Artykuły

Wiecznie w drodze

"Borys Godunow" w reż. Yurija Aleksandrova w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Wrocławska inscenizacja tego dramatu Musorgskiego wyraża ideę wiecznego przemieszczania i zmienności ludzkiego losu - wyjaśnia reżyser, przenosząc akcję na dworzec kolejowy z wszelkimi jego atrybutami. To tutaj wyraźnie widać, jakie mechanizmy uruchamiają się w człowieku, gdy pragnie władzy i kiedy w końcu ją posiądzie.

Cała inscenizacja została spięta klamrą pierwszej i ostatniej sceny rozgrywanej w tej samej scenerii. W pierwszej pojawia się Borys Godunow w paradnym stroju rosyjskiego cara w otoczeniu bojarów. W ostatniej - umiera samotny, pozbawiony atrybutów władzy i dręczony wyrzutami sumienia popełnionych zbrodni. Przyznaję, reżyser w swoich działaniach jest od początku do końca bardzo konsekwentny tak w sprawnym prowadzeniu akcji, jak i wyrazistym określeniu charakteru bohaterów dramatu, co przekłada się na zwartość dramaturgiczną całej inscenizacji, w której każda ze scen dramatu ma swoją wewnętrzną logikę i klimat. Reżyseria jest nastawiona z jednej strony na ukazanie kontrastu między prostym ludem a tymi, którzy rządzą, z drugiej - na pokazanie meandrów władzy. To dlatego stłamszeni poddani odziani w nędzne szare szaty są kontrapunktem dla bajecznie bogatych strojów cara i jego otoczenia. Karność ludzkich mas zapewniają mundurowi otaczający je kordonem. We wszystkim zaś można się bez trudu doszukać odniesień i aluzji do współczesnych nam czasów.

"Borys Godunow" to przede wszystkim wyzwanie dla odtwórcy tytułowej partii, tę we Wrocławiu zaśpiewał, z powodzeniem, występujący gościnnie Janusz Monarcha, na co dzień solista Opery Wiedeńskiej. Stworzył kreację głęboko tragiczną, jednak niepozbawioną wewnętrznego ciepła. W pierwszej scenie dumny władca, w drugiej - przez chwilę szczęśliwy kochający ojciec, którego po chwili dopadają przerażające wizje dokonanych zbrodni (świetnie zaśpiewany wielki monolog w II akcie), wreszcie w trzeciej - jego przejmujące pożegnanie z synem i wstrząsająca swoją wymową scena śmierci. Można powiedzieć: kreacja w każdym calu! Zaprezentował przy tym pełne bogactwo brzmienia, świetne operowanie barwą i dynamiką oraz swobodę w kształtowaniu ekspresji.

Równie wiele dobrego można napisać o pozostałej obsadzie. Świetnym Pimenem okazał się imponujący pięknie brzmiącym basem Paweł Izdebski. W niczym mu nie ustępował Leonid Zakkhozhaev w roli samozwańczego cara Dymitra oraz Stanisław Kufluk jako Rangoni. Ich duetów z Maryną Mniszkówną (świetna Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak) w polskim akcie (który polskim pozostał jedynie z nazwy) słuchało się z prawdziwą satysfakcją. Z równą satysfakcją słuchało się - przygotowanego przez Małgorzatę Orawską - chóru imponującego ekspresją, potęgą zestrojonego brzmienia i wokalną dyscypliną. Ewa Michnik przy dyrygenckim pulpicie wydobyła z partytury Musorgskiego w instrumentacji Rimskiego-Korsakowa wszystko co najistotniejsze: typową dla rosyjskiej muzyki rozlewność frazy, ekspresję i dramaturgiczną dynamikę. Znakomicie przygotowana i grająca orkiestra podążała za każdym ruchem jej precyzyjnej batuty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji