Artykuły

Wszyscy czujemy się osaczeni

"Osaczeni" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru im. Jaracza w Łodzi i "Był sobie Polak Polak Polak i diabeł" w reż. Moniki Strzępki z Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Michalina Łubecka w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Kolejne spektakle Festiwalu Prapremier dokonują rozliczeń - tym razem z narodowymi mitami i teraźniejszością wojny w Czeczenii. We wstrząsających "Osaczonych" aktorzy nie udają zadawanych ciosów, tylko biją się naprawdę. Teatr z Wałbrzycha wywołuje polskie upiory XXI w.

Teatr im. Stefana Jaracza z Łodzi sięgnął po temat tabu - toczoną przez Rosjan wojnę. Dramaturg Władimir Zujew napisał sztukę na bazie własnych doświadczeń. W "Osaczonych" odważnie pokazał pokolenie zniszczone działaniami w Czeczenii. Tych samych młodych ludzi, którzy mają być przyszłością jego narodu.

Do obskurnego pokoiku młodego Rosjanina Łarika wpada pijany kumpel - Wesoły. "Chwytasz!? Kolesie wrócili żywi! Stamtąd! To jak tu się nie nastukać?" - mówi. Ale Łarik nie bardzo rozumie - chore serce sprawiło, że nie walczył na wojnie. Wesoły nie może znieść tej niesprawiedliwości. Sięgają po butelkę spirytusu. Każdy kolejny kieliszek przynosi bolesne wspomnienia Wesołego. Wychodzi z niego psychopata. Ten człowiek nie myśli. Wojna wpoiła w niego inny sposób na przeżycie - instynkt zamiast rozumu. W kieszeni nosi granat. To jego amulet na szczęście, na jego życie i czyjąś śmierć. Przywołuje obrazy wojny, którą przeżył jako jedyny z plutonu. Z tekstu dramatu bije groza. Wspomnienia Wesołego są tak silne, że stają się rzeczywistością. Potrzebuje ich, musi je przeżyć jeszcze raz, a jednocześnie pozwala, by go po raz kolejny przerażały. Wraz z Łarikiem w pijacko-narkotycznym zwidzie serwują sobie ból i strach. Wesoły nie może pogodzić się z koszmarem wojny. Strach udziela się publiczności. Gdy pojawia się projekcja Jima - kumpla, który zginął na wojnie - po plecach przechodzą ciarki. Ziemia z jego grobu rozsypuje się po scenie. Jej zapach wypełnia pomieszczenie. Wesoły jak w amoku próbuje wskrzesić chłopaka. Dobromir Dymecki jako Jim udaje dmuchaną lalkę, w którą Wesoły wpuszcza powietrze. W niezwykle przejmujący sposób chłopak dzieli się z nim swoim życiem. Spragniony jest kontaktu z kolegą z wojska. Jim przeżył to, co on, więc będzie go najlepiej rozumiał. Wesoły żyje, ale wojna zabiła w nim człowieka. Na scenie spotykają się żywe trupy.

Młodzi aktorzy pokazują psychologiczny teatr. Grają drastycznie. Nie udają zadawanych ciosów. Biją się naprawdę, szarpią, ciągną po ziemi swoje ciała, podtapiają w misce wody. Ich ślina i pot zmieszane z ziemią i wodą tworzą prawdziwe błoto ich wojny. Dosłownie dotyka ono publiczności - rozbryzguje się na spodniach widzów z pierwszych rzędów i trafia do serc. "Osaczeni" to aktorski popis. Kamil Maćkowiak jako Wesoły to nieokiełznane zwierzę, które wzbudza litość. Łarik (w tej roli Sambor Czarnota) przeraża swoim strachem i łagodnością jednocześnie. Oszczędna scenografia i niepowtarzalna muzyka Rafała Kowalczyka dopełniają wrażenia. Fizyczny wysiłek aktorów opłacił się. Sceniczny brud, choć nie daje nadziei - oczyszcza.

Czwartego dnia festiwalu oprócz "Osaczonych" obejrzeliśmy jeszcze jeden spektakl. Wałbrzyski Teatr im. Jerzego Szaniawskiego przedstawił bulwarówkę polityczną Pawła Demirskiego. To cmentarne show nosi tytuł "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte". Miejsce nie przypomina horrorów - zwykła ławka rezerwowych na piłkarskim boisku. Zasiadają na niej postaci, które przed chwilką jeszcze spoczywały w plastikowych workach. To dziwaczna reprezentacja Polski: dresiarz (Piotr Wawer), dzieciak z depresją (Łukasz Brzeziński), biskup (Piotr Kondrat), niemiecki turysta odwiedzający dawne Prusy (Bogusław Siwko), szpakowaty generał Jaruzelski w ciemnych okularach (Jerzy Gronowski), byłe więźniarki Oświęcimia (Beata Rynkiewicz-Zaborska i Sabina Tumidalska), ambitna dziewczyna-artystka, gotowa na wszystko, byle uciec do Warszawy (Monika Fronczek). Polskie upiory XXI w. debatują o sprawach narodowych. Opowiadają o swojej śmierci, zasłyszanych plotkach, o problemach kraju i nieważnych błahostkach. Nasze duchy nie są patetyczne, nie mówią trzynastozgłoskowcem, nie są heroiczne. Przypominają cyrk, film ze slapstickowymi gagami. Wśród artystów kręci się suflerka-inspicjentka (Irena Wójcik). Przerywa akcję, podpowiada aktorom frazy, wręcza żółte kartki, zakazuje palenia na scenie, a nieposłusznym bohaterom - skręca karki.

Te przerysowane postaci przypominają noworoczną szopkę, wyborny kabaret. Poruszające są dosłowne opisy gwałtów, morderstwa, pedofilskich zapędów biskupa. Za chwilę jednak bohaterowie kłócą się o stawki za spektakl, oponują, gdy mają wypowiedzieć jakieś kwestie. Bawią się, parodiując styl polityków, gwiazd show-biznesu, wyśmiewają poważne rozmowy o narodowej tożsamości. Wojciech Jaruzelski rozstrzeliwuje bohaterów za pomocą kałasznikowa w rytm piosenki U2 "Sunday Bloody Sunday". Niemiecki turysta w faszystowskim hełmie ubolewa, że tylko "Hitler mógł odmienić oblicze tej ziemi...".

Świetny tekst Pawła Demirskiego ożył na scenie dzięki wspaniałej aktorskiej grze. Każdy z aktorów wydobył ze swojej postaci charakterystyczne smaczki, czyniąc ją bohaterem wieczoru. Spektakl zalał nas polityką. Publiczność utonęła w morzu absurdu.

Na zdjęciu: "Był sobie Polak Polak Polak i diabeł", Teatr im. Szaniawskiego, Wałbrzych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji