Artykuły

Komedia na serio. Rozmowa z Danielem Olbrychskim

Znany aktor wystąpi w sobotę w Imparcie w prowokacyjnej sztuce "Schody". Razem z Jerzym Radziwiłowiczem zagrają parę homoseksualistów, przeżywającą kryzys w swym wieloletnim związku

MAGDA NOGAJ: Niszcząc fotogramy na wystawie "Naziści" w Zachęcie, dał Pan dowód tego, że swojego wizerunku jest Pan gotów bronić nawet szablą. Widzowie najbardziej kojarzą Pana z takim rolami, jak np. Azja Tuhajbejowicz czy Kmicic. Jak Pan sądzi, jak wrocławianie zareagują, widząc Pana na scenie w roli geja?

DANIEL OLBRYCHSKI: PO raz pierwszy zobaczyłem tę sztukę w Atenach, gdzie reżyserowałem "Apetyt na czereśnie" Agnieszki Osieckiej. Z grecką publicznością śmiałem się i płakałem na przemian, choć nie rozumiałem ani słowa po grecku. Harry'ego i Charliego grali tam najbardziej męscy greccy aktorzy. Wcześniej w angielskiej prapremierze wystąpili aktorzy znani z ról szekspirowskich. Natomiast w wersji filmowej - Richard Burton i Rex Harrison. Oczywiście ani ja, ani Jurek Radziwiłowicz nie jesteśmy gejami, ale to nie ma znaczenia. Wcześniej grałem Makbeta, choć nikogo nie zamordowałem i królem też nie byłem. Taki zawód. Często zdarza mi się łamać swój wizerunek. Np. w "Krajobrazie po bitwie" zagrałem Tadeusza, skrytego, złamanego przez życie człowieka, który bał się kobiet. Wszyscy byli zaskoczeni, bo z wcześniejszych filmów miałem już image kaskadera. Potem zagrałem jeszcze mnóstwo delikatnych ról.

"Schody" to opowieść o miłości dwóch mężczyzn, którzy żyją ze sobą od ponad 20 lat. Co Pana zainteresowało w tej sztuce? Nie tylko zdecydował się Pan w niej zagrać, ale jest Pan także jej producentem.

- Ta sztuka to "Romeo i Julia" naszych czasów. Tylko Romeo ma 60 lat, a Julia - 55 i oboje są mężczyznami. Decyzję, że chcę zagrać w "Schodach", podjąłem już wtedy w Atenach, tylko szukałem właściwego partnera. Z Jurkiem Radziwiłowiczem bardzo się przyjaźnimy, zresztą jesteśmy sąsiadami w jednej z podwarszawskich miejscowości. Pomyślałem więc, że "Człowiek z żelaza" i były Kmicic idealnie tu pasują.

"Schody" to komedia. Nie sądzi Pan, że homoseksualizm bohaterów traktowany jest tu jedynie jako dodatkowy element komiczny? Nikt tu chyba nie traktuje tematu poważnie?

- Ależ wszystko jest na serio. Nasza gra nie idzie w kierunku parodii. My się nie wygłupiamy. Wystarczająco śmieszne są same dialogi: jakby się kłócił mąż z żoną. To sztuka o poczuciu inności, o samotności. Trzeba pamiętać, że kiedy Charles Dyer pisał ją w latach 60. zeszłego wieku, homoseksualizm był karalny. Można było trafić do więzienia nawet na sześć lat. To był temat tabu. Dlatego grany przeze mnie Charlie jest przerażony, gdy ma go odwiedzić córka, a tu ewidentnie widać, że mieszka z mężczyzną. Robi więc wszystko, by pozbyć się z domu Harry'ego, i rozrzuca wszędzie damskie fatałaszki.

Jak jesteśmy już przy córkach, to Pan poprosił swoją o zaprojektowanie kostiumów do tego spektaklu.

- Weronika kończy w Nowym jorku studia projektowania mody. Doskonale wie, jak ubierają się geje, bo jak mi powiedziała - większość jej profesorów tak się nosi. Ostatnio napisał o niej amerykański "Vogue", wróżąc jej znaczną przyszłość w zawodzie projektanta. Już zaczęły się u niej ubierać gwiazdy.

Wrocław jest kolejnym miastem, gdzie prezentuje Pan "Schody". Nie nuży Pana taki objazd po Polsce?

- Przeciwnie, bo publiczność poza Warszawą jest dużo bardziej wdzięczna. Aktor to zawód cygański. Sam się o tym przekonałem. Zjeździłem cały kraj ze spektaklem "Listy miłosne", złożonym z wierszy Norwida. Z Basią Wrzesińską zagraliśmy ponad 300 spektakli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji