Kronika
Piątek, 14 czerwca, "Tosca" Pucciniego, każdy akt gdzie indziej: pierwszy w kościele św. Jana Ewangelisty, drugi - w auli rektoratu PAM, trzeci - na dziedzińcu poczty przy Dworcowej. Kto w kościele miał miejsca daleko, kontemplował nie tyle akcję i muzykę, co ogólny nastrój. Kto w auli nie zajął krzeseł u sceny, ten częściej niż śpiewaków widział gęsto rozstawione filary. Pięknie było na poczcie, której dziedziniec, przemyślnie oświetlony, robił wrażenie.
Ludzie lubią takie widowiska, choć nie nowy to pomysł. One bratają, zwłaszcza gdy przechodzi się tłumnie z miejsca na miejsce. A w widowisku wszystko jest dopuszczalne i możliwe. Jego częścią stają się samochody policyjne z "kogutami", eskortujące przechodzących, ochroniarze, piwosz na murku, fotoreporter Piątek z "Gazety Wyborczej", który wejdzie wszędzie, nawet pociąg, wjeżdżający przez most nad Odrą na Dworzec Główny i jednocześnie w arię Cavaradossiego, nawet duchota w auli Akademii Medycznej... W tym wypadku dobrze, że tam, bo gdy Tosca w końcu II aktu zabiła barona Scarpię (jak należy) i gdy ten runął na podłogę, ktoś w rogu auli krzyknął: - Czy jest lekarz?... Jeden z widzów zemdlał.
Lekarz był (wszak to Akademia Medyczna), przyjechało pogotowie...W takim widowisku wszystko może się zdarzyć. Tragedia, w każdej chwili może się zmienić w groteskę.