Artykuły

Bohater naszych czasów

"Borys Godunow" w reż. Yurija Aleksandrova w Operze Wrocławskiej. Pisze Alicja Zalewska w Odrze.

Władza to choroba zmieniająca charakter i mentalność człowieka - takie przesłanie zostawił potomnym przedwcześnie zmarły, udręczony przez własne demony kompozytor rosyjski, Modest Musorgski, w swojej najbardziej znanej operze.

Premierowy spektakl Borysa Godunowa odbył się 19 października w Hali Stulecia i był pierwszą wrocławską inscenizacją tego dzieła od 35 lat. Opera Modesta Musorgskiego, zinstrumentowana przez Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, to utwór w czterech aktach, we Wrocławiu właściwie zredukowanych do dwóch, przedzielonych dwudziestominutowym antraktem. Kompozytor oparł libretto na poemacie Puszkina, zafascynowany przedstawioną w nim historią cara z przełomu XVI i XVII wieku. W warstwie muzycznej natomiast skorzystał ze zdobyczy swojej epoki, takich jak harmonia wykraczająca już poza ramy systemu tonalnego, Wagnerowskie motywy przewodnie czy ścisłe powiązanie muzyki z tekstem, ale przede wszystkim natchnął dzieło duchem folkloru rosyjskiego i z tegoż powodu nazywał je ludowym dramatem muzycznym.

We Wrocławiu wyreżyserowania spektaklu podjął się Yuri Alexandrov, autor ponad dwustu inscenizacji operowych na scenach całego świata. Borysa Godunowa realizował już po raz szósty. W jego wizji najważniejsze stało się ukazanie wpływu władzy na osobowość tego, kto ją sprawuje, i wciąż aktualnego zagadnienia przemieszczania się mas ludzkich oraz poszczególnych jednostek na inne miejsca w strukturze społecznej. Dekoracje Pawła Dobrzyckiego podkreśliły ponadczasowość dzieła, kojarząc się raczej z Rosją Sowiecką niż z dyktaturą carów, a kolejne sceny "wjeżdżały" w sensie dosłownym, jak wagony pociągu (karczma przy granicy litewskiej z I aktu miała wręcz naturalistyczny wystrój wagonu "Wars"). Na uwagę zasługiwały kostiumy Małgorzaty Słoniowskicj, łączące tradycyjne stroje bojarów z nowoczesnością. Wędrowni mnisi Warłaam i Misaił ubrani byli w czarne skóry nabijane ćwiekami niczym podstarzali przedstawiciele subkultury młodzieżowej, a gitara basowa służyła im za współczesny zamiennik bałałajki. W scenie rozmowy cara z kniaziem Szujskim obydwaj mieli garnitury i krawaty kojarzące się niemile z dzisiejszymi urzędnikami państwowymi czy "oligarchami". Trzeba przyznać, że strój ten wybitnie służył urodzie odtwarzającego rolę Szujskiego Arnolda Rutkowskiego; historyczne kostiumy, które nosi "na co dzień", zazwyczaj go przytłaczają. Tenor ten ma nieprzeciętne zdolności aktorskie. Wyrazista i przemyślana interpretacja odgrywanej postaci rekompensuje nieco w jego przypadku pewne niedostatki głosowe - mały wolumen i brak oryginalnej barwy. Ładnym kolorem głosu może natomiast poszczycić się odtwórczyni roli Kseni - Iwona Handzlik. Jednak przy dobrych z natury warunkach głosowych interpretacja tekstu muzycznego jest jej zdecydowanie słabą stroną. Rozpoczynająca II akt aria Kseni była po prostu "odśpiewana"; nie słychać było w głosie carewny żalu za opłakiwanym zmarłym narzeczonym. Z ról drugoplanowych warto wspomnieć jeszcze interesującą aktorsko i muzycznie kreację Jurodiwego - Rafała Majznera. Dobrze spisała się orkiestra, pewnie poprowadzona przez dyrektor Ewę Michnik, a także operowi chórzyści, wspomagani przez chór Politechniki Poznańskiej "Cantamus". Najważniejsze dla przedstawienia były jednak dwie role główne, różne i odległe od siebie, jak na dwóch przeciwnych krańcach opowiedzianej przez Musorgskiego historii - car i Samozwaniec.

Janusz Monarcha, solista słynnej wiedeńskiej Staatsoper, zagrał Borysa Godunowa. W roli tej miał wspaniałych poprzedników, m.in. samego Fiodora Szalapina. ale i on wzorowo wywiązał się z zadania. Postać cara jest trudna do interpretacji, zarówno wokalnej, jak i aktorskiej. Borysa cechuje bowiem olbrzymia siła woli i rozum

wytrawnego polityka, ale także właściwa ludziom "na stanowisku" samotność i niezdławione nigdy do końca wyrzuty sumienia z powodu popełnionej przed laty brutalnej zbrodni. W pięknym, potężnym i głębokim głosie Janusza Monarchy pobrzmiewała nuta goryczy. Za najbardziej dramatyczną scenę opery można uznać tę z II aktu, gdy władcy ukazuje się duch zamordowanego carewicza, podobnie jak Makbetowi duch Banka. Borys usiłuje tłumaczyć się przed widmem (a raczej przed własnym sumieniem), osłaniając swoje prawdziwe pobudki "wolą ludu" i troską o ogólne dobro. Zbrodnia popełniona w imię najwyższego życia jest tylko odparowanym ciosem włóczni - gdyby Godunow mógł znać to ulubione przez Witkacego zdanie z Micińskiego, zapewne za jego pomocą usprawiedliwiałby przed sobą swój postępek. Działania pro publico bono są jednakże tylko fasadą, za którą car skrywa przemożną żądzę władzy. To właśnie determinacja w dążeniu do celu pozwoliła Borysowi osiągnąć najwyższą godność państwową.

A Dymitr Samozwaniec? Jego głównymi siłami były wdzięk i charyzma, które pozwoliły mu porwać tłumy. Obu tych cech nie brakuje również odtwórcy roli, wybitnemu rosyjskiemu tenorowi, Leonidowi Zakhozhaevowi. Artysta uniknął typowej dla wielu śpiewaków zza wschodniej granicy głębokiej emisji; dysponuje on głosem o dużym wolumenie i niespotykanie pięknej, jasnej barwie. Nieskazitelne "góry" i nienaganną technikę łączy z muzykalnością, a liryczne brzmienie z akcentami dramatycznymi. Kilka sezonów temu oczarował wrocławską publiczność w roli Wagnerowskiego Zygfryda, pozbawiając germańskiego herosa patosu i powagi, a obdarzając go w zamian młodzieńczą energią i bardzo słowiańskim typem emo-cjonalności. Tym razem stworzył żywą i wiarygodną kreację Grigorija, młodego mnicha, który przysłuchując się opowieściom kronikarza Pimena (w tej roli świetny Paweł Izdebski), postanawia podszyć się pod zamordowanego przed laty carewicza i uciec z klastoru w szeroki świat. Zuchwałego Dymitra Samozwańca gubi jednak młodość i niedoświadczenie, wykorzystane przez demoniczną i wyrachowaną Marynę Mniszchównę. W Borysie Godunowie polska szlachcianka jest uosobieniem wszystkich kobiecych niebezpieczeństw świata. Biorąc pod uwagę, że taka właśnie była intencja kompozytora, trudno jednak zrozumieć, dlaczego we wrocławskiej inscenizacji dzieła przewrotną ku-sicielkę zastąpiono odpychającą, chciwą sekutnicą. Niestety tak właśnie - mimo pięknej czarnej sukni i czerwonych rękawiczek do łokcia - prezentowała się Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak w scenie dialogu z Samozwańcem. Gwałtowne ruchy, głos z nutką histerii... Wprost nic sposób zrozumieć, jak wykreowana przez artystkę postać mogłaby sprowadzić na złą drogę jakiegokolwiek mężczyznę - nawet jeśli ten niedawno opuścił klasztorną celę. Przez, zapewne celowe, odmówienie Marynie jakiegokolwiek wdzięku najpiękniejszy duet w Godunowie mocno stracił na sile wyrazu. Mimo to jednak można przypuszczać, że ta właśnie scena opery najdłużej utrwali się w pamięci słuchaczy, w niej bowiem niezwykły talent Leonida Zakhozhaeva, zarówno wokalny, jak i aktorski, rozbłysnął w całej pełni. Jego Griszka-Dymitr wzruszał do głębi swoją spontanicznością, chłopięcym zachwytem kobietą, naiwnym entuzjazmem i wiarą w szczęśliwe zakończenia. Ból, jaki budziły w nim słowa ukochanej, wydawał się absolutnie żywy i autentyczny. Wspaniały i tak bardzo pogodny z natury głos Zakhozhaeva w tym fragmencie dzieła rozbrzmiewał pełną gamą odcieni emocjonalnych, wahał się między gniewem a euforią, wibrował czułością i drżał rozpaczą. Zdaje się, iż w tej właśnie scenie artysta dał publiczności klucz do interpretacji swojej postaci. Choroba władzy u młodego Grigorija miała znacznie lżejszy przebieg niż u Borysa Godunowa. Gdy Samozwaniec spotyka miłość, przybrana tożsamość traci dla niego znaczenie. Nie pragnie dla siebie tronu ani tym bardziej nic chce o niego walczyć. Zbiera wojsko i rusza przeciwko Godunowowi dopiero popchnięty przez kobietę, która uzależnia swoją stałość w uczuciach od sukcesu wznieconej przez Dymitra rebelii. Klęska romantycznego zapaleńca jest druzgocząca; cerkiew ekskomunikuje byłego mnicha, a rada bojarów zaocznie wydaje na niego wyrok śmierci. Ale i potężny Borys przegrywa. Rozmowa z Jurodiwym i opowieści Pimena o duchu zamordowanego carewicza przytłaczają go ostatecznie. Cara czeka zejście ze sceny - dosłowne i metaforyczne.

Dlaczego Musorgski z mrocznej historii Rosji wydobył właśnie tragiczną postać Borysa Godunowa? Być może zdał sobie sprawę, że "bohater naszych czasów" to już nie Lermontowski cyniczny uwodziciel, ale człowiek zniewolony obsesyjną chęcią przedostania się na sam szczyt społecznej drabiny. Być może do takiego odbioru utworu przyczyniają się w równym stopniu intencje zarówno kompozytora, jak i reżysera, albowiem obydwaj pochodzą z kraju, w którym wciąż nie ma niezależnych mediów i swobody artystycznej wypowiedzi, tradycja dyktatury jest nadal silna, a słowo "wolność" stało się pustym dźwiękiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji