Artykuły

Mała Apokalipsa

"Małą Apokalipsę" opublikował Tadeusz Konwicki w roku 1979 w niezależnym piśmie "Zapis". Słodkie i szalone lata siedemdzie­siąte mamiły jeszcze swoim bled­nącym blaskiem, gdy powstawała ta powieść: fantastyczna, choć zbudowana z najbardziej realnych fragmentów naszego życia, wizja stolicy komunistycznego państwa u progu totalnej degeneracji i roz­padu. Jej narratorem jest pisarz, który na prośbę przyjaciół z opo­zycji ma dokonać demonstracyj­nego samospalenia przed Pała­cem Kultury i Nauki. Przygotowu­jąc się do tego aktu krąży po war­szawskim Śródmieściu, rozmawia ze znajomymi i nieznajomymi, przygląda się oszalałej rzeczywi­stości, w której nie funkcjonują ża­dne prawa cywilizacji i natury: właśnie zawalił się Most Poniatowskiego, święto 22 lipca obchodzi się w śnieżnych zamieciach, pol­skim hymnem państwowym stała się "Międzynarodówka", zaś całe miasto udekorowano transparen­tami i czerwonymi sztandarami, od których polską flagę odróżnia tylko wąski, słabo widoczny biały pasek.

O zamiarze Krzysztofa Zaleskiego - zaadaptowania "Małej Apokalipsy" na potrzeby teatru - słyszeliśmy od kilku lat. Zmateria­lizował się on jednak dopiero te­raz i to opóźnienie okazało się, w mym przekonaniu, niezwykle ko­rzystne. Kilka lat temu spektakl Zaleskiego byłby prawdopodobnie przede wszystkim antyreżimowym obrazem społeczeństwa stotalizowanego; emocjami widzów kiero­wałyby głównie analogie (niewąt­pliwe) z tym, co w połowie lat osiemdziesiątych działo się na na­szych ulicach. Dzisiaj, gdy aluzja jako środek wyrazu straciła wszel­kie walory, sceniczna adaptacja "Małej Apokalipsy" ujawnić mogła to, co w tym utworze chyba naji­stotniejsze: analizę demoralizują­cego wpływu systemu na ludzkie postawy, na rodzenie się hipokry­zji i zakłamania.

Nikt tu właściwie nie jest sobą ani tym, kim wydaje się być: pro­fesor marksizmu, wykładowca na kursach dla pracowników cenzury - znajomym prezentuje się jako wróg Związku Radzieckiego; za­gorzały opozycjonista, brat bliź­niak partyjnego prominenta - szafuje przede wszystkim cudzym poświęceniem. Nawet Tadzio, do­brze znany czytelnikom Konwickiego Tadźka, chłopak z prowincji zakochany w literaturze, będący w pewnym sensie alter ego autora - okazuje się zwykłym tajniakiem. Gdy pamiętało się, że "Mała Apokalipsa" jest powieścią z klu­czem, a w każdym razie z odnie­sieniami do realnych życiorysów, to premiera jej teatralnej wersji stawała się krwawym kabaretem: widzowie oglądali na scenie sie­bie samych. Wcześniej podobna sytuacja zdarzyła się w roku 1901 podczas prapremiery "Wesela" - do takiego porównania w pełni uprawnia pozycja Konwickiego w naszej współczesnej literaturze.

Rzeczywistość Warszawy opę­tanej komunistycznym karnawa­łem, tak sugestywna w powieści, w teatrze zeszła na plan dalszy. Reżyser swoją obecność zazna­czył dość dyskretnie, nie kokietu­jąc uogólniającymi pomysłami in­scenizacyjnymi. Spektakl zbudo­wany został przede wszystkim z portretów, portretów, które były niejednokrotnie małymi arcydzie­łami: wybitna rola Gustawa Ho­loubka - Narratora pełnego dy­stansu, ale i sarkazmu, i wybu­chającej nagle bezsilnej agresji wobec otaczającego go ludzkiego zeszmacenia. Świetny Marian Opania w roli opozycyjno-partyjnych bliźniaków, Marian Kociniak jako oszalały działacz partyjny, Maria Pakulnis jako wielkooka, hi­sterycznie zmienna w nastrojach, dumna Rosjanka Nadieżda, Leo­nard Pietraszak - błyskotliwy, dobrze notowany we wszystkich sferach, reżyser filmowy. Całe zresztą przedstawienie stoi prze­de wszystkim dobrym aktor­stwem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji