Artykuły

Przejaśnienie

"Jednen dzień" w reż. Andrzeja Barańskiego w Teatrze TV. Pisze Łukasz Maciejewski w Dzienniku - Kulturze.

Wszyscy boimy się Virginii Woolf. Wystarczy iskra, żeby wzniecić ogień nienawiści, pogorzelisko rozpaczy. Telewizyjna premiera "Jednego dnia" Petera Nicholsa udowadnia, że Andrzej Barański równie dobrze radzi sobie w kinie, dokumencie i animacji, jak i w telewizji.

Angielski dramatopisarz Peter Nichols nie jest Pinterem. W "Jednym dniu" oglądamy dramatyczny czworokąt. Małżeństwo Sheili (Edyta Jungowska) i Briana (rewelacyjny Bartosz Opania) każdego dnia przechodzi ciężką próbę. Ich córeczka urodziła się z porażeniem spastycznym - wymaga stałej opieki. Młoda rodzina nie była na taką ofiarę przygotowana. Kobieta wydaje się trochę dojrzalsza - stara się odnajdywać wciąż nowe pokłady cierpliwości, mężczyzna ucieka w histerię, błazenadę albo w psychologiczny ekshibicjonizm. W tytułowym,, jednym dniu" - dniu wizyty przyjaciół i matki Briana, wszystkie sprzeczne i nienazwane emocje wybuchną. Nienawiść zatańczy dance macabre z miłością. Macierzyńską, ojcowską, erotyczną.

W "Jednym dniu" cierpienie zostało sprowadzone do udawanej empatii rodem z reportaży telewizyjnych. Na szczęście Andrzej Barański nie potrafi widzieć świata "po wierzchu". Najprostsza egzystencjalna sytuacja staje się w jego świecie nieskończenie skomplikowanym matematycznym ciągiem, zawierającym setki pytań, domysłów. Koturnowi bohaterowie sztuki Nicholsa w przedstawieniu Barańskiego są ambiwalentni. Reżyser nawet na chwilę nie korzysta z okazji, by wymusić na nas wodospady łez. Po zaskakującym, prawdziwie autoterapeutycznym przedstawieniu, zostajemy samotni. Z zapamiętanym obrazem rozedrganej matki dziewczynki; obliczem nietolerancyjnej, ale tak samo jak gospodarze przerażonej Pam (świetna Małgorzata Sadowska); wreszcie z rozpaczliwym wzrokiem ojca, który bardzo chce, ale nie potrafi sprostać swojej roli, dlatego - jak w duńskiej Dogmie - wykrzykuje swoje wybrakowanie prosto w nas. Chce zakrzyczeć strach. "Jeden dzień" interesująco uzupełnia dotychczasowe dokonania Barańskiego w Teatrze TV. Reżyser od początku do końca ma świadomość teatralnego (i telewizyjnego) medium. W taki sposób wybiera literacki materiał, żeby widz mógł skupić się na twarzy, emocji, szczególe. Sama historia ma znaczenie drugorzędna Narrator jest niewidzialny, forma zazębia się z treścią, a treść - czyli emocje bohatera - nadają rytm całości. Bywa on uwodzicielski, kiedy Barański opowiada o kruchości i sile relacji damsko-męskich ("Muzyka druga" wg Marguerite Duras, 1993), ale najczęściej staje się polifonią rozbebeszoną. Piękną partyturą, w której ktoś złośliwie ukradł klucz wiolinowy, poprzestawiał nuty i zostawił tylko nieładne dźwięki. Rozumiemy tęsknotę Moniki (Krystyna Janda) - "kobiety zawiedzionej", za zawiedzionym przyzwyczajeniem, zastałym małżeństwem, oraz za szczęściem, które kiedyś było blisko. W bólu Moniki przeglądają się zaś twarze wszystkich spektakli telewizyjnych Barańskiego. Fizys pensjonariusza aseptycznego, kafkowskiego szpitala (znakomity Wojciech Pszoniak) w "Siedmiu piętrach", tytułowa Bożena (Adrianna Biedrzyńska) z udanej adaptacji opowiadania Jana Stoberskiego (spektakl z 1995 roku), wreszcie Henryk (wielka rola Jerzego Treli) w "Mojej córeczce" wg Różewicza. On nie musi już niczego grać. Wszystkie role zostały zagrane, wszystkie słowa powiedziane, został tylko

smutek. Henryk miał kiedyś córeczkę (Agata Buzek): śliczną i uczynną. Ale córeczka poszła w świat, który nie okazał się ani piękny ani łaskawy. Zabił w Mireczce kolejno urodę, potem szlachetność, wreszcie zabił ją samą. Ale ojciec przecież żyje. Odwiedza grób, stawia kwiaty i znowu widzi tylko dobre rzeczy. Niebo się przejaśnia. Henryk uśmiecha. Jaśniejemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji