Odgrzewanie Ameryki
Kiedy Polacy zrealizowali swe odwieczne marzenie wybicia się na własny musical, jakby w odwecie za wizytę "Metra" na Broadwayu, zalewa nasz kraj fala amerykańskich widowisk muzyczno-tanecznych. Polska prapremiera "Fame" to przykład spektaklu, który przynosząc sławę, niekoniecznie daje powód do chwały. Nie każdego Polaka zachwyci to teatralne danie, przypominające w smaku prozę hamburgera. Choć są już nad Wisłą zapewne i tacy smakosze.
Żeby było jasne - Wojciech Kępczyński, reżyser i choreograf jest profesjonalistą w każdym calu. Jako menedżer, który potrafi organizować ambitne festiwale Gombrowiczowskie, znalazł pieniądze na zakup licencji i nagłośnienia. Mając niewielką widownię w Radomiu, poszerzył grono widzów o publiczność warszawskiego Teatru Komedia. Ściągnął z całego kraju najlepszych młodych śpiewaków i tancerzy. Przed spektaklem dziękuje z taśmy sponsorom. Nuworyszom daje wskazówki, by wyłączali w teatrze pagery i telefony komórkowe. Ale skórka nie warta jest wyprawki, nie ma co grać.
Biografii, którymi autorzy obdarzyli osiem głównych postaci, nie starczyłoby nawet dla jednego bohatera z krwi i kości. Jeśli ktoś myśli, że wraz z rozwojem akcji pogłębią się relacje międzyludzkie - czeka go sromotny zawód. Carmen, która kocha sławę nade wszystko - skończy jako narkomanka. Tyrone Jackson, niepokorny raper-analfabeta zadzierając z panią od angielskiego, przekona się, że warto nauczyć się czytać. Nie przygotowany do miłości Nick dojrzeje. Siłę uczucia pojmie grając z ukochaną scenę z "Romea i Julii".
Banał goni banał. A tempo jest tak zawrotne, że w wirze wydarzeń ginie resztka psychologicznych szczegółów, które chociaż trochę pogłębiły wizerunek postaci. Gdyby publiczności dać chwilę oddechu, zauważyłaby może, że nieszczęście Carmen ma źródło w zawiedzionej miłości. Ale czy można tak nazwać ledwie zarysowany wątek, ograniczony do jednego spojrzenia?
Równie płytko wypada wątek szkoły artystycznej. Tyrone Jackson powinien wylecieć z niej nie tylko za analfabetyzm, ale i upiorny śpiew. Krzysztof Adamski nie sprostał swojej roli. I trudno się dziwić - jest przecież tancerzem. O postaciach nauczycieli lepiej nie mówić, są obrazą dla ciężkiego trudu wszystkich pedagogów. Konflikt ukazany przez Danutę Błażejczyk i Ewę Kuklińską - nieprawdziwe gesty i miny, teatralny fałsz bez cienia wiarygodności -to już nawet nie operetka, to opera mydlana.
Nic dziwnego. Na podstawie "Fame" powstał przecież telewizyjny serial. I na tym etapie ambicje autorów powinny się skończyć. W każdym razie nie warto ich odgrzewać nad Wisłą. Lepsze własne "Metro", niż cudzy hamburger.