Artykuły

Groteskowa wizja Polski według prozy Jerzego Pilcha

"Zabijanie Gomułki" w reż. Jacka Głomba z Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, gościnnie w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Świetne "Zabijanie Gomułki" z Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze obala wreszcie utrwalony mit. Głosił on, że proza Jerzego Pilcha nijak nie poddaje się próbie sceny. Dotąd to się nie udawało. Teatr miał kłopot z Pilchem i Pilch miał kłopot z teatrem. Gdy próbowano adaptować którąś z jego powieści, chociażby "Inne rozkosze" albo "Pod mocnym aniołem", po drodze gubiło się to, co najcenniejsze. Smak tej prozy, a przede wszystkim siła poszczególnych fraz. Jacek Głomb z aktorami zielonogórskiego teatru przekonali mnie jednak, że warto kibicować kolejnym adaptacjom prozy. Słowom Pilcha można, jak się okazuje, nadać na scenie kształt niemal ostateczny, wydobyć niepowtarzalny smak tych opowieści.

W tym, że to ten reżyser przeczytał Pilcha jak nikt inny dotąd, nie ma nic dziwnego. Wystarczy raz czy drugi wybrać się do Legnicy, gdzie prowadzi Teatr im. Modrzejewskiej, zobaczyć tam przedstawienie. Głomb stałym bohaterem swoich inscenizacji czyni miasto i żyjących w nim ludzi. Nie bawi się w wielkie słowa. Z ziemi, brudu, bólu - słowem: najbardziej dojmującego konkretu - wykrawa mocne metafory. Podobnie zrobił z powieścią Pilcha "Tysiąc spokojnych miast". Z pomocą stale współpracującego z legnicką sceną dramaturga Roberta Urbańskiego w jednym wątku skroplił to, co dla tej historii najważniejsze - zabijanie Gomułki. Całość trzyma się wyznaczonych już przez pisarza ram spektaklu niemalże inicjacyjnego, z finezją dialoguje z dawną literaturą, choćby Gombrowiczem. A przy tym pozostaje skrzącym się dowcipem, potoczystym widowiskiem.

Głomb wraz ze swoją scenograf Małgorzatą Bulandą odkrywa dla tej opowieści przestrzeń inną niż zwykła. W Zielonej Górze "Zabijanie Gomułki" grają gdzieś na oswojonym przez teatr strychu. W Warszawie sale klubu Karuzela zmieniono na drewnianą izbę. W środku stół, bok niewiele mniejszy, zastawiony najróżniejszymi kieliszkami i butelkami pełnymi trunków różnego sortu. Taka aranżacja pozwala do woli posługiwać się scenograficznym skrótem. Jesteśmy w domu naczelnika w Wiśle, a za chwilę w warszawskiej knajpie. Adresy nie mają znaczenia. Pokój z lejącą się strumieniami gorzałą staje się mikrokosmosem tej historii.

Jej demiurgiem, sprawcą i głównym bohaterem jest pan Trąba (Zbigniew Waleryś) - może najbarwniejszy z Pilchowych bohaterów. Trochę mędrzec, trochę blagier, odrobinę jurodiwyj, czasem zgrywający się tandetnie błazen, a za chwilę ktoś jak ojciec, niemal punkt odniesienia. W fantastycznej kreacji wszystkie te cechy spajają się w jedno, tworząc całość zadziwiającą. Dochodzi do tego jeszcze nieustanne upijanie się Trąby - Walerysia. Nie tylko wódką, raczej słowami i własnymi opowieściami, które mają moc stawania się rzeczywistością. Rola to kryształowa, wolna od najmniejszej wulgarności i niepotrzebnych jednoznaczności. I ona wyznacza kierunek całej inscenizacji. Głomb balansuje w niej między gagami rodem z teatru absurdu a wzruszeniem jak z "Kroniki wypadków miłosnych" Konwickiego. Jakby z niej przeniesiony jest wątek zauroczenia Jerzyka (Wojciech Brawer) Anielicą (Marta Frąckowiak) poprowadzony przez oboje aktorów bez jednego fałszywego tonu.

Jacek Głomb w "Zabijaniu Gomułki" osiąga rzadką w teatrze równowagę tonacji. Jest komedia, ale bez rechotu na widowni. I jest namysł nad wiślańską enklawą, gdzie skupia się jak w soczewce Polska. Ale w wypełnionym tęsknotą za dobrymi ludźmi zielonogórskim przedstawieniu owa groteskowa Polska zyskuje w końcu inną, szlachetniejszą barwę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji