Artykuły

Jestem romantycznym tradycjonalistą

- Odkąd występuję w "Jak oni śpiewają", to do czwartku bawię się tym, w piątek już mniej, a w sobotę przychodzi trema. Na razie udaje mi się tym cieszyć. Mam dystans. Od tego show moje życie się nie zmieni - mówi warszawski aktor, PIOTR POLK.

Bliżej mu do Franka Sintary niż Enrique Iglesiasa. Sam mówi: "Jestem standard". Ceni rodzinne ciepło i spokój Życiowy odkrywca, człowiek wielu talentów. Antysnob. Poznajcie Piotra Polka.

Śpiewa Pan przy goleniu?

- Szczerze? Nie. To nawet niebezpieczne (śmiech). Ale lubię śpiewać. Odkąd występuję w "Jak oni śpiewają", to do czwartku bawię się tym, w piątek już mniej, a w sobotę przychodzi trema. Na razie udaje mi się tym cieszyć. Mam dystans. Od tego show moje życie się nie zmieni.

Muzyka to Pana żywioł. Najpierw uczył się Pan w szkole muzycznej gry na akordeonie i fortepianie. Potem doszła gitara i perkusja. Czyja to była decyzja?

- Ojca. Sam grał na akordeonie, jego ojciec zaś, a mój dziadek - na basie. Byłem 5-, może 6-latkiem, gdy ojciec powiedział: "Spróbuj". Kiedy spróbowałem, miałem serdecznie dość. Pamiętam siebie w wieku 11 lat. Koledzy kopali piłkę, a ja dwa razy w tygodniu jechałem 20 km pociągiem na zajęcia.

Potem założył Pan rockową kapelę Boss.

- Był 1978 rok. Długie włosy, dzwony, kurtki szwedki. Śpiewałem i pisałem teksty. Mieliśmy dwa koncerty. Trzeci przerwano, bo jakiejś pani skradziono torebkę. Sami robiliśmy plakaty - na maszynie do kopiowania rysunków technicznych, na amoniak. Menedżer zespołu tak się go nawdychał, że zemdlał. Chodziłem wtedy do technikum elektrotechnicznego. Szkoła nas wspierała. Widziano we mnie możliwości, że może będę kimś innym niż elektrykiem.

Został Pan aktorem, ale coś więcej łączy Pana z Harrisonem Fordem. Zacięcie stolarskie.

- I to od 10 lat. Pierwszą konsolkę zrobiłem z przekory. Czasem patrzę na mebel w sklepie i myślę: "Chryste Panie, niemożliwe, by to tyle kosztowało. Czy to aż tak skomplikowane?". Mój ojciec mawiał: "Facet nie może umieć wszystkiego, ale powinien sporo". Niech przynajmniej spróbuje, żeby wiedzieć. Tata był technologiem. Budował kolejki górskie, szyby górnicze. Należał do zespołu, który konstruował katowicki Spodek. Odziedziczyłem po nim manualną zręczność i wyobraźnię techniczną. Robiąc mebel, przygotowuję się: projektuję, obliczam proporcje. Potem w swojej stolarni mogę siedzieć i 4 tygodnie. Robię wszystko: kanapy, szafy, biblioteki. Wyłącznie dla siebie. Często celowo je "niszczę", żeby nie wyglądały jak nowe. A to przeciągnę gwoździem, a to rzucę młotkiem... "Patynuję".

Pasji ciąg dalszy. Hokej i jazda konna, w tym dwa złote medale w ujeżdżeniu...

- Jestem Wodnikiem. Nieustannie pociąga mnie coś nowego. Wiem, że Polacy nie lubią tych, którzy robią milion rzeczy i, nie daj Boże, jeszcze im to wychodzi. Zawiść - odczułem ją na własnej skórze. Kiedyś miałem 7 koni, stajnię, małą restaurację, hotel. Sparzyłem się strasznie. Na ludziach.

W uczuciach też Pan goni za nowym?

- Nie! Jestem stały. Dla niektórych mediów z tego powodu strasznie nudny. I dobrze (śmiech). Okres "kolorowy" mam już za sobą.

Pana żona to aktorka Magda Wołłejko. Związek podobieństw czy kompromisów?

- Mamy podobny gust i poczucie humoru. Czasem ja ją zaskakuję, czasem ona mnie. Bywa, że nic nie robimy, i też jest świetnie!

Mówi Pan, że jest tradycjonalistą.

- Lubię domową atmosferę. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Magda początkowo się dziwiła, że gdy do domu mojej mamy przyjeżdżają goście,

mama - podając herbatę czy nalewając zupę - zaczyna ode mnie. Po śmierci taty jestem w nim jedynym facetem. A Śląsk, skąd pochodzę, jest patriarchalny. Prawdę mówiąc, nawet nie zwracałem na to uwagi. Oczywiście tego zwyczaju w Warszawie nie zaszczepiłem.

Jaki był Pana dom?

- Trzypokoleniowy. Opiekowałem się dziadkiem, gdy był chory. Miałem bardzo dobry kontakt z babciami, może stąd moja cierpliwość do starszych. To była szczęśliwa rodzina. Do śmierci ojca, który umarł przed moją maturą. Na Śląsku nadal mieszka mama. Mamy mocne więzy rodzinne. Gdy mnie nie ma, opiekują się nią dzieci jej pięciu braci. Jeden telefon - i ktoś zaraz jest.

Gwary śląskiej się nie zapomina, prawda?

- Mówiła nią cała rodzina i ja przez 20 lat, mieszkając z nimi. Dziś potrzebuję dwóch dni, żeby "przestawić się" z polskiego na gwarę. Lub na niemiecki. Gdy byłem mały, a rodzice nie chcieli, bym ich rozumiał, przechodzili na ten język. Mama nadal średnio mówi po polsku.

Pan sam nauczył się angielskiego.

- Tak, jako 10-latek. Wysupływałem od mamy na trzeci bilet na ten sam film w kinie, nikt nie wiedział po co. A ja osłuchiwałem się z melodią języka, starając się też nie czytać polskich napisów. Potem wypożyczałem słowniki w miejskiej bibliotece. Kupowałem National Geographic - jedyne dostępne wówczas pismo po angielsku. Języka uczyłem się bez nauczycieli i zdałem z niego maturę.

W 1991 roku wyjechał Pan do Paryża.

- Pojechałem na zaproszenie francuskiej agentki, która wypatrzyła mnie na festiwalu w Cannes. Chciałem coś we Francji zagrać, zostać na rok. Byłem trzy. Spotkałem fantastycznych ludzi, miałem zdjęcia próbne, ale poniosłem zawodową porażkę. W czasach kiedy nikt nie słyszał o castingach, chodziłem na nie codziennie... Ale cóż - nie byłem Francuzem. To wielka życiowa lekcja... Teraz nic mnie już nie zaskoczy. Przez rok opiekował się Pan tam wiekową arystokratką. W Paryżu problem nr 1 to samotność starszych osób. Agentka załatwiła mi pracę u staruszki, 92-letniej Madame Koss. Rozmowy z nią miały mi pomóc w nauce francuskiego. Przez 11 miesięcy codziennie spędzałem z nią 3-4 godziny. Dużo się nauczyłem przez jej sklerozę. Powtarzała to samo parę razy, a ja zapamiętywałem coraz więcej. Traktowała mnie jak syna. Robiła się nawet zazdrosna, gdy widziała, że rozmawiam z jej portugalską służącą. Pewnego dnia zwolniła ją. Nauczyłem się więc gotować, kupowałem jej szminki, lakiery do paznokci. Czułem się za nią odpowiedzialny. Ale w związku z azjatyckim tournee spektaklu "Pielgrzymi i tułacze", w którym grałem, musiałem z Paryża wyjechać. Załatwiłem jej do pomocy dwie Polki, tyle że Madame miewała amnezję i następnego dnia nie wpuściła tych dziewczyn. A ja już leciałem do Melbourne... Ostatni raz widziałem ją w szpitalu. Obiecałem, że zabiorę ją do domu. Nazajutrz zastałem pusty pokój. Zmarła 20 minut po moim wyjściu. Płakałem, jakby odeszła moja babcia. Potem się okazało, że miała syna. Mieszkał trzy ulice dalej i nie odwiedzał jej od trzydziestu lat.

Łatwo Pan się zaprzyjaźnia?

- Chyba nie. Niewielu mam przyjaciół. Wojtek Malajkat i Mumin, czyli Zbyszek Zamachowski, są najbliżsi, choć różnimy się bardzo. Znamy się jak łyse konie. Nigdy nie zazdrościliśmy sobie sukcesów. Nie pochodzimy z rodzin z tradycjami, nie jesteśmy przeżarci wielkomiejskim snobizmem czy kulturą przez wielkie K. Podobnie postrzegamy świat, zabawę.

I występują Panowie razem w popularnej farsie "Klub hipochondryków". Z przyjaciółmi gra się inaczej?

- Po prostu świetnie! Tak naprawdę na scenie nie wiadomo, gdzie jesteśmy prywatni, a gdzie czysto zawodowi...

Co dla Pana liczy się najbardziej, a co straciło na znaczeniu?

- Przestał się liczyć pęd do tego, by zaistnieć, szokować. Mam to już za sobą. Czasem, gdy ktoś próbuje mnie na coś takiego namówić, pytam: "Ale po co?". Jak naprawdę zechcę się rozluźnić, mam przyjaciół. Teraz ważny jest dla mnie spokój, dom, kapcie, telewizor, kanapa... Ludzie bronią się przed takim wizerunkiem! A ja to lubię. Także wzruszyć się na kiczowatym filmie. Wiem, jak się skończy, a siedzę, oglądam i mam wilgotne oczy.

Powiedział Pan, że nie jest snobem.

- Kiedyś na wernisażu wszyscy się zachwycali trójkącikami i kółkami, a ja spytałem autora: "A umie pan namalować konia?". Nie wstydzę się, że czegoś nie rozumiem. Że np. pan Penderecki do mnie nie przemawia. Nie znoszę też poczucia, że coś jest gorsze od czegoś. Nie tylko w sztuce. Założę T-shirt za 7,90 zł. Wiem, po dwóch noszeniach będzie do niczego. Ale wstydzić się tego? Nie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji