Artykuły

Deszcze niespokojne

"SZ jak Szarik" w reż. Jacka Sołtysiaka w Teatrum w Warszawie. Pisze Iza Natasza Czapska w Życiu Warszawy .

Szarik żyje! On i czterej pancerni ściągają tłumy do Teatrum - nowej stołecznej sceny w Forcie Sokolnickiego na Żoliborzu. Spektakl o załodze Rudego zapowiada się na hit sezonu.

Sentyment do PRL-u wciąż jest w narodzie silniejszy niż odraza na wspomnienie czasów kolejek, wyrobów czekoladopodobnych i pasztetowej spod lady. Nawiązanie więc w spektaklu, filmie czy programie rozrywkowym do lat szaroburego socu to dobry wabik na publiczność. Szpilki nie da się wcisnąć w działającym zaledwie od września Teatrum w Forcie Sokolnickiego, gdzie odbyły się pierwsze pokazy kameralnego, ale pełnego rozmachu widowiska "Sz jak Szarik".

- Musieliśmy zrezygnować z pomysłu, że fragment spektaklu grany jest między widzami, z ich udziałem - opowiada Kuba Przebindowski, pomysłodawca przedstawienia i twórca scenariusza. - Nie było szans się przepchać do dalszych rzędów.

Szansa w forcie

Kuba Przebindowski ma 35 lat, jest aktorem po krakowskiej szkole teatralnej, związanym do niedawna ze Starym Teatrem w Krakowie i łódzkim Nowym. Dwa lata temu przeniósł się z żoną, aktorką Martyną Kliszewską, do Warszawy. Nie są związani z żadną ze stołecznych scen. Przebindowski kojarzony jest ostatnio głównie z rolą Jacka Sieniawy w serialu "Magda M." i z telewizyjnym widowiskiem "Jak oni śpiewają", w którym przychylnie ocenia go sama Edyta Górniak, nazywając czule Kubusiem.

Kliszewską, która sporo grała w Łodzi (debiutowała jako Młoda w "Proroku Ilji" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Mikołaja Grabowskiego), od jakiegoś czasu oglądać można przede wszystkim w serialowych epizodach ("Magda M.", "Niania", "Samo życie").

Spektakl w Teatrum to dla nich - niczym dla Ola Żwirskiego z "Psów" - "szansa powrotu do firmy". Duża szansa.

Seks w oficerkach

Kuba Przebindowski od dawna obmyślał spektakl, który bazować miał na tym, na czym wychowało się pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków - na kulturalnej papce lat 70., w której nabierała rozpędu telewizja, cała Polska bujała się w rytm opolskich i kołobrzeskich przebojów, a chłodziła się cytronetą. I podobnie jak w latach 60. każdy chłopak chciał być Jankiem Kosem i rozglądał się, gdzie by tu zdybać jakąś Marusię.

- Ostatecznym impulsem do napisania scenariusza była dla mnie niedawna dyskusja, jaka rozpętała się w mediach wokół "Czterech pancernych". Puszczać czy zakazać? - mówi Przebindowski. - To niesamowite, że ten serial wciąż budzi tyle emocji i ma wciąż tak dużą oglądalność.

W spektaklu pokazana jest m.in. uliczna sonda, którą Przebindowski i jego ekipa zrobili wśród warszawiaków. Wspominają oni PRL z rozbawieniem, bardziej kojarzą ten czas z Misiem Uszatkiem, Adamem Słodowym i "Telerankiem" niż z trudną sytuacją polityczną, biedą, uczuciem beznadziei.

- Ludzie opowiadają niesamowite rzeczy. O pracy, seksie, samotności, pierwszych próbach poważnych związków, a wszystko to przez pryzmat dzieciństwa, tej bazy, od której każdy musi się odbić - dodaje Kuba.

Po spektaklu widzowie, tacy sami jak ci przepytywani na ulicy, przychodzą podziękować za to, że się pośmiali, wyluzowali, ale przyznają też, że chce im się płakać, że zobaczyli nie tylko kawałek ze swojego dzieciństwa, ale i z dorosłego, już nie tak łatwego życia.

"Sz jak Szarik", choć utrzymany w klimacie komedii, jest też bowiem próbą pokazania stanu ducha dzisiejszego trzydziestolatka. Bohaterowie, owładnięci obsesją na punkcie "Czterech pancernych", mają problem z ułożeniem sobie relacji z partnerami, uporządkowaniem spraw, z jakich składa się codzienne życie - wszystko odnoszą bowiem do wzorców wyniesionych z kultowego serialu.

Jedna z postaci to mężczyzna, który wznosi się na wyżyny namiętności tylko wtedy, gdy widzi swoją dziewczynę w mundurze - jako Marusię. I choć ona buntuje się przeciw ciągłemu nakładaniu do łóżka moro i oficerek, to jednak za każdym razem ulega, wiedząc, że jedynie w ten sposób może liczyć na udany seks. Ta chorobliwa gra doprowadza w końcu do tragedii.

Inna bohaterka to dziewczyna z Ukrainy, która przyjechała do Warszawy zarabiać sprzątaniem, a w wolnych chwilach ogląda z koleżanką "Czterech pancernych" na DVD. Zafascynowana Jankiem Kosem i jego kolegami z załogi zamieszcza w internecie ogłoszenie, które przysporzy jej wielu kłopotów...

W rytmie go-go

W spektaklu wykorzystano piosenki z musicalu "Czterej pancerni i pies" Janusza Przymanowskiego z muzyką Benedykta Konowalskiego i Adama Walacińskiego z 1973 roku. W tym szczególnej urody widowisku występowali m.in. Krzysztof Krawczyk, zespół Dwa Plus Jeden, Andrzej i Eliza, Jerzy Grunwald i Maryla Rodowicz.

- Jakie to były bzdury! - śmieje się Przebindowski. - To było tak samo chore jak rzeczywistość, w której żyliśmy, a jednak sentyment pozostał. To pewien kanon estetyczny, z którego nie możemy się otrząsnąć.

To nie pierwszy satyryczny spektakl na koncie Kuby. Kilka lat temu wraz z Łukaszem Kosem, reżyserem, stworzył dowcipny, pastiszowy spektakl "Go-go, czyli neurotyczna osobowość naszych czasów". "Sz jak Szarik" wyreżyserował Jacek Sołtysiak, do tej pory pracujący raczej dla telewizji (serial "Samo życie").

W przedstawieniu występuje, poza Kubą Przebindowskim i Martyną Kliszewską, także dwójka aktorów wrocławskich - Anna Kózka i Rafał Szałajko.

Najbliższe spektakle: od 5 do 8 listopada. Bilety na spektakle grane w Teatrum kupić można w kasie kina Wisła przy pl. Wilsona 2.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji