Artykuły

Proctor i inni

"Czarownice z Salem" w reż. Piotra Dąbrowskiego w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.

Białostocka inscenizacja ma trzy filary: doskonały tekst, rolę Piotra Dąbrowskiego i pomysł inscenizacyjny Andrzeja Dziuka.

Pierwszym sprawcą sukcesu "Czarownic..." jest... Arthur Miller. Tekst dramatu przypomina słynne procesy o czary, które kilka wieków temu wstrząsnęły Ameryką końca XVII wieku. Jednocześnie jest czytelną metaforą "polowania na komunistów", rozpętanego w połowie XX wieku przez amerykańskiego senatora, Josepha Raymonda McCarthy'ego. Millerowi udało się jednak coś ważniejszego: w dialogach i scenach "Czarownic..." zapisał działanie mechanizmu kozła ofiarnego.

Etyczny samograj

Wspólnota w momencie zagrożenia - autentycznego, bądź fałszywego - poszukuje sposobu na odzyskanie utraconej równowagi etycznej. By ja przywrócić, trzeba nazwać zło i je wyplenić. Zło jest podstępne, zagnieżdża się w ludzkich sercach i umysłach, przybiera niezliczone maski. Często jedynym sposobem oczyszczenia jest śmierć - złożenie ofiary z ludzkiego życia, bywa, że ofiary masowej. Mechanizm kozła ofiarnego znany jest we wszystkich kulturach. Skazując jednostki na potępienie, wykluczenie, a często zabijając wytypowaną ofiarę wspólnota oczyszcza swoje szeregi, a współudział w zbrodni, konsoliduje ją i pozwala przetrwać.

Rene Girard, kontrowersyjny francuski antropolog, uważa że mechanizm kozła ofiarnego, jest źródłem wszelkich religii - że mord rytualny, tak zwany "mord założycielski" jest fundamentem ludzkiej cywilizacji. Być może stąd bierze się uniwersalizm sztuki Millera: choć procesy o czary wydają nam się zamierzchłą historią, a makkartyzm znamy ze słyszenia i filmów, to doskonale odnajdujemy się w realiach psychologicznych "Czarownic...". Pomówienia, pozbawione podstaw oskarżenia, plotka, zawiść ubierająca się w cnotę, manipulowanie ludźmi - wszystko to znamy z domu, pracy, szkoły. Własne doświadczenia bez trudu podkładamy pod opis szaleństwa, które rozpętane z błahych powodów (młode kobiety tańczyły nocą w lesie), doprowadziło do tragedii: stracono 20 osób, które nie chciały się przyznać do uprawiania czarów. Jak na ironię zginęli ci, którzy byli najodważniejsi, najbardziej przywiązani do wiary, w obronie której działali sędziowie...

Na tle Proctora

Piotr Dąbrowski zrobił sobie bardzo udany prezent na 50. urodziny i 30-lecie pracy artystycznej. Widzom zresztą też. Jego John Proctor wychodzi ponad poziom efekciarstwa, aktorskiego rzemiosła. Widać, że Dąbrowski zna swoja postać, rozumie ją na przestrzał. Nie ma w tej kreacji strachu o potknięcia warsztatowe czy pomyłki w tekście - przy takiej identyfikacji z postacią nawet drobne błędy wypadają naturalnie. Dąbrowski błyszczy. Reszta zespołu ma dłuższe lub krótsze momenty wzlotów. Dość blady w pierwszym akcie Wielebny Hale (Bernard Maciej Bania), w drugim rozkwita. Przekonująca jest Tituba Aleksandry Maj. Poprawny Wielebny Parris Marka Tyszkiewicza. Pozostali grają z poświęceniem.

Dąbrowskiemu reżyserowi udaje się sztuka utrzymania napięcia i dobrego tempa w trwającym przeszło dwie godziny spektaklu.

Powroty sentymentalne

Choć Andrzej Dziuk figuruje w gronie twórców "Czarownic z Salem" tylko jako "inspirator", to białostocka inscenizacja zawdzięcza mu bardzo wiele. To on kilkanaście lat temu wyreżyserował "Czarownice..." w Teatrze Witkacego w Zakopanem. Piotr Dąbrowski wtedy też grał Proctora. Obecnie stał sie również reżyserem, ale nie próbował eksperymentować, nie silił się na własne spojrzenie na tekst - zrobił spektakl "w duchu Dziuka". Pomagali mu: Ewa Dyakowska-Berbeka (scenografia) i Jerzy Chruściński (muzyka) - ci sami, którzy przyczynili się do sukcesu zakopiańskiej inscenizacji. W efekcie można mówić, że mamy do czynienia ze "wznowieniem" w nowej obsadzie. Zresztą nie pierwszym w dyrektorskiej karierze Dąbrowskiego - wystarczy wspomnieć "Wariacje enigmatyczne", "Samotny wieczór...", "Mistrza i Małgorzatę". Było też kilka innych powrotów sentymentalnych - do przedstawień, które obecny dyrektor białostockiego Dramatu w czasach zakopiańskich reżyserował lub w których grał. Ponowne wykorzystywanie sprawdzonych rozwiązań mogłoby budzić wątpliwości, gdyby szkodziło białostockiemu teatrowi. Dzieje się wręcz przeciwnie - wspomniane sztuki były jednymi z najważniejszych dokonań Teatru Dramatycznego w ostatnich latach. Do grona udanych "remake'ów" dołączą bez wątpienia również "Czarownice z Salem". Publiczność festowała sobotnią premierę owacjami na stojąco. Pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz. Niesiona przez "Czarownice..." przestroga jest tego warta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji