Artykuły

Reżyser i jego samotność

Tom taki jak "Szekspir i uzurpator" chyba nie mógłby powstać jeszcze kilka lat wcześniej. Wówczas Krzysztof Warlikowski nie był gotów do tak szczerej, chwilami bolesnej autonalizy własnej twórczości - pisze Jacek Wakar w Dzienniku - Kulturze.

Czytane dziś rozmowy Piotra Gruszczyńskiego z artystą z punktu nabierają nowego wymiaru. Warlikowski jest dziś w szczególnym momencie. Wiadomo, że etap współpracy z TR Warszawa, którego artystyczny kształt wraz z Grzegorzem Jarzyną przez całe lata tworzył, ma już za sobą. Ostatnie zrealizowane pod tym szyldem przedstawienia "Krum" i "Anioły w Ameryce", najwybitniejsze w dorobku reżysera, łatwiej zobaczyć w Paryżu ("Krum" właśnie grany jest w słynnym Odeonie) niż w Warszawie. Niebawem mają ruszyć prace remontowe w budynku, gdzie miejsce znajdzie teatr Warlikowskiego, akces do niego zgłosiła już czołówka aktorów Rozmaitości. Pierwsza premiera stanowić więc będzie przełom, każe na nowo narysować teatralną mapę stolicy, a twórcy określić się w całkiem nowej roli. Na razie Warlikowski przemierza Europę, pracując na prestiżowych operowych scenach. Kierunek ten nie powinien dziwić, o ciągotach do opery wspominał przecież i Gruszczyńskiemu. Jednak wydaje się, że autor "Szekspira i uzurpatora" jest dziś "pomiędzy" - dawnym i przyszłym artystycznym życiem, tu i tam, w specyficznym niebycie na lokalną wyłącznie miarę. Takie momenty bywają bardzo potrzebne, bowiem pozwalają na najistotniejsze przewartościowania. A Warlikowski, który w ostatnich inscenizacjach jawi się jako artysta pięknie i głęboko wątpiący, zapewne sam dla siebie takiego rachunku potrzebuje.

Mimo że książka nie opowiada tylko o spektaklach Warlikowskiego według dramatów autora "Hamleta", Szekspir nie bez przyczyny pojawia się w tytule. A obok niego uzurpator - ktoś nie do końca określony, może współczesny reżyser, roszczący sobie prawo do drastycznych ingerencji w tekst, tak by na kanwie literackiego mitu opowiadać własną, dziejącą się "tu i teraz" historię, gdzie cel - wizja zanurzonego w swoich czasach artysty - uświęca wszelkie środki. Oponenci teatru Warlikowskiego mogliby przyjąć tę definicję i zaraz uzurpatorem nazwać samego bohatera książki. Wszystko się przecież zgadza - dotkliwe zmiany akcentów, przetasowania wśród postaci, dopisywanie autorowi brutalnie aktualnych fraz.

Rzecz w tym, że Warlikowski zrywa w rozmowach z Gruszczyńskim z wizerunkiem przypisanym przez część niechętnej mu, ale i tej sekundującej na dobre i na złe, krytyki. Już nie zależy mu - a może nigdy nie zależało - na buncie wobec norm, na modnych etykietkach reżysera, który na trwałe zmienia sceniczne światy wielkich pisarzy. Woli chyba, by traktować go jako twórcę, który dojrzał do żmudnych studiów nad literaturą, by potem w ogniu prób sprawdzać jej rzeczywistą siłę. Utwór dramatyczny stanowi więc część składową widowiska. Ma dopasować się do medium, jakim są aktorzy, ale nie stracić też nadrzędnej roli. Wchodząc w interakcje ze współczesnością, pozostać esencją niezależną od czasu i miejsca.

Tak opisuje Warlikowski swoje zmagania z Szekspirem, punktem wyjścia czyniąc dziewięć opartych na jego dramatach własnych przedstawień, począwszy od toruńskiego "Kupca weneckiego" (1994), na przygotowanym w Hanowerze "Makbecie" (2004), kończąc. Daty graniczne - zamykające dekadę teatru artysty, w której powstały także jego sztandarowe spektakle: "Oczyszczeni" Kane, "Bachantki" Eurypidesa, wreszcie, i to dwukrotnie, Szekspirowska "Burza". Rozmowa o wielkich Szekspirowskich tematach, widzianych poprzez filtr współczesności, częstokroć nawiązuje więc do innych inscenizacji, nie stroniąc nawet od ostatnio realizowanych "Kruma" i "Aniołów w Ameryce". Szekspir stanowi więc punkt wyjścia do rozmowy o świecie i teatrze i punkt dojścia. Przecież przez ponad trzy lata Warlikowski nie wracał do jego twórczości i chociaż nie zamyka żadnych drzwi na razie się na to nie zanosi.

Lekturę dramatów autora "Burzy" i ocenę scenicznych efektów ich wystawień traktuje Warlikowski w kategoriach skrajnie osobistych i to stanowi o sile książki. Jeśli więc Szekspir, to nie kroniki królewskie ani nie "Romeo i Julia", ale rozbite na wiele seansów kwestie dwoistości płci, tożsamości seksualnej bohaterów, problem żydowski, przeniesiony wprost w wiek XX i czasy obecne w wynaturzonej formie holocaustu, wreszcie mroczność dramatów Szekspira, złudność szczęśliwych zakończeń, a może i zakończeń w ogóle, bo dla Warlikowskiego ideałem zdaje się teatr, który trwa, by rozmyć się we mgle.

O tym wszystkim opowiada reżyser, z jednej strony mając pewność swych słów, ale z drugiej jakby w trybie pytającym. Analizy sztuk nie są nagłym błyskiem, ale procesem długotrwałym, przywodzącym na myśl łuskanie cebuli. Warlikowski zdzierając z dramatów wierzchnie warstwy, pragnie dotrzeć do sedna. Paradoksalnie, czytając jego autoanalizy, przypominają się sceny z dawnych przedstawień i na nowo układają w głowie łatwiej i logiczniej.

Z książki Gruszczyńskiego, któremu nie zaszkodziłaby jeszcze większa dociekliwość i bardziej krytyczny stosunek do indagowanego idola, wyłania się obraz twórcy główne zagadnienie swego teatru mającego uwięzienie w ciele i płci, szeroko pojmowanej seksualności. Z rozważań o tym wyłania się obraz najbardziej dotkliwy, bolesny. I mimowolnie zrywający z mitem zespołowości teatru Warlikowskiego, choć oczywiście są fragmenty ową legendę wspierające. Koniec końców jawi się jednak Krzysztof Warlikowski jako artysta samotny, we własnej pustelni zmagający się z prywatnymi demonami. I to jest może największe odkrycie "Szekspira i uzurpatora".

"Szekspir i uzurpator. Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński"

Wyd. W.A.B 2007

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji