Premiera w kaliskim teatrze
Po pierwszej w tym sezonie premierze w kaliskim teatrze widzowie masowali karki i pomstowali na realizatorów spektaklu, którzy umieścili akcję sztuki na kilku scenach otaczających widownię i zmusili publiczność do ciągłego kręcenia głowami. Pomstowania te byłyby na pewno mniejsze, gdyby przedstawienie było udane. Tak jednak nie było.
Przygotowywana przez Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego inscenizacja "Młodej śmierci" Grzegorza Nawrockiego - sztuki opowiadającej o nastoletnich mordercach - zapowiadała się wyjątkowo. Po pierwsze, wystawić ją miano w młodzieżowym klubie "Futurysta", po drugie, główne role mieli w niej zagrać amatorzy, tegoroczni absolwenci Państwowego Studium Kształcenia Animatorów Kultury, po trzecie, przygrywać miał na żywo zespół rockowy. Wszystko to sprawiło, że premiery wyczekiwano z wielką ciekawością.
Rozczarował przede wszystkim tekst Nawrockiego. Reportażowe, luźno połączone ze sobą scenki zawiodły jako utwór sceniczny, który powinien rządzić się prawami obowiązującymi w tym gatunku sztuki, czyli mieć odpowiednio skonstruowaną dramaturgię. Sama wstrząsająca treść sztuki nie wystarczyła, by poruszyć widzów. To co napisał Nawrocki, doskonale nadawałoby się na scenariusz do telewizyjnego programu 997, ale nie na sceniczny dramat.
Sztuczny jest język utworu - sztuczny właśnie dlatego, że autor chciał za wszelką ceną zachować jego autentyczność i kazał swoim bohaterom mówić pełnym wulgaryzmów młodzieżowym slangiem. W żaden sposób nie podkreśla on niepokojącej irracjonalności popełnianych na scenie morderstw, za to niezwykle irytuje.
Problem jest także z przesłaniem sztuki, a przesłanie to mówi, że dorośli i młodzież to dwa zupełnie odmienne światy, których mieszkańcy nie chcą zrozumieć się nawzajem. Przesłanie to powinno być skierowane przede wszystkim do dorosłych, bo to oni, jako posiadający więcej doświadczenia, mogą te dwa światy połączyć. Tymczasem z powodów, które przed chwilą wymieniłem, sztuka Nawrockiego jest dla nich nie do strawienia. Jeszcze bardziej dotyczy to kaliskiej inscenizacji z głośną, metalową muzyką.
Za to z pewnością spektakl ten przypadnie do gustu młodzieży. Któż mający siedemnaście lat nie będzie chciał posłuchać dialogów o "dupsku" nauczycielki i "rżnięciu się" do upadłego. Ale czy młodzi widzowie wyniosą z tego przedstawienia coś więcej, ośmielam się wątpić.
Pochwały należą się jednak debiutantom. Tegoroczni absolwenci Studium Animatorów Kultury - Elwira Gratkiewicz, Maja Kraszkiewicz, Milena Suś, Piotr Duster, Grzegorz Węglarczyk i Bartosz Kowalczyk - spisywali się na scenie nie gorzej od występujących w przedstawieniu profesjonalnych aktorów: Bożeny Remelskiej, Mirosławy Sapy i Adama Szymańskiego. Choć trudno było nie dopatrzyć się u nich warsztatowych niedostatków (w końcu to amatorzy), zyskali sobie sympatię publiczności. Scenicznym talentem błysnął zwłaszcza Bartosz Kowalczyk, który wkrótce rozpoczyna studiować reżyserii w PWSTiF w Łodzi. Dyrektor Studium, Maciej Grzybowski, miał powody do zadowolenia ze swoich podopiecznych.
Debiutantem był także zespół rockowy ABC Warfare, który choć koncertował już wiele razy, to jednak po raz pierwszy przygrywał do teatralnego spektaklu. Zagrane przez muzyków utwory zostały skomponowane specjalnie do sztuki. Teksty raziły trochę infantylnością, ale sama muzyka dynamiczna, ostra, była bardzo dobra i profesjonalnie wykonana.
W całym tym przedsięwzięciu najbardziej godny pochwały jest właśnie pomysł współpracy kilku instytucji i sięgnięcia po ludzi młodych oraz dania im szansy zaistnienia na artystycznym widnokręgu. W Kaliszu jest kilka uczelni kształcących młodzież w kierunkach, artystycznych, a jeśli młodzieży tej nie widać, to jest to w części wynik niedoceniania jej przez dorosłych animatorów kultury. Inicjatywa dyrektora kaliskiego teatru, Jana Buchwalda, jest więc warta kontynuacji.