Artykuły

Gęba w tyglu

"Ferdydurke" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Licealiści mogą obejrzeć "Ferdydurke" Artura Tyszkiewicza w Teatrze Polskim. Ale jako lekturę nadobowiązkową.

"Człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, chociażby ta dusza była kretyniczna" - szkoda, że ta myśl z "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza w spektaklu Artura Tyszkiewicza "nie zachwyca".

O "Ferdydurke" kilka miesięcy temu stoczyła się batalia po tym, jak minister edukacji Roman Giertych chciał usunąć wyszydzającą tradycyjny system edukacji książkę z kanonu lektur obowiązkowych. Książka do niego wróciła. Historia literatury zachichotała.

Samo to wydarzenie jest niezłym materiałem na spektakl. Reżyser Artur Tyszkiewicz ocala z niego jedynie "gębę" Giertycha. Maskę byłego ministra przywdziewa jeden z uczniów w scenie pojedynku na miny. Poza tym dzieło Tyszkiewicza jest skrótem szkolnej lektury, z kilkoma sprawnie zagranymi scenkami i zabawnymi zapożyczeniami ze współczesnej kultury. Całość, z której nie wynika nic nowego, ogląda się lekko i łatwo. Czy przyjemnie - to zależy od stopnia uzależnienia widza od języka i rytmu oryginału.

Chłopięta z klasy Józia rechoczą jak Beavis i Butt-Head, bohaterowie kreskówki, emitowanej w latach 90. w MTV. Ciotka Hurlecka z domu Lin, wuj Kocio, kuzynostwo Zosia i Zygmuś przywodzą na myśl rodzinę Addamsów. Kolega Józia - Miętus - goni za parobkiem w zielonych glanach, koszulce z cekinami, futerku i z damską torebką. Akcja toczy się szybko i sprawnie, efekt dynamiki potęguje obrotowa scena. Bohaterowie gonią za cielesnymi podnietami, a tygiel dziejowy zagarnia wszystkich, niezależnie od wieku, upodobań i poglądów.

Ale w jakiej sprawie ta cała zabawa? Beavis i Butt-Head - nastolatki z fikcyjnego miasta Highland w Teksasie dorzucali przynajmniej swój kamyczek do ogródka bieżących wydarzeń. Co w spektaklu Tyszkiewicza ma nas skłonić do refleksji nad współczesnością? Zgrabnie odegrany telemark Adama Małysza? Cóż, mnie nie skłania.

Że Gombrowicz wielkim, cynicznym obserwatorem był - nikogo przekonywać nie trzeba. Podobnie jak o tym, że był wielkim pisarzem. Banałem pachnie każda próba przeniesienia jego literackiego manifestu na scenę. Dzieło Gombrowicza szokowało jemu współczesnych, dla powojennych pokoleń stało się powieścią z kanonu lektur. Dla smakoszy jest źródłem nieustającego, oczyszczającego śmiechu. Tymczasem reżyser po trosze upupia klasykę, a po trosze przyprawia jej gębę sitcomu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji