Artykuły

Łódź. Uroczysty finał Kolorów Polski

Filharmonia Łódzka zakończyła w sobotę trwający dwa miesiące wędrowny festiwal "Kolory Polski". Dwadzieścia koncertów zorganizowanych w kilku miastach województwa łódzkiego (m.in. Sieradz, Uniejów, Lutomiersk, Sulejów, Łask, Inowłódz, Łęczyca) cieszyło się ogromnym zainteresowaniem mieszkańców tych miast, a także łodzian, którzy z Towarzystwem Przyjaciół Łodzi przejechali łącznie ponad dwa tysiące kilometrów, podążając za muzyką "Kolorów Polski".

Dyrektorowi festiwalu Tomaszowi Bębnowi należą się gratulacje i podziękowania za dynamiczną pracę i interesujący repertuar oraz ciekawy dobór wykonawców. Nie bez znaczenia jest też udział w festiwalu sponsorów, z burmistrzami miast na czele.

Na finał festiwalu wybrano Filharmonię Łódzką oraz koncert muzyki filmowej i z filmem związanej. Pierwszą część poświęcono twórczości łódzkiego kompozytora Wojciecha Lemańskiego. Orkiestra pod batutą Marcina Wolniewskiego wykonała muzykę pisaną do filmu "Mistrz" i widowiska Teatru Telewizji "Łazik z Tormesu" - oba w reżyserii Piotra Trzaskalskiego. Podobnie jak w przypadku kompozytorskiego koncertu Jana A.P. Kaczmarka, okazało się, że i tej muzyce, komponowanej do obrazu, samodzielny byt nie jest pisany. Nieco winy ponosi tu również dyrygent, który nie wydobył atrakcyjności niektórych tematów, nie akcentował wystarczająco ciekawie zmieniających się rytmów. Po wysłuchaniu obu kompozycji pozostało wrażenie monotonii, a przecież nie o to w muzyce Lemańskiego - wyraźnie zafascynowanego utworami Michaela Nymana - chodzi. Więcej satysfakcji przyniosła projekcja filmu "Ichthys" Jacka Skrobeckiego z muzyką Wojciecha Lemańskiego, tym razem odtworzoną z taśmy filmowej.

W drugiej części wieczoru obejrzeliśmy film "Piotruś i wilk" [na zdjęciu] Susan Templeton, który powstał w łódzkim Studiu Filmowym Se-ma-for (podobnie zresztą jak "Ichthys") z wykonaną na żywo przez orkiestrę muzyką Sergiusza Prokofiewa. Szczerze mówiąc nie wiadomo, co lepsze i piękniejsze: film czy muzyka. Satysfakcja z oglądania i słuchania była ogromna. Miło byłoby, gdyby filharmonia niebawem zaprosiła słuchaczy wyłącznie na symfoniczne wykonanie kompozycji Prokofiewa. Zresztą nie tylko tej.

Sobotni koncert, uroczysty, bo finałowy, miał jednak poważny mankament. Słuchaczy zaprasza się do filharmonii, by grać dla nich muzykę (naturalnie nie mam nic przeciwko łączeniu filmu i muzyki), a nie po to, by zagadać ich za śmierć. A podczas tego koncertu każdy meloman umierał po kilka razy. Dość powiedzieć, że wieczór trwał 2 godziny i 25 minut, z czego muzyka zajęła 1 godzinę i 10 minut. To nie były odpowiednie proporcje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji