Artykuły

Kowalewski Entertainment

"Czerwony Kapturek. Ostateczne starcie" w reż. Krzysztofa Adamskiego w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Czerwony Kapturek i skomercjalizowany wilk.

Hasto "Wolna Wola" zobowiązuje. Na "Czerwonego Kapturka" do Teatru Na Woli poszedłem przez nikogo nieprzymuszony. Choć nie da się ukryć, że trochę wystraszony buńczucznymi zapowiedziami nowej dyrekcji o zmianie profilu tej sceny na obiekt walczący. Pamiętałem też, że z niedawnego "Wyścigu spermy" dyrektora Kowalewskiego uciekałem szybciej niż niejeden zarodek. Kapturek jednak wyglądał na bezpieczniejszy spektakl. Nawet ryzykując, że w zimny styczniowy poranek złapie się wilka. Zacznijmy od dementi: wilk nie jest już żadnym zagrożeniem. Jak wszyscy celebryci z bajek skomercjalizował się, jeździ na tournee, ma własną kapelę, chórek oraz balet złożony z pełnoletnich dziewic. I jak każdy prawdziwy drapieżca wie, że nie ma nic bardziej seksownego niż ponętne tancerki, które wprawdzie bardzo się starają, ale i tak nie wychodzi im równo. Mniam. Ale do rzeczy. Prawdziwym postrachem lasu, nieopodal którego mieszka nie żaden tam Kapturek, tylko dziewczynka w czerwonej bluzie dresowej, jest tajemniczy Ktoś. Skrzyżowanie Lorda Vadera, Draculi i zabójcy w masce z filmu "Krzyk". Brawo! Kowalewski wie, że do dzieci trzeba nowocześnie: otwierając bajki na popkulturę (maluchy wtej dziedzinie są już prawdziwymi specami), podszywając opowieść ironią i dając jej drugie dno. Więc w jego "Czerwonym Kapturku" nie ma lasu, tylko jest wielkomiejski park, a rodzice dziewczynki to niepoprawni pracoholicy wysyłający małą na odczep się do babci. Park zamieszkują stwory jak z Wojtyszki: Skarpetkonos, Spodniokluska czy niesamowicie popularny Jeleń udający Michała Milowicza naśladującego Elvisa P. Spektakl ma piosenki, dlatego od razu wiadomo, że najlepiej śpiewa Krystyna Tkacz (Babcia). Sporo dwuznaczności wnosi na scenę sympatycznie pogubiony idol mojego dzieciństwa Henryk Gołębiewski. Z kolei Tomasz Sapryk w roli gajowego o nazwisku Gajowy jest jeszcze śmieszniejszy niż leśny klasyk wszech czasów - radiowy gajowy Marucha. Happy end straszliwie i szczęśliwie przeobrażonej bajki sprawił, że kiedy opuszczałem teatr, myśl miałem jedną, jasną i czystą. Bo skoro Kowalewski otworzył swoją dyrekcję "Wyścigiem spermy", a poprawił spektaklem dla dzieci, wychodzi na to, że adresatem kolejnej premiery będą już chłopaki po mutacji. Idzie w dobrą stronę.

Na zdjęciu: projekty kostiumów do spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji