Artykuły

Najprościej

Dla dzisiejszego widza i czytelnika "Cudu mniemanego, czyli Krakowiaków i Górali" Wojciecha {#au#177}Bogusławskiego{/#} jego niezwykła popularność sceniczna i znaczenie dla dziejów nie tylko teatru, ale i narodu polskiego może wyda­wać się paradoksem. W warstwie fabularnej jest to bowiem najprostsza opowiastka o miłości krakowiaka do dziewczyny, wcześniej przyrzeczonej góralowi, co staje się przyczyną konfliktu rozwiązanego przez przybysza z zewnątrz. Jednak od premiery - 1 marca 1794 r. - otoczona legendą komedioopera Bogusławskiego z muzyką Jana Stefaniego przekroczyła obszar teatru, towarzysząc najważniejszym momentom naszej historii końca XVIII i całego XIX wieku. W jej treści doszukiwano się różnorakich metafor, obrazujących sytuację Polski pod zaborami. Dziś, wystawiając "Krakowiaków..." po dwóch wiekach od prapremiery, trzeba zdecydować się, czy odczytywać sztukę Bogusławskiego, uwzglę­dniając jej genezę i dzieje recepcji, czy też to dziedzictwo odrzucić i rozu­mieć "Krakowiaków..." tylko w sferze anegdoty, bez dodawania innych zna­czeń.

Twórcy toruńskiego przedstawienia w Teatrze im. Wilama Horzycy, Andrzej Rozhin i Anna Rachel, postawili na tę drugą możliwość. Ich "Krakowiacy..." to sielankowa opowieść o życiu osiemnastowiecznej polskiej wsi. Szanując tekst Bogusławskiego, odmalowują je w nader ciepłych barwach, zanurzone w obyczajowości tradycyjne obrzędy. Starannie pokazuje się wesele, pełne okolicznościowych przyśpiewek, należnych błogosławieństw, a później - wesołych tańców. Na tle tych zwyczajów kwitnie miłość Stacha (Paweł Kowalski) i Basi (Małgorzata Abramowicz), której nie może poważnie zakłó­cić nawet przybycie górali. Konflikt od początku zmierza do szczęśliwego końca - w takim porządku przedstawienia ani przez chwilę nie może być naprawdę groźny. Jest to wierne literze dzieła Bogusławskiego, jednak przy takim postawieniu problemu tym większą naiwnością razi także jego rozwią­zanie. Finałowe pojednanie przychodzi po zdarzeniach, które trudno na­zwać kłótnią - więc po czym tu się godzić?

Reżyser podkreśla satyryczne treści sztuki Bogusławskiego. Przy całej sympatii do bohaterów pozwala sobie na uwagi, które mogą dotyczyć także dzisiejszej rzeczywistości. W toruńskim spektaklu akcentowanie tych sek­wencji, wypowiadanych przez aktorów wprost do widowni, staje się sposo­bem aktualizacji klasycznego utworu. Na tym jednak kończą się aktualizac­je, tylko chwilami obecne w inscenizacji Rozhina i Rachel. Najważniejsze jest obrazowanie dawnej wsi. Świadczy o tym scenografia Anny Rachel. W pierwszej i ostatniej odsłonie na scenie widać fragment pejzażu podkrakowskiej wsi z płotem, młynem, zaś w tle rozciąga się widok na spokojny, przedwieczorny Kraków. W części środkowej ten obraz ustę­puje miejsca trochę sroższemu, utrzymanemu w zimniejszych kolorach, krajobrazowi z Podhala. Scenografia spełnia swą rolę, a przy tym nie odbiera aktorom miejsca, potrzebnego w scenach zbiorowych. To najefek­towniejsze momenty przedstawienia. Jednocześnie tańczy, w kilku pla­nach, duża grupa aktorów i statystów. W tych starannie wyreżyserowanych sekwencjach widać solidną pracę całego zespołu. Niewiele można zarzucić aktorom, gdy śpiewają w chórze. Nierówno nato­miast wypadają partie solowe, często ilustrowane niepotrzebnym, szerokim gestem. Nie wszyscy wykonawcy radzą też sobie z wymogami trudnego, pisanego w stylizacji gwarowej tekstu. Tym bardziej trzeba pochwalić Jolan­tę Teskę, która rolę Doroty - młynarzowej poprowadziła brawurowo i z tem­peramentem, oddając cały jej komizm, poprzez ironię potęgując negatywne cechy kreowanej postaci. Problemu ze stylizacją gwarową nie ma Michał Marek Ubysz w roli Bardosa - jego bohater pochodzi z miasta. Aktor potrafił pokazać początkowy dystans, dzielący go od wiejskiej codzienności, i stop­niową nią fascynację. Jego Bardos odnosi się z dystansem również do samego siebie, zaś atrakcyjność roli Ubysza podkreślają elementy pastiszu, choćby w scenach z "elektryką". To najlepsze role w tym przedstawieniu. W Teatrze im. Wilama Horzycy postanowiono pokazać "Krakowiaków i Gó­rali" najprościej, uznając widać, że dzieje rozumienia komedioopery Bogu­sławskiego i przyczyny dawnego jej znaczenia niewielu dziś będą obcho­dzić. Entuzjastyczna reakcja publiczności każe sądzić, że o to właśnie chodziło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji