Artykuły

Czaszka w czaszce

"Czaszka z Connemary" w reż. Katarzyny Deszcz w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Wojtek Kałużyński Dzienniku - dodatku Kultura.

Katowickie wystawienie "Czaszki z Connemary" Martina McDonagha podąża za anarchicznym duchem autora, umiejętnie balansując na granicy czarnej komedii i surrealistycznej tragedii.

Spektakl Katarzyny Deszcz zaczyna się i kończy... deszczem kapiącym z dziurawych rur, co w surowych wnętrzach Sceny w Malarni się broni i nie wychodzi jak pretensjonalna metafora. Z deszczu wyłaniają się kolejne postaci dramatu - zastygli w swych rolach życiowi rozbitkowie, wierzący, że jeszcze nie przegrali wszystkich szans. Podstarzały pijaczyna Mick Dowd para się przekopywaniem starych grobów, by zwolnić miejsce na nowe i właśnie ma się zabrać do wydobycia kości własnej żony. Zginęła siedem lat wcześniej, gdy pijany Mick wjechał samochodem w ścianę, ale wszyscy wokół sądzą, że zabił ją z premedytacją. Najwięcej podejrzeń ma miejscowy policjant, marzący, by być jak porucznik Columbo, tymczasem dobry jest tylko w przeprowadzaniu dzieci przez ulicę. Jego młodszy brat - miejscowy głupek - Martin zabawia się gotowaniem chomików, a babcia Maryjohnny dorabia do emerytury, nabijając w butelkę amerykańskich turystów i oszukując w bingo, a wieczory umila sobie popijaniem bimbru i roznoszeniem plotek.

Cała czwórka to esencja świata prowincjonalnej stagnacji, który równie dobrze jak w zapomnianej przez boga irlandzkiej dziurze mógłby się mieścić u nas. Irlandzko-polskie paralele rzucają się w oczy. Te same wiejskie persony - ksiądz, policjant, ten sam zapach bimbru i gnojówki, to samo rozdarcie między nowoczesnością a zabobonem. Deszcz nie próbuje tego uwypuklać. Chłodno i z dystansem konstruuje egzystencjalną makabreskę wpisaną w ramy absurdalnego kryminału w stylu "Fargo" braci Cohen, w którym mroczna tajemnica wywołuje całą lawinę komplikacji. Nic się tutaj nie wyjaśni, za to bohaterowie dostają szansę na wydobycie się ponad karykaturalne figury, na pokazanie autentycznie tragicznego rysu, a przynajmniej dowartościowanie samych siebie. Deszcz mozolnie wydobywa psychologiczne niuanse. Z języka, w którym rzucania miechem w sążnistych wiąchach jest więcej niż wyrazów cenzuralnych. Z bezradnych póz. Z desperacji.

Scena, w której Mick rozbija młotkiem czaszki, a ich kawałki lecą między publiczność, ma moc pijackiej ekspiacji. A gdy znakomity w tej roli Wiesław Kańtoch nieruchomieje na moment niczym Hamlet z czaszką żony w ręku, w jego pijackim patosie nie ma kłamstwa, tylko czysta męska rozpacz. Kilka razy udaje się reżyserce przekraczać w ten sposób granice czarnego humoru, którym się po drodze potrafi świetnie bawić. Bogumiła Murzyńska bez pardonu ośmiesza dewocję Maryjohnny, ale nie odbiera jej ciepła. Wiesław Kupczak jako nieudolny policjant z wyczuciem podrabia wzorce z telewizyjnych seriali kryminalnych, a Michał Rolnicki, choć przesadza odrobinę z brawurą koncertowo rżnie głupa, dając jednocześnie postaci Martina dziecięcą szczerość. I tak uwaga skupia się na Kańtochu, który gra tak, jakby irlandzki bimber popijał żołądkową gorzką i mszalnym winem. Wszystko to razem składa się na przedstawienie z klimatem, porządnie opowiedziane i z głową zainscenizowane: oszczędnie, bez kombinowania i nadinterpretacji. Kawal teatru mocnego, pikantnego, pełnego wyrozumiałości dla wszystkiego, co ludzkie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji