Artykuły

Genius Loci. Odsłona trzecia

"Zaśnij teraz w ogniu" w reż. Przemysława Wojcieszka z Teatru Polskiego we Wrocławiu na Festiwalu "Genius Loci" w Nowej Hucie. Pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Świeży, bo pokazany w ramach Genius Loci tydzień po premierze w Teatrze Polskim we Wrocławiu, spektakl Przemysława Wojcieszka to kilka obrazów na temat aktora. Budują one fabularną konstrukcję - historię aktorskiej rodziny, w której sztuka nie zagrzała miejsca, a teatr traktuje się jak bezpieczną posadkę. Wojcieszek patroszy legendę aktora-artysty, demaskuje jej mit i wprowadza w to miejsce człowieka z krwi i kości, który klnie, zdradza żonę, poci się - i myśli raczej o własnym żołądku, niż o wielu wymiarach roli Hamleta.

Wrocławski spektakl ukazuje teatr od strony człowieka weń uwikłanego. Bo właśnie uwikłanie, nie miłość do sztuki, jest tym, co wiąże ze sceną bohaterów przedstawienia. Nawet jeśli kiedyś była w nich pasja, autentyczna potrzeba ekspresji czy prawdziwej pracy artystycznej - zastąpiła je rutyna i kabotyńskie "robienie przedstawień".

Starzy wyjadacze sceniczni - Ewa (Halina Rasiakówna) i Zbigniew (Wiesław Cichy) teatr traktują jako teren prywatnych walk, załatwiania interesów personalnych, wreszcie - miejsce, gdzie znaleźć można wciąż nowych, młodych kochanków. Rozpasany kabotyn i owładnięta nałogami neurotyczka wymościli sobie gniazdo w jakimś państwowym teatrze, gdzieś poza wielkimi miastami. Dochrapali się statusu lokalnych gwiazdek - i pogrywają "szekspiry", markując wielką sztukę.

Młodsi aktorzy również puszczają Melpomenę kantem. Stawiają sobie wysokie wymagania: jeśli być reżyserowanym - to przez Jarzynę; jak grać - to w Rozmaitościach. Ponieważ póki co wymagania okazują się zbyt wysokie - pozostaje im chodzenie na castingi i "kurwienie się w chujowych serialach" - jak określa swój wkład w upowszechnianie kultury Robert (Marcin Czarnik). Świeżo upieczeni absolwenci szkół aktorskich nie potrafią odnaleźć miejsca dla siebie w rzeczywistości, która nie przystaje do ich oczekiwań. Nie chcą czekać, chcą działać - tak przynajmniej deklarują.

Wszystko zresztą w tym przedstawieniu, co mogłoby zostać przez postaci przekute na autentyczne osiągnięcia artystyczne, pozostaje w sferze pobożnych życzeń. I to stanowi główny problem bohaterów. Problem nieuświadomiony. Brak odwagi, ochoty, czy determinacji sprawia, że Ola (Anna Ilczuk) raczej wybierze rolę w nowo powstającym serialu, niż spróbuje pracy scenicznej, wiążącej się z wyższym ryzykiem. Wysokie ambicje, stanowiące raczej zaledwie deklaratywną fasadę, skutecznie odgradzają jej partnera, Michała (Mirosław Haniszewski), od jakiejkolwiek pracy w zawodzie. Łatwość i konwencjonalność pracy w telewizji przyciągają do tego medium Roberta, któremu nie przeszkadza to wieszać psów na komercyjnych stacjach telewizyjnych.

Wojcieszkowi udało się do wrocławskiej inscenizacji zwerbować znakomitych aktorów. Z zaangażowaniem odgrywają na scenie mikrodramaty, zwykle gorzko spuentowane, które składają się na mocno przygnębiający obraz kondycji artysty. Nawet, gdy kwestie ich postaci szeleszczą papierem (co szczególnie często zdarza się granemu przez Adama Szczyszczaja Krzysztofowi), zwykle udaje im się wyjść z takich patowych sytuacji obronną ręką. Atrakcyjna jest też przestrzeń sceniczna (to zasługa Małgorzaty Bulandy), skomponowana z czterech podstawowych przestrzeni - trzech "pomieszczeń" z przodu sceny i "korytarza" biegnącego wzdłuż tylnej ściany. Ułatwia to doprecyzowanie i odseparowanie poszczególnych wątków - a przy tym nie osuwa się w banalną jednoznaczność, posługuje się skrótem, syntezą elementów.

Kuleje jednak kompozycja dramatu i samego spektaklu. Wojcieszek-reżyser najwyraźniej nie miał serca wycinać zbyt wiele z tekstu Wojcieszka-dramatopisarza. Ilość wątków jest dość duża, ich znaczenie i czas, jaki zajmują w spektaklu - nieproporcjonalne, nie od rzeczy zatem byłoby zintensyfikowanie ich, większe skumulowanie. Tak się jednak nie dzieje, każda wymiana zdań jest wydłużana - nie staje się przez to jednak bardziej znacząca, przeciwnie, jej sensy i puenty zacierają się na rzecz jedynie ogólnego rozeznania w temacie rozmowy.

Nie najlepiej w spektaklu działa również muzyka (jej autorem jest Kuba Kapsa). Jest interesującą ilustracją, ale niczym więcej. Nie idzie w parze z pracą aktorów, nie rymuje się z ich działaniami, niekiedy zagłusza padające ze sceny, ciche kwestie. Wykonanie na żywo (gra Contemporary Noise Quintet) stanowi wartość samą w sobie, jednak można było odnieść wrażenie, że nikt nie zdążył pomyśleć nad funkcją, jaką muzyka ma w spektaklu pełnić.

Po scenie homoseksualnego aktu miłosnego, Krzysztof pyta Adama (Mariusz Zaniewski), swego kochanka, czy ten zawsze miał w pewnym miejscu na ciele pieprzyk. Gdy uzyskuje odpowiedź twierdzącą, zastanawia się nad tym, że nigdy wcześniej tego pieprzyka nie widział - i z tych rozważań buduje definicję miłości. Staje się ona wartością polegającą na nieustannym zachwycie czymś, co już się dobrze poznało. W taki sposób Wojcieszek definiuje ten brak, którego doświadczają wszyscy bohaterowie przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji