Artykuły

W Powszechnym wybuchła bomba

"Wesela w domu" w reż. Katarzyny Raduszyńskiej w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Wesela w domu", monodram Barbary Szcześniak, to rewolucja. Proklamuje na łódzkich scenach koniec z łatwą czeszczyzną, łatwym monodramem, i łatwymi przyzwyczajeniami widzów.

Siadamy na widowni, wzniesionej na scenie i widzimy mizerną scenografię. Paweł Walicki zaprojektował podwyższenie z podestów, na nim ścianę. Kawałek prostej białej glazury, reszta pokryta nijaką tapetą. Nad drzwiami tani plafon. Nagle, dzięki fantastycznemu światłu, to nijakie otoczenie zmienia się w światy kolejnych wspomnień Eliški: narzeczonej, panny młodej, żony...

Niech nie zmylą pozory: to nie są proste ramy dla prostej historii. Reżyserka Katarzyna Raduszyńska igra z oczekiwaniami widza. Widzimy na przykład Eliškę w amarantowym świetle, w różowych falbanach, jak zmienia się z "pyzy ziemniaczanej" w "tort paryski", kelnerkę smakowitą jak z lokalu "Playboya". Nawet nosi figlarne uszka. Po chwili orientujemy się, że uszka nie są królicze, ale świńskie. A aktorka w arabeskowej pozie unosi tacę nie z drinkami, ale błyszczącym od tłustego, ciężkiego sosu wieprzowym łbem. I cała ocieka świńskim sokiem, który skrapla się jej między dekoltem. W czasie świniobicia w barze, w którym pracuje Eliškę, z gara parują mięsne wyziewy, których wyciąg nie nadąża pochłonąć.

Albo: Eliška w makowej sukni tonie w zieleni, jakby leżała w najsoczystszej trawce. Maj, słonko świeci, brzęczą muszki. Tyle tekst opowiada o tym, jak Eliška w zatłoczonym pociągu całowała się z narzeczonym ściśnięta w śmierdzącym klozecie. Z niesmakiem orientujemy się, że owady latają nad czym innym...

Kontrasty nie byłyby tak znaczące, gdyby nie rzemiosło Barbary Szcześniak. Właściwie - jej umiejętność rezygnacji. Aktorka nie robi nic poza mówieniem tekstu w odpowiedniej pozie. Nie udaje Eliški. Dochodzi do paradoksu: oto Eliška wciela się w Barbarę Szcześniak. Tak dalece tekst i intencje "leżą w ustach" aktorki. Szcześniak sama przygotowała adaptację powieści. Ten efekt wzmaga jeszcze kamuflaż prawdziwego autorstwa. Ani razu nie pojawia się imię i nazwisko Bohumila Hrabala, który rzecz napisał. Który zachwycał się kelnerką, całował w pociągu, w końcu się z nią ożenił.

O ślubie, o tyłowych "Weselach w domu" przypominają kapitalne projekcje wideo Marcina Bortkiewicza. To pamiątka z prowincjonalnego wesela, ale z wyciętym oryginalnym dźwiękiem. Widzimy absurdalne cmokanie pod kościołem. Idiotyczne pląsy nieświeżych gości. Wymuszone mizdrzenie się u fotografa.

To świetny kontrapunkt dla monologu Eliški, spointowany przez Barbarę Szcześniak w najlepszej scenie "Wesel w domu", która także rozgrywa się bez słów. Eliška wzięła właśnie ślub w stosownym Urzędzie Stanu Cywilnego z kompletnie pijanym panem młodym, który bojaźń utopił w spirytusie. Szcześniak stoi pod ścianą, porzucona przez niewidocznego nowożeńca na rzecz flaszki. Wokół niej tańczą niewidzialni goście. Ona sama, robiąc dobrą minę do złej gry (jak młodzi na wideo), uśmiecha się bezradnie i przestępuje z nóżki na nóżkę do siermiężnej muzyczki (poszatkowanej elektronicznie przez Ksawerego Szlenkiera).

"Wesela w domu" to sensacja. Barbara Szcześniak i spółka zdetonowała estetyczną bombę. Detonacja zmiotła bezpieczną konwencję czeskiej gawędy przy piwku. Rozwaliła przyzwyczajenia nie tylko bywalców sceny przy ul. Legionów, ale i estetykę monodramów Teatru Jaracza. I wierzę, że wypłoszyła z kulis wszelkie estetyczne mole, oby do końca rewelacyjnie rozpoczętego sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji