Artykuły

Małżeństwo jak zbrodnia

- Mnie w ogóle interesuje małżeństwo. Właściwie większość przedstawień robię o tym. Nawet takie zdanie dałem do programu przedstawienia: "Cud, jakim jest małżeństwo, daje do myślenia" - mówi MAREK PASIECZNY, reżyser "Małych zbrodni małżeńskich" w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.

Rozmowa z Markiem Pasiecznym, reżyserem "Małych zbrodni małżeńskich" Erica-Emmanuela Schmitta.

Co ważnego odnalazł pan w tym tekście, że zdecydował się na jego realizację?

- Mnie w ogóle interesuje małżeństwo. Właściwie większość przedstawień robię o tym. Nawet takie zdanie dałem do programu przedstawienia: "Cud, jakim jest małżeństwo, daje do myślenia" .

Cud w sensie, że małżeństwo może trwać mimo wieku, kryzysu, pomimo lat. Ostatnio w gazecie przeczytałem, że coraz jest więcej rozwodów na świecie, że zanikają więzi religijne, duchowe. Wtedy to wszystko łatwo przychodzi. Sam sobie zadaję takie pytanie: Czy małżeństwo jest przygodą, czy metafizyką? To nie jest łatwe pytanie, każdy musi sam na nie odpowiedzieć. Dla mnie małżeństwo, które nie jest naprawdę, powoduje, że nic nie jest pewne. To co ja przeżyłem w swoim związku - to właśnie się jedynie opłacało, fen tekst zwraca uwagę na kryzys związków.

Autor porównuje małżeństwo do walki. Według niego dwoje ludzi, którzy są w takim związku, codziennie się nawzajem zabijają.

- Nawet idzie dalej i mówi: "Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą". Jest to na pewno literacka metafora. Dla naszego przedstawienia ważniejsze było, co ludzi łączy pomimo to, że się zabijają. Próbujemy znaleźć znak teatralny, który określi to, że mimo tego, czy się lubimy, kochamy, czy już mniej, to nadal jest coś, co nas do siebie zbliża. I trzeba uważać, żeby tego momentu nie przegapić. Jest jedna rzecz w tym tekście, która jest pułapką także dla mnie, że to tylko literatura. Kiedy próbuje się ją zrealizować na scenie, widać, że te oczywiste prawdy o miłości, bardzo nam potrzebne, są trudne do pokazania w teatrze.

Można się śmiać z bohaterów, ale ich losy są momentami wręcz dramatyczne i przez to smutne. W którą stronę pan pójdzie: komedii czy tragedii?

- Bardzo bym chciał, żeby była taka sytuacja, że się śmiejemy z tego, co jest tragiczne. W sumie prowadzi to do bolesnego odczucia prawdy. Jeśli chodzi o coś naprawdę - to boli. Widz musi odczuć, że małżeństwo jest poważną sprawą, że to nie przygoda, świąteczna sytuacja. Ale absolutna walka o każdy dzień.

Czy dla tych par, które są w związku małżeńskim, i dla tych, które chcą się rozejść, tekst ten jest w jakiś sposób pouczający?

- Małżeństwa nigdy nie traktowałem jako instytucji. To jest układ, w którym przysięga jest złożona sobie. Kościół tylko to akceptuje czy potwierdza mocą urzędu. Tak jak ja to rozumiem, to my sobie udzielamy tego przyrzeczenia. Jeśli dochodzi np. do zdrady, to znaczy, że to przyrzeczenie nie zostało dotrzymane. Tak zakładam, tak tutaj, w czasie prób, rozmawiamy, żeby to byt otwarty związek. Przez otwartość rozumiem, że nawet gdyby oni się rozeszli, bo też jest takie zakończenie, to bohaterowie mogą się zejść i zacząć wszystko od początku. Z tego tekstu i być może z przedstawienia powinno wynikać, że warto - mimo wszystko - rozmawiać.

Na zdjęciu: "Małe zbrodnie małżeńskie" w reż. Marka Pasiecznego, Teatr Współczesny, Szczecin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji