Artykuły

Patrząc na cudze cierpienie

Edynburg przypomina mi czasem Ścianę Płaczu, do której pielgrzymują skrzywdzeni i poniżeni z całego świata. Obecność spektakli dotyczących stref konfliktu rodzi pytanie o motywy, jakimi kierują się widzowie, którzy chcą płacić za patrzenie na bądź co bądź cudzą tragedię. Czy za empatią i solidarnością nie kryje się czasem przyjemność podglądacza? To pytanie stawia brazylijska choreografka Lia Rodrigues w spektaklu "Incarnat", jednym z wydarzeń na Fringe'u - z Edynburga pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Jednym z najbardziej chodliwych towarów na teatralnym rynku jest ludzkie cierpienie. Nie ma takiego konfliktu zbrojnego czy klęski żywiołowej, których echa nie dotarłyby na festiwal Fringe w postaci przedstawień teatralnych.

Czego tu nie było! W początkach lat 90. przyjeżdżały zespoły z Sarajewa ze spektaklami o wojennej traumie. Potem była seria sztuk o Kosowie przedstawiających racje obu stron konfliktu - Albańczycy opowiadali o szaleństwie czystek etnicznych, Serbowie o amerykańskich bombardowaniach Belgradu. Na afiszu był także konflikt izraelsko - palestyński oglądany z perspektywy palestyńskich uchodźców w Strefie Gazy i ofiar zamachów w bogatych dzielnicach Tel Awiwu. Teraz doszła wojna z terrorem i rozliczenia z apartheidem w RPA.

Edynburg przypomina mi czasem Ścianę Płaczu, do której pielgrzymują skrzywdzeni i poniżeni z całego świata. Obecność spektakli dotyczących stref konfliktu rodzi pytanie o motywy, jakimi kierują się widzowie, którzy chcą płacić za patrzenie na bądź co bądź cudzą tragedię. Czy za empatią i solidarnością nie kryje się czasem przyjemność podglądacza?

To pytanie stawia brazylijska choreografka Lia Rodrigues w spektaklu "Incarnat", jednym z wydarzeń na Fringe'a. Przedstawienie inspirowane jest esejem Susan Sontag z 2003 r. pt. "Patrząc na cudzy ból", który poświęcony jest historii portretowania bólu od "Okropności wojny" Goi po zdjęcia World Trade Center. Sontag stawia tezę, że jedynymi, którzy mają moralne prawo patrzeć na obrazy cierpienia, są ludzie mogący temu cierpieniu ulżyć, np. lekarze. Reszta to podglądacze.

Lia Rodrigues sama przyjęła pozycję podglądacza. Pracowała nad spektaklem w Favela de Maré, zapomnianych slumsach w centralnym Rio de Janeiro, których nie ma nawet na miejskich mapach. Próby odbywały się w otwartym magazynie, wokół którego, jak mówi choreografka, toczy się nieustanna wojna domowa wszystkich ze wszystkimi.

Przedstawienie jest artystycznym odzwierciedleniem tej wojny. Zbudowane jest z solowych scen, w których tancerze symulują ból i cierpienie. Są tak autentyczni, że gdyby nie ostry zapach keczupu grającego rolę krwi, można by pomyśleć, że na scenie toczy się rzeczywista walka o życie. Każdy obraz jest jak wejście w kolejny krąg piekła. Jeden mężczyzna niesie swoje własne wnętrzności. Inny wymiotuje krwią. Naga kobieta usiłuje wydostać się z plastykowego worka, jej zakrwawione ciało przypomina strzęp mięsa. Inna dusi się na oczach publiczności.

Rodrigues redukuje człowieka do worka wypełnionego mięsem i krwią, a relacje między ludźmi - do zwierzęcej rywalizacji. W jednej z najbardziej drastycznych scen dwaj mężczyźni na czworakach wloką ciało młodej kobiety. Jak psy rozrywają zębami jej bieliznę i włóczą po podłodze, wyrywając sobie nawzajem zakrwawione strzępy.

To prowokacyjne przedstawienie stawia widza w dwuznacznej sytuacji. Bo trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co nas sprowadziło do teatru. Czy przyszliśmy solidaryzować się z mieszkańcami brazylijskich faveli, czy może po prostu popatrzeć na cudze cierpienie. "Krew, krew i jeszcze więcej krwi" - reklamowała brazylijskie przedstawienie jedna z gazet. - Och, to cudowny spektakl, musisz go zobaczyć. Facet rozbija sobie nos - zachwalała poznana przy lunchu Amerykanka.

Jaki więc jest nasz stosunek do bólu innych? Czy możliwe jest przekroczenie granicy dzielącej nas od ofiar? Rodrigues nie daje prostej odpowiedzi. Jej spektakl balansuje pomiędzy fascynacją cierpieniem a świadectwem prawdziwej tragedii. Ale wydaje się bardziej uczciwy niż szeroko reklamowane wycieczki turystyczne do brazylijskich faveli, w których bogaci zachodni turyści mogą zobaczyć, jak żyje druga strona globalnego łańcucha pokarmowego. Oglądam na portalu YouTube amatorski reportaż z takiej wycieczki: wzgórza oblepione domami z blachy, zaśmiecone ulice, graffiti, narkotykowi dilerzy. W tym wszystkim grupa młodych Amerykanów w szortach, z aparatami. Potem wizyta w przytułku dla dzieci i fotografia z podopiecznymi. Jeszcze tylko datek na biedne dzieciaki, i można z czystym sumieniem wracać do domu.

"Incarnat" sumienia nie oczyszcza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji