Artykuły

Festiwal Szekspirowski. Dzień czwarty

Robert Sturua z pewnością rozmyślnie przeplata błyskotliwe rozwiązania z ogranymi chwytami, trącającymi myszką już kilkadziesiąt lat temu, ta mieszanka, którą uzyskuje się sumując to wszystko, jest niestrawna - przypomina kogel-mogel z żółtka, białka i skorupki jajka. Po czwartym dniu Festiwalu Szekspirowskiego pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Do trzech razy sztuka - mawiają. I mają rację. Dwa razy Robert Sturua stworzył wybitne inscenizacje "Hamleta", za trzecim razem się nie udało. Pierwsza z nich, z 1992 roku, uznana została za jedną z dziesięciu najlepszych realizacji "Hamleta" w ostatnim półwieczu. Druga, o 6 lat młodsza, zyskała uznanie w Rosji, zdobywając bardzo cenioną Wszechrosyjską Złotą Maskę. Trzecia wersja "Hamleta" (odświeżona rok temu sztuka z 2001 roku) w reżyserii wielkiego gruzińskiego specjalisty od wystawiania sztuk Szekspira, powstała na narodowej scenie Gruzji, w Teatrze Państwowym Rustaveli.

"Hamlet", jakiego ujrzeli widzowie Festiwalu Szekspirowskiego, to interpretacja ponad trzygodzinna, oparta na absurdzie i paradoksie. Postaci od początku do końca grają w swoistej arytmii, staccato, co budzi niepokój nie mniej niż nieprzyjemne, bardzo głośne wstawki muzyczne, sprawiające wrażenie zapożyczonych z podrzędnego horroru. Dramat Hamleta jest przedstawiony jasno i wyraźnie. Jednak cała historia otrzymała nadbudowę w postaci przesadnej ekspresji, koturnowości i kanciastości ruchów - przechodzących od tych, naśladujących zabawę małych dzieci po krok japońskich gejsz. A wszystko to nie tyle w opozycji do tekstu, co obok niego. Do tego aż roi się od najprzeróżniejszych ozdobników i wszelakich efektów, z których tylko nieliczne zasługują na uwagę. W morzu dziwacznych pomysłów (m.in.toczenie kuli do kręgli przez Rozenkranca i Gildensterna, czy charakterystyczne kołysanie się przed walką - pojedynkiem Hamleta i Laertesa - stosowane przez zawodników sumo w celu odpędzenia złych mocy, w wykonaniu świty króla) pojawiło się kilka niebanalnych rozwiązań, wskazujących na kunszt reżysera. Najlepsza w całym spektaklu jest scena słynnego monologu "być albo nie być" w wersji komediowej (Hamlet zapomina tekstu), a pełen wysmakowanej ironii pokaz "Zabójstwa Gonzagi" w reżyserii Hamleta, gdzie Gertruda i Klaudiusz sami odgrywają swoje role, nadaje temu teatrowi w teatrze charakteru wizji lokalnej z przebiegu królewskiego bratobójstwa. Takich momentów jest niewiele, a niekonwencjonalne rozwiązania - czaszka Yoricka wbita na laskę podczas refleksji o królewskim błaźnie - zazwyczaj przemieszane są z groteską i absurdem ("ujeżdżanie" tejże czaszki przez Hamleta chwilę po monologu).

Gdy doda się do tego konwencję filmu grozy z lat 30. ubiegłego wieku (Duch ojca Hamleta wygląda jak skrzyżowanie szmirowatego stracha z podrzędnych horrorów z pilotem hitlerowskiego myśliwca) oraz drażniącą manierę wszystkich właściwie aktorów, na zachwyt nad pewnymi wyimkami sztuki nie ma po prostu chęci, bo dobre wrażenie wywołane jedną sceną, znika pod wpływem słabości następnej. I choć w takim rozwoju akcji nie ma przypadku, a Robert Sturua z pewnością rozmyślnie przeplata błyskotliwe rozwiązania z ogranymi chwytami, trącającymi myszką już kilkadziesiąt lat temu, ta mieszanka, którą uzyskuje się sumując to wszystko, jest niestrawna - przypomina kogel-mogel z żółtka, białka i skorupki jajka.

Odrealnienie i wynaturzenie wszelkich zasad, jakie niesie za sobą jeden z najczęściej odgrywanych na scenie dramatów na świecie, zdaje się być przez aktorów wykrzyczane prosto do ucha. Zło reżyser obłaskawia, doprowadzając je do absurdu, ale czyni to w sposób nazbyt infantylny. Warto jednak zwrócić uwagę na zupełnie inną rolę kobiety w kulturach azjatyckich i silny patriarchat, widoczny także w "Hamlecie" Teatru Państwowego Rustaveli. Ofelia jest traktowana bardzo przedmiotowo, jej rola sprowadza się do usługiwania ojcu, królowi i Hamletowi. Królowa Gertruda również nie jest typową przedstawicielką majestatu władzy, a raczej kochanką króla, którą pogardza jej rodzony syn.

Na tle pozostałych, kreacja Hamleta stanowi pewną odrębną całość i jest zdecydowanie najtrudniejsza do ogarnięcia - z zadania odegrania obłąkanego, zdrowego psychicznie, groteskowego, absurdalnego, parodystycznego i poważnego Hamleta świetnie wywiązuje się Zaza Papuashvili. Na uwagę zasługuje również rola Poloniusza i później Grabarza Malkhaza Kvrishviliego (wyglądem i zachowaniem przypomina on Wujka Festera z "Rodziny Adamsów"). Ciekawie połączono dialogi z muzyką, która nierzadko stanowi kontynuację jakieś kwestii mówionej. Scena Teatru Muzycznego w Gdyni umożliwiła "wyłanianie się" postaci spod sceny, z lewej, prawej strony, co także w pewnej mierze podnosi atrakcyjność przedstawienia. W sposób dosyć wyważony tragedia wchłania elementy komicznie. To wszystko jednak o wiele za mało. Gruziński "Hamlet" Roberta Sturui okazał się realizacją bladą, bez wyrazu, z królującym niepodzielnie w Hamletowskim świecie chaosem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji