Artykuły

Mężczyźni z placu, ale bez broni

"Chłopcy z Placu Broni" w reż. Michała Zadary w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Maciek Lisiecki w Maglu.

W okresie świąt Bożego Narodzenia do polskich kin powinien zawitać film przerywający ponaddziesięcioletnie "milczenie" Francisa Forda Coppoli - Youth Without Youth na podstawie powieści nieżyjącego już rumuńskiego pisarza i religioznawcy Mircea Eliade. Znany reżyser przełożył - obraz miał już swoją oficjalną premierę - na język filmu niemal faustowską historię pewnego profesora lingwistyki, który w wyniku uderzenia piorunem powraca do lat młodości i okresu sprzed wybuchu II-giej Wojny Światowej. O dziwo, zachowuje przy tym zgromadzoną podczas siedemdziesięcioletniego życia wiedzę. Ta z kolei zaczyna interesować, ku nieszczęściu bohatera, coraz śmielej poczynających sobie nazistów...

Przepraszam za ten przydługi wstęp, ale mam nieodparte wrażenie, że właśnie ta historia zainspirowała Michała Zadarę do zmierzenia się z tematem prosto ze spisu lektur szkolnych. 31-letni reżyser potraktował opowieść o chłopcach z Placu Broni jako punkt wyjścia do no właśnie nie potrafię odpowiedzieć, czego?

Zadara każe na nowo przeżyć swoim dorosłym już bohaterom sztubackie wybryki ze szkolnej ławy i ku początkowej uciesze widowni wciska posiwiałych, a często i przygrubych aktorów w uczniowskie dekle i mundurki. Niepotrzebnie natomiast upośledza mentalnie swoich bohaterów. Oglądamy zatem zewnętrzne (tytułowa wojna gangów o plac) i wewnętrzne zmagania "wiecznych chłopców", których niejako przy okazji reżyser rozlicza z młodzieńczego koniunkturalizmu (motyw zdrajcy Gebera - w skupionej roli Maciej Kozłowski), płochości postanowień i nieumiejętności dochowania wierności ideałom - krótki żywot związku kitowców. Zadara zaskakująco, w szczególności dla młodego widza, wyjaskrawia swoją argumentację motywami patriotycznymi - i tak sztandar chłopców z Placu Broni przeobraża się we flagę narodową z pobrzmiewającym w tle songiem Jacka Kaczmarskiego "Nasza klasa". Łopatologiczna to i niepotrzebna ornamentyka. Wszak wystarczyło mocniej zarysować dysonans Nemeczek (w tej roli fenomenalny Wojciech Solarz) kontra "reszta świata", by pokazać, że na nic indywidualny trud i poświęcenie (parokrotna kąpiel Nemeczka w stawie), gdy pozostali boją się nawet trochę zamoczyć. W efekcie nieunikniona fabularnie śmierć Nemeczka jest jedynie konieczną puentą bez edukacyjnego wpływu na pozostałych bohaterów, a zagrany na finał utwór Maryli Rodowicz do tekstu Agnieszki Osieckiej "Niech żyje bal" zwykłym efekciarstwem.

Tym trudniej mi jest, pomimo wyraźnych plusów (oszczędna acz sugestywna scenografia i pomysłowe "otwarcie" sztuki) pozytywnie ocenić reżyserski trud Zadary. Idea była, ale całość udała się Tu powinna paść moja jednoznaczna ocena. Pozwolę sobie jednak z niej zrezygnować na rzecz zachęcenia Was, drodzy Czytelnicy do wizyty w Teatrze Małym. Szczególnie, że scena ta zagrożona była końcem działalności, a na jej grobie miał zagościć bożek konsumpcjonizmu (otwarty 24/7). Na przekór wrogiemu kapitałowi nawołuję: do teatru rodacy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji