Artykuły

Jej pasją jest taniec

W Warszawie miała spędzić tylko tydzień. Zaproszona na próbę do Teatru Wielkiego poszła na spotkanie i... dostała angaż - o MARINIE OLSZEWSKIEJ z Odessy pisze Jacek Różalski w białostockim dodatku do Gazety Wyborczej.

"Skoro życie w Polsce nie jest łatwe dla rodowitych Polaków, to dla obcokrajowców powinno być nieznośne. Tymczasem wielu przybyszom, również zza wschodniej granicy, poszczęściło się.

Marina Olszewska pierwszy raz przyjechała do Polski w 1991 r. na zaproszenie pary Polaków, których poznała parę tygodni wcześniej w jej rodzinnej Odessie. Byli tam na wakacjach i poznawszy młodą, wówczas dwudziestotrzyletnią dziewczynę, postanowili jej pomóc. Marina w Kijowie skończyła szkołę baletową i miała już za sobą pracę w teatrach Kijowa i Odessy. Od dziecka jej pasją był taniec.

W Warszawie miała spędzić tylko tydzień, ale czekała na nią niespodzianka. Od przyjaciół dowiedziała się, że jest zaproszona na próbę do Teatru Wielkiego w Warszawie. Poszła na spotkanie i... dostała angaż.

- Byłam kompletnie zaskoczona takim obrotem spraw. Myślałam co prawda o wyjeździe na Zachód, ale wycieczka do Warszawy nie miała się tak skończyć... - opowiada nienaganną polszczyzną Marina.

W Teatrze Wielkim przepracowała pięć lat. W tym czasie poznała swojego przyszłego męża, który w okolicy teatru prowadzi dobrze prosperujący sklep ze zdrową żywnością. - Zajrzałam tam któregoś dnia i tak się jakoś zaczęło - mówi Marina. Pobrali się w 1993 r.

W Teatrze Wielkim nie zarabiała tyle, aby się utrzymać, przeniosła się do teatru Roma. Tu repertuar był już nieco inny, ale zarobki o niebo lepsze - ok. 1000 dolarów miesięcznie. W połowie lat dziewięćdziesiątych to była spora suma.

Los jednak postanowił znów dokonać zmian w życiu Mariny - zaszła w ciążę. Urodziła córkę, później syna - przez dwa lata opiekowała się dziećmi. - Kocham moje dzieci, ale pomyślałam, że jeśli nie zacznę tańczyć, to chyba zwariuję. Bez tańca nie umiem żyć - mówi Marina.

Od niedawna znów pracuje, w teatrze rewiowym przy ul. Kredytowej. Warszawska rewia to miejsce nieco zaskakujące, goście przy stolikach konsumują zamówione potrawy, a przedstawienie się odbywa na ustawionej pośrodku scenie. Tancerki występują w strojach przypominających te z Moulin Rouge, czyli brokaty, cekiny i oczywiście pióra, a nawet topless. Zasadą jest jednak to, że tancerek nie wolno dotykać. One zaś nie mogą i nie chcą przekraczać pewnych niepisanych granic. Ale główną atrakcją dla wielu gości jest nie negliż tancerek, ale występy węży i krokodyla, prowadzanego po scenie na czymś w rodzaju smyczy.

Marinie krokodyle i węże nie przeszkadzają. Zdaje sobie sprawę, że na powrót do Teatru Wielkiego czy Romy nie ma już szans, ale cieszy ją powrót na scenę. Tańcząc kankana, zarabia na tyle dobrze, że może wspomóc rodziców w Odessie. Niedawno zainwestowała w mieszkanie na Elektoralnej, wyremontowała je i wynajmuje dwóm studentom.

- Takich dziewczyn ze Wschodu jak ja jest w Warszawie i Polsce całe mnóstwo. Niejednej też udało się znaleźć dobrą pracę, założyć rodzinę i być szczęśliwą - mówi 35-letnia dziś Marina".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji