Artykuły

Julia jest mężczyzną. Rozmowa z Danielem Olbrychskim

Daniel Olbrychski powraca po dłuższej przerwie na warszawskie sceny. Zagra geja w "Schodach" Dyera w reżyserii Piotra Łazarkiewicza. Premiera dziś w teatrze Na Woli. Olbrychski jest również współproducentem spektaklu

DOROTA WYŻYŃSKA: Angielską sztukę "Schody" znalazł Pan aż w Atenach.

DANIEL OLBRYCHSKI: Przez przypadek. Sześć lat temu zostałem zaproszony do Aten, aby - o dziwo - reżyserować sztukę Agnieszki Osieckiej, "Apetyt na czereśnie". W czasie prób "Apetytu" moja asystentka zaprosiła mnie na premierę "Schodów", w której grał jej ojciec - wybitny grecki aktor. Poszedłem, nie rozumiejąc ani słowa po grecku. I co? Z grecką publicznością się śmiałem, wzruszałem, płakałem, a potem na stojąco biłem brawo. Na bankiecie po premierze poznałem ojca mojej asystentki. Ten wybitny aktor grecki (którego publiczność kojarzyła z repertuarem szekspirowskim, widziała w tragediach antycznych) zagrał geja fantastycznie, przede wszystkim bez jakiejkolwiek parodii. Genialny był też jego partner. Aktor niesłychanie męski, znany w Grecji z ról amantów. Dwóch stuprocentowych mężczyzn rozmawiało o miłości. Nie było w tym cienia dwuznaczności. Tylko przejmujący spektakl o komplikacjach między ludźmi i o upływie czasu, o starzeniu się. Ojciec mojej asystentki zapytał mnie, czy nie chciałbym kiedyś zmierzyć się z rolą w "Schodach". Obiecałem mu, że spróbuję, kiedy trochę się zestarzeję i kiedy znajdę wybitnego partnera. Dotrzymałem słowa.

Jak polska publiczność przyjmie homoseksualizm bohaterów sztuki? Czy nie obawia się Pan, że trudna będzie poważna rozmowa na ten temat?

- Czy polska publiczność nie jest zbyt pruderyjna? Być może jest, ale sztuka jest wyjątkowo delikatna. Nie jest gonieniem za sensacją. Za skandalem. Ta opowieść o miłości dwóch mężczyzn jest "Romeo i Julią" naszych czasów. Tylko Romeo ma lat 60, a Julia - 55 i oboje są mężczyznami. To, co zdarzyło się między bohaterami sztuki, jest równie poważne, równie prawdziwe. Ich miłość jest wzruszająca, czasami zabawna, jak to w życiu bywa.

Z Jerzym Radziwiłowiczem na scenie spotyka się Pan po raz pierwszy.

- Na scenie tak. Raz spotkaliśmy się na planie teatru telewizji, w "Śnie srebrnym Salomei". Myślę, że bardzo się różnimy i jako mężczyźni, i jako aktorzy. Na pewno łączy nas osoba Andrzeja Wajdy, który nas naznaczył swoim talentem. Prywatnie Jurka bardzo lubię, jesteśmy sąsiadami.

Kostiumy do spektaklu projektuje Pana córka.

- Właśnie kończy studia projektowania mody w Nowym Jorku. Zaprosiłem ją do współpracy dlatego, że doskonale orientuje się, jak ubiera się homoseksualista. Wśród projektantów, z którymi pracuje w Stanach - prawie wszyscy to geje. Ona doskonale wie, jaki szczegół kostiumu będzie potrzebny, jak dobrać kolory, a jednocześnie unika parodii, która jest tu niepotrzebna.

Co to znaczy być w polskich realiach producentem spektaklu?

- Wyprodukowanie sztuki dwuosobowej jest równie trudne jak premiery w teatrze, a nawet trudniejsze, bo nie mamy do dyspozycji całego zespołu. Producentów jest trzech i wszystko musieliśmy robić sami. Kosztuje przede wszystkim scenografia, która - moim zdaniem - nie może być udawana. Zaprosiliśmy do współpracy wybitnego scenografa - Marka Lewandowskiego - i daliśmy mu pole do popisu. Na razie dopłacam do interesu, tak samo jak Gene Gutowski i moja impresario Krystyna Demska. Wyłożyliśmy pieniądze na spektakl z nadzieją, że publiczność przyjdzie i nie będziemy stratni. Chociaż przyjemność, jaką mi sprawia granie u boku Jurka, jest warta dużych pieniędzy. Jestem gotowy dopłacić do sprawy. Kilka razy w miesiącu będziemy grali w teatrze Na Woli, poza tym zamierzamy sporo jeździć po Polsce.

Czym są dla Pana objazdy po Polsce?

- Ogromna radość. Jak pokorni komedianci pakujemy nasze szmatki i jedziemy tam, gdzie ktoś chce nas zobaczyć. To jest zgodne z naturą komedianta, cyrkowca i sportowca - jechać tam, gdzie go potrzebują. Wiele lat jeździłem po Polsce z wierszami Norwida. "Listy miłosne" z Basią Wrzesińską graliśmy prawie we wszystkich teatrach w kraju. Znam ten smak. Proszę mi wierzyć, że publiczność pozawarszawska jest bardziej wdzięczną, naprawdę spragniona nas. A mimo wszystko żal, że nie zobaczymy Daniela Olbrychskiego w wielkim repertuarze - dramatach Szekspira, Fredry. "Schody" to - nie ukrywajmy - sztuka nieco lżejsza, ocierająca się o komercję?

- W "Zemście" grałem Cześnika kilka lat temu...

Właśnie - kilka lat temu.

- Ale w ilu Szekspirach można w życiu zagrać? Chociaż niczego nie przekreślam. Być może -jak śpiewał na moje urodziny Wojtek Młynarski - "Ciebie czeka też król Lear, lecz ćwierkają wróble ćwir, że nie przyszła jeszcze pora ta". Być może przyjdzie i król Lear.

"Schody" Charlesa Dyera. Tłumaczenie Michał Ronikier, reżyseria Piotr Łazarkiewicz, występują: Daniel Olbrychski i Jerzy Radziwiłowicz - Producenci: Gene Gutowski Daniel Olbrychski, Krystyna Demska oraz Teatr Na Woli i Teatr Polski w Bielsku-Białej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji