Artykuły

Obłęd i męka

TELEWIZYJNA "Zbrodnia i ka­ra" w adaptacji i reżyserii An­drzeja Wajdy to wielkie wydarzenie sezonu, to także radość z powrotu do telewizji artysty, któremu zawdzięczamy tak pamiętne dzieła telewizyjne, jak "Przekładaniec" (z Kobielą), "Brzezina", "Smuga cie­nia'', jak "Noc listopadowa". Przy czym zarówno "Noc listopadowa" jak "Zbrodnia i kara" to nie jest zwykłe przeniesienie na mały ekran spektaklu teatralnego: to ekraniza­cja widowiska teatralnego, przełoże­nie go na inny środek wyrazu.

Wajda z szeroko rozbudowanej akcji wydobył jeden wątek - walki (czy tylko walki?) między mordercą a sędzią śledczym, mającym ujawnić sprawcę mordu. W kreowaniu tych postaci adaptator, jak to często bywa przy celnych adaptacjach - dosyć radykalnie odszedł od pierwowzoru. U Dostojewskiego Raskolnikow to 23-letni młodzieniec "niepospolicie przystojny, o pięknych ciemnych oczach, ciemny blondyn, wzrostu więcej niż średniego, smukły i zgrabny". Zaś jego przeciwnik, Porfiry Piotrowicz, ma lat 35, jest więc znacznie starszy, a wygląda cokolwiek gro­teskowo: "wzrostu mniej niż śred­niego, tęgawy, nawet z brzuszkiem, ogolony, bez wąsów i bokobrodów, z krótko ostrzyżonymi włosami na dużej, kulistej głowie, jakoś osob­liwie zaokrąglonej na potylicy".

Wajda natomiast przez sam fakt dobrania takiej nie innej obsady w sposób istotny zmienił relację między dwoma bohaterami. Radziwiłowicz-Raskolnikow, oszpecony cha­rakteryzacją, wygląda starzej niż Stuhr-Porfiry, ten zaś jawi się jako człowiek w sile wieku, dorosły, ale jeszcze nie stary, co od razu jak gdyby przesądza układ sił. A w ogóle to dwa portrety inteligentów - wszak mamy tu do czynienia ze starciem między dwoma inteligenta­mi - stanowią, jak mi się zdaje, niezwykle ciekawe novum w twórczości Wajdy.

Wajda powiedział kiedyś, że stawia sobie za cel portretowanie pol­skiego inteligenta. Jak dotychczas w tej galerii portretów wizerunkiem najwyrazistszym był Maciek z "Po­piołu i diamentu" - typ człowieka nie tylko bardzo młodego, ale jakoś infantylnego. Ten infantylizm decy­dował o jego tragicznym losie. Ma­ciek jest też typowym przedstawi­cielem "starej" inteligencji, inteli­gentem "z awansu" był w "Popiele i diamencie" groteskowy Drewnowski (Kobiela); inni "nowi ludzie" w dziele Wajdy ("Bez znieczulenia", "Dyrygent") też wypadali nie najko­rzystniej.

Tymczasem w "Zbrodni i karze" nastąpiło jak gdyby odwrócenie sy­tuacji.

Hola, powie ktoś, przecież w po­przednich dziełach Wajda przedsta­wiał inteligentów polskich: w "Zbrodni i karze" mamy do czynie­nia z rosyjskimi. Oczywiście, tylko odnoszę wrażenie, jak gdyby Wajda w obce tworzywo wpisał mimowiednie postawy, znane mu z potocznej obserwacji. Zresztą w gruncie rzeczy nie ma chyba aż tak wielkich różnic między różnymi kategoriami inteli­gentów wschodnioeuropejskich, "starych" i "nowych", a ich faktycznymi walorami, słabościami, ulubionymi wmówieniami...

Kim jest Raskolnikow, jakiego widzimy w Wajdy?

To człowiek w średnim wieku (żelazny student?) wrażliwy, niegłupi, ale nurtowany aspiracjami, nie-wspołmiernymi do jego możliwości. W porywie megalomanii czy wręcz paranoi zdobył sie, na zamordowanie dwu "wszy", ale tylko dzięki zbie­gowi okoliczności zbrodnia, niby przemyślana, od razu nie wyszła na jaw. Potem Raskolnikow nie jest w stanie ani zebrać plonów zbrodni, ani też po męsku się do niej przy­znać, nawet wówczas, gdy nieszczę­sny otumaniony prostaczek bierze jego winę na siebie.

Czy Radziwiłowicz gra człowieka obłąkanego, czy tylko skrajnie zner­wicowanego i nękanego śmiertelnym lękiem, który uniemożliwia mu ra­cjonalne - w danej sytuacji - zachowanie? Aktor, zapewne za apro­batą reżysera, gra raczej psychotyka.

Stąd jak się przekonałam w rozmowach (spektakl cieszył się dużym zainteresowaniem), część widzów uważa, iż postać ta została przery­sowana. Raskonikow w tym ujęciu jawi się jako wpółobłąkany histe-ryk-masochista, który, zabijając, faktycznie popełnia rodzaj samobój­stwa. W takim kontekście jego uro­jenia są już tylko żałosne i budzą współczucie. Także współczucie sędziego śledczego, który skądinąd igra z nieszczęściem jak kot z myszą.

Porfiry to wielka rolaJerzego Stuhra, który jak dotychczas masowym widzom kojarzył się przede wszystkim z Danielakiem ("Wodzi­rej"). A Danielak to pozbawiony skrupułów inteligent ,,z awansu", cwaniak, per fas et nafas dążący do kariery.

W "Zbrodni i karze" Stuhr gra postać poniekąd analogiczną, ale pokazaną w pełnym ludzkim wymiarze. Jego Porfiry to człowiek twardy, a nawet brutalny (w scenie z Mikołką), ale wybitnie inteligen­tny, a przy tym nie pozbawiony ludz­kich uczuć. Od początku śledztwa stawia trafną diagnozę i stosuje me­todę okrutną, ale adekwatną do psy­chiki podejrzanego. Słusznie podej­rzanego. Zetknąwszy się z nim bez­pośrednio, początkowo prowadzi bezlitośnie swą perfidną grę, by jed­nak ostatecznie użalić się nad "opę­tanym" i dać mu jedyną w tej sy­tuacji szansę, jaką jest możliwie ni­ski wymiar kary, związany z dobro­wolnym przyznaniem się do winy.

Kto wie, czy ten Porfiry nie jest kreacją aktorską, wybitniejszą od Maćka Chełmickiego. Bo Cybulski właśnie ,,grał siebie", Stuhr nato­miast zbudował Porfirego dojrzały­mi środkami aktorskimi, wykorzy­stując jedynie pewne predyspozycje zewnętrzne, te same, dzięki którym mógł tak przekonująco zagrać Danielaka.

Krótko mówiąc, wydaje mi się, że w tej "Zbrodni i karze" Wajda skonfrontował dwie postawy, cechu­jące niektórych ważnych protagonistów naszej sceny narodowej. Ci protagoniści to pewna odmiana in-teligentów "starych" - histeryk (por. tezę A. Kępińskiego o naszych nerwicach społeeanych), którego za­wyżone aspiracje prowadzą na skraj obłędu i poczynań samobójczych, oraz inteligent "nowy", który przejmuje panowanie nad sytuacją, czy­niąc to twardą ręką, ale sensownie i skutecznie.

W tej analizie pominęłam na razie sprawę Soni i związanego z nią przesłania ewangelicznego. Kim jest Sonia w adaptacji Wajdy? To nie zastraszona bidulka z powieści, ale dorosła kobieta z ludu, w której profesję jakoś trudno uwierzyć. Tego typu "mocne matki" na ogół potrafią wyjść z opresji bez uszczer­bku dla godności. W końcu Sonia mogła podjąć się jakiejś godziwej pracy zarobkowej, choćby jako słu­żąca.

U Wajdy Sonia stanowi jakby do­pełnienie Porfirego: wszak ich wspólnym wysiłkiem Raskolnikow wejdzie na drogę samowiedzy, trudu, przemiany. Wajda wraca tu jak gdy­by do finału "Dziadów" gdy Konrad po opętaniu pychą i po cudownym ocaleniu ma wstąpić na drogę po­kuty, czy - jeśli wolimy - terapii.

Ewangelia nakazuje kochać bliźnich i nieprzyjaciół. A to wymaga wysiłku, cierpliwości, wytrwałości, samozaparcia. I chyba ta prawda wynika też z wajdowskiej "Zbrodni i kary".

Czy próba interpretacji jaką tu na­szkicowałam - jest zgodna z zamie­rzeniami twórcy? Może i nie, ale najwybitniejszym artystom - intuicjonistom zdarza się wbrew wła­snym intencjom i poglądom "odda­wać sprawiedliwość widzialnemu światu".

I chyba tak się stało w przypadku tej adaptacji. A w każdym razie ja tak to właśnie odebrałam. I także dlatego wajdowska "Zbrodnia i kara" tak mnie zafrapowała i wręcz zachwyciła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji