Artykuły

Piękny jest tylko tytuł

Szczecińska grupa uświadamia nam, że awangarda nie polega na wrzaskach i sprośnych dialogach

Teatr Kana,uznawany za alternatywny i awangardowy, przygotował nową premierę "Szlifierze nocnych diamentów". Reżyser i autor scenariusza Zygmunt Duczyński wymienia wielu znanych twórców, którzy go zainspirowali, m.in. Ingmara Bergmana, Thomasa Bernharda, Roberta Schneidera. W programie czytamy: spektakl opowiada o kondycji człowieka, o jego miejscu w świecie, który niejednemu z nas wydaje się opętany szaleństwem. Żeby nie było wątpliwości, jak należy przedstawienie zrozumieć, podana jest dokładna interpretacja, na którą zapewne niewielu widzów samodzielnie wpadnie: Pierwsza część jest swobodną impresją na temat kondycji człowieka końca XX wieku naznaczonego chaosem, złymi przeczuciami, zmęczeniem, niejasnością pojęć, anarchią i krwawymi obrazami, którymi karmią nas media. Jest to jednocześnie bolesna parodia wszechogarniającej nas tandety słów i myśli. Czy w uświadomieniu nam wszechogarniającej tandety słów i myśli pomoże nam tandetne i bełkotliwe przedstawienie, naznaczone chaosem, wydaje się wątpliwe. Ci, którzy wcześniej zapoznają się z programem, będą zawiedzeni. Cóż bowiem widzimy na scenie? Śpiącego na ławie młodzieńca, obok którego pojawiają się wrzaskliwi aktorzy zachęcający do obejrzenia sztuczek magicznego teatrzyku. Magik wprowadza nas w atmosferę średniowiecznych sztukmistrzów, wydziera się wniebogłosy przy śpiewach (jeśli można to nazwać śpiewem) grajków i tancerzy. Punktem kulminacyjnym pokazu jest diabeł, który ma zaprezentować niezwykłe szlifowanie nocą tajemniczych diamentów. I cóż takiego będzie szlifował zawinięty w czerwoną pelerynę diabeł? Jakie to diamenty nam pokaże? Tu następuje zaskoczenie: diabeł rozsuwa pelerynę ukazując bordowe przyrodzenie zwisające mu do kolan, co wzbudza szaloną radość publiczności. Ujmuje półmetrowy członek w dłonie, podchodzi do staroświeckiej machiny szlifierskiej, nogą naciska pedał wprawiający ją w ruch i tak szlifuje swój diament, że iskry lecą. Sala ryczy z uciechy. Aby dopełnić obrazka, diabeł wykonuje kopulacyjne ruchy dysząc w rytm i popiskując. Potem biega po scenie potrząsając potężnymi diamentami, co znowu wzbudza uciechę widzów. To ci dopiero awangarda! A teraz doszukujmy się w tym szlifowaniu diamentów głębszego sensu i drugiego dna, impresji na temat kondycji człowieka naznaczonego chaosem itd., jak to zgrabnie w programie napisano. A nie doszukamy się? Tośmy głupi i zacofani, sztuki awangardowej (bądź alternatywnej - termin do wyboru) nie rozumiemy, nie dla nas nowoczesność i ponowoczesność. Sztuczek w teatrzyku ulicznym jest więcej - a to ogromna świnia chodzi na przednich nogach (rechot na sali), to jakiś oberwaniec biega dokoła okrągłej sceny ze stołem na plecach itp. Znaczy to, jak czytamy w programie, że "wyostrzone odczuwanie czasu prowadzi aktorów do powstania projektu nowego, prawdziwego przedstawienia", choć trudno się tego domyślić, całość odczuwa się jako szereg wyizolowanych epizodów, nie żadne prawdziwe przedstawienie. Epizody te pokazują zakochanego organistę wzdychającego bez wzajemności do kobiety, która kocha innego. Jesteśmy świadkami ich spotkania (prawdopodobnie ona przychodzi jako wcielenie diabla albo senne marzenie). Roznegliżowana panienka siada mu okrakiem na głowie, obutą nogą uciska go w kroku, po czym następują dialogi typu: - Jesteś napalony? - No! - To wsadź mi kciuk w zadek! (radość publiczności). Spektakl kończy się powrotem aktorów, wrzaskami i chaotycznym tańcem. Dużo się krzyczy, nie wiadomo o czym i nie wiadomo czemu tak głośno. Na scenę wraca świnia na przednich nogach, znowu ciesząc widzów. W programie czytamy: Historia zatoczyła koło - nie sposób jest uciec przed czasem. Nosimy go przecież w sobie. Jedyne, co można zrobić, to próbować chronić swoje życie przed wyjałowieniem, nadając mu własny, autonomiczny i niezbywalny sens. Święte słowa. Tyle że nie mają nic wspólnego z przedstawieniem. A jeśli ktoś chce, zgodnie z intencją autora, chronić swoje życie przed wyjałowieniem, powinien zostać w domu i nie dać się nabrać na awangardę. Taka to awangarda, jakie diamenty. Termin alternatywa bardziej tu pasuje - alternatywa do teatru profesjonalnego, do teatru, w którym mówi się o czymś i gra z sensem. Jedynym ciekawym elementem spektaklu jest muzyka Macieja Rychłego, której jednak przyjemniej byłoby posłuchać z płyty niż oglądając półtoragodzinne ekstrawaganckie popisy, aspirujące do miana awangardy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji