Ze srebra i kryształu
Artykuł wstępny programu teatralnego podaje zwykle zwięzłą charakterystykę dramatu albo przedstawienia, mówi o tej idei, jaką teatr chce przekazać publiczności, jaką wydobył ze sztuki albo jej narzucił. Tak ja przynajmniej rozumiem sens podobnych artykułów. Zaskoczyła mnie przeto wypowiedź Stefana Treugutta zamieszczona w programie "Snu srebrnego Salomei" w Teatrze Ludowym z Nowej Huty. Autor informował tam, że reżyser nie zawsze bywa wierny tekstowi sztuki. I jeszcze: że o wierności albo niewierności Skuszanki przekonamy się na przedstawieniu. Przeraziłem się. Niezręczność tylko, czy rozbrajająco naiwne przyznanie się do bezradności wobec dramatu? Czy Teatr Ludowy wystawiając "Sen" istotnie nie chce albo nie umie nic o nim powiedzieć? Teatr i dramat to nie malarstwo, któremu zagraża, podobno, wszelki komentarz, gadulstwo, literatura.
"Sen srebrny" Słowackiego jeszcze przed przedstawieniem domagał się komentarza ze szczególną natarczywością. Jest to jeden z najbardziej zawiłych i dwuznacznych dramatów romantycznych. Mistyka snu i symbolu spotyka się tutaj z niesłychaną i przerażająco krwistą dosadnością fantazji poety i obrazu historii. Ten "Sen" - jak każdy inny zresztą - zaledwie można opowiedzieć, tak misternie i bezładnie rozmieszczone są jego motywacje na rozmaitych płaszczyznach, na przeciwstawnych planach. A cóż dopiero odtworzyć, przedstawić w jakim-takim porządku, zaproponować jego wewnętrzną, logiczną konstrukcję. Historycy literatury nie żałowali informacji o tym dramacie, nie wstrzymywali pióra, gdy podrażnione poetycką manierą samo próbowało natchnionych wzlotów, nie oszczędzili też pedantycznych roztrząsań, skąd ten tytuł tajemniczy, barokowy, tak odmienny od prostoty wszystkich innych tytułowań Słowackiego. Ale gdy przeglądałem na nowo Tretiaka, Kleinera czy Iiahna, okazało się nagle jak niewiele mogą ich rozprawy pomóc teatrowi. Jak niewiele w nich jest poza opisem. Pedanteria albo emfaza. Ale żadnej próby, aby w plątaninie poezji, dramatu i filozofii znaleźć własną, prostą ścieżkę. Zawsze unik. Jak u Treugutta. Ale nie jak w teatrze.
Przedstawienie bowiem - mimo że zostawiło kompozycję dramatu i tekst Słowackiego, z wyjątkiem kilku nużących i ogromnycn monologów, niemal nie naruszone - nie miało wcale pietyzmu dla komentatorów, którzy w "Śnie" skłonni byli widzieć tylko mistyczną namiętność albo dziwactwo poety. Skuszanka wybrała - i wybrała słusznie - to co w tym dramacie było z historii, z rzeczywistości, a nie z sennego majaku.
Zastanawiając się nad pochodzeniem zaskakującej metafory tytułu. Józef Tretiak cytował zdanie Krasińskiego, które Słowacki znać musiał. "Rzeczywistość się pomału w śmiat przemienia ideału, w sen ze srebra i kryształu". Ale dla starego profesora zdanie to znaczyło akurat tyle co jego filologiczny tekst. Czy dla Skuszanki odzyskało całą swą idaową i poetycką plastyczność? Mogło być w każdym razie wypisane w programie przedstawienia zamiast wstępu. Jest bowiem najcelniejszym komentarzem do ,;.Snu" w Teatrze Ludowym. Jest kluczem do współczesnego rozumienia dramatu. Pozwala związać mroczny i dziwaczny na pozór "romans dramatyczny" z całą twórczością poety, demaskatorską, zjadliwą, bardzo ostro i bardzo konsekwentnie zwalczającą wszelką mitologię złotego wieku Polski szlacheckiej. Słowacki szukał mitów narodu w bajecznych czasach Słowiańszczyzny i Lechistanu. Mickiewicz znajdował je w sielance szlacheckich dworów i zajazdów na Litwie. I "Horsztyński", i ,,Ksiądz Marek", i "Sen srebrny Salomei" stają się doskonale zrozumiałe jako polemika ideowa z poetyckim rywalem. Ogłupiającą kołysanką brzmia rzewne wspomnienia szlachetczyzny. Nie było sielanki szlacheckiego dworu na Ukrainie i ostatniego zajazdu na Litwie. Trzeba wreszcie powiedzieć prawdę i zadać kłam mitom, bo - po kilkudziesięciu latach zaledwie - "rzeczywistość się pomału w świat przemienia ideału, w sen ze srebra i kryształu". Krwawy, czerwony był "srebrny sen" Salomei.
Nie po raz pierwszy odsłania się tutaj nowoczesny, prekursorski typ umysłowości Słowackiego. Historię widzi jako dramat, okrutny, bezwzględny, jako dramat społeczny i psychologiczny jednocześnie. Nie wiem, czy w naszej literaturze znajdzie się inna sztuka, która by tak konsekwentnie i nierozdzielnie połączyła te dwa dramaty. W "Dziadach" Gustaw musi przemienić się w Konrada, aby rozpocząć trzecią część poematu. Nawet w "Nieboskiej komedii" jedność ta istnieje tylko w osobie, w niepokoju, w duszy hrabiego Henryka. W ,,Śnie srebrnym"' dramat miłosny i polityka stanowią dwie strony tej samej monety, nie sposób rozróżnić ich ceny i wartości, o tych sprawach trzeba mówić równocześnie. Weselny toast Regimentarza wzniesiony nad nieostygłymi jeszcze ciałami skazańców, nieomalże ich krwią jeszcze - nawat dzisiaj wstrząsa swym okrucieństwem, chociaż o wiele bliższe przypomnienie orgii z powstania warszawskiego wywołuje już tylko dreszczyk emocji. Historia Słowackiego spełnia się poprzez te okrucieństwa właśnie. Nie mógł tego zrozumieć i wybaczyć Józef Tretiak, notując wszakże lojalnie, że zarówno w "Śnie" jak w "Królu Duchu" poeta posługuje się "nadmierną jaskrawością obrazów". Jaskrawością, zaciekłością. okrucieństwem - nieznanymi, dodajmy, Mickiewiczowi.
To porównanie musi raz jeszcze powrócić. "Sen srebrny Salomei" wydaje się bowiem wyraźną, świadomą repliką na "Pana Tadeusza", na sielankę szlachecką, na mitologię narodową. Zrodzony w fantazji poety antagonizm szlacheckich zaścianków przemienił się tu w historyczny konflikt społeczny, chłopstwo ukraińskie zbuntowane przeciwko uciskowi i samowoli szlachty. Jest tu Tadeusz-Leon i Zosia-Salomea, Sędzia-Regimentarz, Telimena-Księżniczka i Hrabia-Sawa. Jest nawet ks. Robak-Pafnucy, i nie Jankiel ale Wernyhora, nie karczmarz ale dumny prorok chłopski. I jest jeszcze Semenko, jest kozaczyzna, jest zbuntowane chłopstwo, lud. Najmniej jest mistyki - w samym dramacie, w jego konstrukcji. W poezjowaniu - tak, ale o tym przyjdzie jeszcze porozmawiać.
Chciałbym zobaczyć w teatrze takie przedstawienie, inteligentne, ironiczne, rozciągające jednym sztychem wszystkich komentatorów Słowackiego i jego największego poetyckiego adwersarza. Byłby to wprawdzie pojedynek duchów, ale celność pchnięcia nawet po stu latach - daje jednak pewną satysfakcję. Byłby to pojedynek o rozumienie historii, w którym oczywiście tęgi lecz sentymentalny Litwin poszedłby od razu na deski rozciągnięty przez wrażliwego, inteligentnego i do końca trzeźwego przeciwnika. To można przewidzieć. Historia wypowiedziała się za krwawą i bezwzględną wersją Polski szlacheckiej. Ale co ważniejsze i mniej przewidziane - my także wypowiadamy się za taką wersją historii. Słowacki, ten ze "Snu", ten mitoburczy, jest tuż obok nas, dzisiaj, gdy Mickiewicz żyje tylko na kredyt swego pięknego, klasycznego wiersza. I jeszcze: wspomnień, tęsknoty, sentymentów. Ale Mickiewicza, tego z "Pana Tadeusza", i jego rozumienia historii nie było w Polsce w roku 1945. Wydaje mi się, że Słowacki, ten ze "Snu srebrnego Salomei", mógł być wtedy w Bieszczadach. Płonął tam ogień rozpalony przed trzystu laty. Nienawiść przechodziła jak krwawe dziedzictwo nie tylko z pokolenia na pokolenie. Teraz już nie pan polski, ale chłop był wrogiem ruskiego chłopa. I tą okrutną konsekwencję nienawiści, przekleństwo, ten związek wieczysty i wrogi rozumiał Słowacki. Nie dlatego, że kazał wieszczyć Wernyhorze, albo żeby go o tym przekonać miało mistyczne, towiańskie objawienie. Czuł i rozumiał historię, to wszystko. To nie jest chyba zbyt wiele, byśmy mu mieli tej czysto ludzkiej zdolności odmówić.
Dojrzałość i powagę historiozoficzną "Snu" określa najlepiej brak pioruna, od którego zginęła Balladyna. Tam była mitologia bajeczna, tu jest historia. Poeta nie śmie i nie może rozstrzygnąć jej jednym pociągnięciem pióra, jego wyrok byłby wart tylko tyle, ile zaważy papier, na którym został wypisany. Co można powiedzieć? Że Semenko wydał wyrok na Gruszczyńskich, na szlachtę. Że Regimentarz wydał wyrok na Semence i na towarzyszach. Poza tym mogą jeszcze mówić metafory. Wernyhora: "...po krwawej waśni, gdyś ty ludu krwią czerwony, przyszedł ja ci w moje dzwony zagrać głucho, tuż nad uchem i pożegnać ciebie, duchem mego ludu... Rozstać się z wami, Panicze. Jeszcze spojrzeć wam w oblicze, aby zapamiętać długo, duchom, szczo was proklinaje..." Albo duch Gruszczyńskiego: "Gońcie! bo na czarnych chłopach krew wasza! - powietrze rwiemy! Gońcie bo poszalejemy! Bo nam na błękitach krwawo!" Jak wytłumaczyć, że chociaż w tych zdaniach stale o duchach jest mowa, nie ma to nic wspólnego ani z mistyką, ani ż czarną magią, nie jest nawet wieszczym profetyzmem? Może rakiety księżycowe i kosmiczne odmienią kiedyś tę sytuację, odmienią człowieka - ale w oparciu o znajomość dotychczasową można było bezbłędnie prorokować konflikt narodowy i społeczny. Na Ukrainie zarówno jak w Wolnym Mieście Gdańsku czy gdziekolwiek indziej. Wszędzie tam, gdzie w jednym punkcie krzyżują się nacjonalistyczne interesy. Słowacki urodził się w okresie, gdy prawda ta została już teoretycznie sformułowana, natomiast na jej praktyczne rozwiązanie nadziei nie było najmniejszej. Rewelacje Wernyhory i ducha Gruszczyńskiego powinno się czytać z Lelewelem w ręku. Pamiętałoby się wtenczas o historii i znieczuliło na blask tej poezji.
Napisano już niejedną rozprawę o calderonowskim baroku wiersza w "Śnie srebrnym". Nie wiem, o ile jest to moje osobiste zdanie, że właśnie ten wiersz skrzący się, perlisty, misternie nizany na surową konstrukcję dramatu, jest dzisiaj najbardziej nieznośny, kompromitująco płytki, groteskowy albo banalny. Nie brzmi dla naszego ucha, tak jak źle jak brzmi prawie cały Wyspiański. Ta perlistość, błyskotliwość i wdzięczność rymu i rytmu, metafory i składni mogłaby zrobić karierę w studenckich teatrzykach satyrycznych. Jest sama w sobie persyflażem, groteską, karykaturą. Mówiąc o sprawach tak drastycznych, jakie są dramatem "Snu", ten wiersz nie wyraża żadnej postawy, jego ładunek uczuciowy jest żartobliwy, ironiczny, klasycystyczny, stwarza dystans, jaki nie uraziłby w "Fantazym", ale w "Śnie" zgrzyta śmiesznie i niepoważnie. Najsłuszniej postąpiła Skuszanka zacierając wiersz, łamiąc i niszcząc, o ile się tylko dało, jego wyszukaną elegancję, zdzierając ten jego dworski fraczek, w którym poeta wpakował się nieopatrznie na step ukraiński i w którym na pewno nie zdołałby dotrzeć do dzisiejszej widowni, do widowni epoki dżinsów i farmerek.
Wydaje się, że właśnie wiersz Słowackiego, właśnie jego poezjowanie zostało dziś dla teatru najbardziej martwą kartą. Z okazji roku Słowackiego słyszy się często głosy, że ten poeta nie jest dopasowany do współczesności, że nie uda się dzisiaj ani zrozumieć go naprawdę, ani odkryć na nowo. Sam tak pisałem niedawno. A jednak - pisałem to także - "Horsztyński" mógł był trafić do widowni. A "Sen" trafił. Jest to bowiem ,.Sen'' nie calderonowski i nie towiański, nie fantastyczny jak baśń o "Balladynie" i nie szlachecki jak melodramat o "Mazepie", ale "Sen" polityczny, drapieżny, mitoburczy - i nowocześnie stawiający zagadki psychologiczne. Napisany na pewno przez autora "Kordiana".
Już Boy powiedział, że najciekawszą postacią jest w tym romansie Księżniczka. Na premierze Józef Maśliński odciął: ba, każda Mata Hari jest interesująca. Z Księżniczką jednak sprawa jest bardziej zawiła. Trzeba zacząć od tego, że wiersz "Snu" jest stworzony jakby tylko dla niej i tylko w jej ustach brzmi przekonywająco. Ta dziewczyna wie więcej od innych i rozumie więcej, nie jest ślepa żadną namiętnością, nawet miłość potrafi opanować i wygrać. Jest ironiczna, złośliwa, kpiąca wobec Regimentarza i Sawy, wobec Semenki i Leona. Drwiący, dwuznaczny, bogato oprawny wiersz służy jej w każdym pojedynku lepiej niż szpada. Uderza celnie, jadowicie, konsekwentnie.
A oto drugi motyw Księżniczki wychodzący daleko poza ramy obrazu. Dokoła płoną dwory, całe rodziny grzebane są żywcem. Księżniczka nie czuje lęku? Czy Semenko nie mógł rozpocząć swego krwawego dzieła od dworu Ragimentarza? Obiecaj to. I Księżniczka czuje i lęk, i grozę, i wstręt. Z jej targów z Sawą, z jej rozmowy z Wetnyhorą można się nawet domyślać, że ma jakąś własną nadzieję na rozstrzygnięcie czy złagodzenie konfliktu. Jakże lekko, niepostrzeżenie potrafi jadnak przejść od tej polityki do flirtu, do rozmowy, zaczarować kobiecym wdziękiem i dowcipsm. Nie w Salomei lecz w niej właśnie zamknięta jest idea trwania, wieczystego istnienia, rozwoju. Salomea jest płaska, alternatywna - miłość albo śmierć, niektóre pojęcia wykluczają się dla niej nawzajem. Godzą się natomiast w psychologa Kslężniczki: zbrodnia nie wyklucza miłości, miłość śmierci, a perspektywa śmierci nie przekreśla obowiązku życia. Pełnego życia, nie wegetacji. I nie jest to u niej naiwnością lub głupotą, ale świadomym wyborem. Obowiązkiem, niejako egzystencjalnym, dostępnym i zrozumiałym tylko dla nadzwyczaj silnej indywidualności.
Nie można się dziwić, że o tę dziewczynę walczył Regimentarz dla syna, a kozacki pułkownik Sawa kochał się w niej namiętnie i pokornie. Tym mniej się można, dziwić, jaśli widziało się nowohuckie przedstawienie z Anną Lutosławską. Ta aktorka od dawna nie oglądana na scenie w dużej roli i dobrze pamietana z ,, Kaukaskiego kredowego koła'' Brechta - pokazała Księżniczkę inteligentnie, błyskotliwie, wdziecznie, ale z ogromnym taktem i dyskrecją. Bez stylizacji i współcześnie. Ubrana w piękne suknie nie zabawiała oka dwornością gestu, ale pociągała dramatycznym i przemyślanym komponowaniem odcieni psychologicznych.
Jej przeciwieństwem była Salomea Wandy Swaryczewskiej, konwencjonalna, po trosze chyba z winy reżysera. Kim jest ta bohaterka "Snu srebrnego"? Akcentem obrazu czy też jego ramą, lekką a misterną, naiwną, baśniowa, nieświadomą - w którą dopiero historia wpisze się jaskrawą kakofonią dramatu? Role amantów wypadły w tym romansie blado. I Leon (Gustaw Kron), zbyt uproszczony jak w ulotce antychuligańskiej, i Sawa (Ferdynand Matysik) prezentujący się niepotrzebnie z ironicznym uśmiechem. Właściwy ton miał Edward Łada-Cybulski jako stary Gruszczyńyki, Tadeusz Luberadzki - Wernyhora, który na koniu potrafi cwałować przez step ale nie przez stulecia; rozpaczliwie szalejący Pafnucy (Tadeusz Szaniecki).
Regimentarzem był Franciszek Pieczka - i na nim musiała budować Skuszanka swoją koncepcję "Snu", demaskatorskiego, historycznego dramatu. Nie zawiodła się na ogół, chociaż ton Pieczki był czasem zbyt ostry, zbyt dobitny, ośmieszał postać zamiast kreować z niej - mimo wszystko - bohatera dramatu. Wydaje się, że Skuszanka chciała być bardzo jednoznaczna. Jakby obawiała się, iż ktokolwiek na widowni może przyznać słuszność regimentarskim wyrokom i karom. W tym kierunku szły nawet skreślenia w opowieści Pafnucego. Scenograf ubrał w ostatnim akcie szlachtę w białe płaszcze: dlaczego nie wymalował na nich krzyża, aby nie było już żadnych wątpliwości, że traktuje ich jako spadkobierców krzyżactwa. Wydaje sie, że w tym podmalowaniu obrazu jest jednak pewne uproszczenie obce Słowackiemu. Jego dramat jest nowoczesny przez to, że nie wydaje wyroku. Przelana krew domaga się krwi, otwiera łańcuch tragedii, zwany historią. Tak było, tak jest, zaledwie przyszłość może budzić zagadkowe nadzieje.
Dobry natomiast jest pomysł poloneza otwierającego i zamykającego dramat, bardzo leży na linii po- lemiki "pana Tadeuszowej''. I Kozak Semenko (Ryszard Kotas) jest sympatyczny, żwawy - ale to także należy do koncepcji Skuszanki niekoniecznie Słowackiego - i jest zasługą talentu, temperamentu aktora.
To przedstawienie można uzupełniać, zmieniać, poprawiać, można dyskutować - ale niepodobna pominać go albo przemilczeć. Jest bowiem w ciągu ostatnich lat najpoważniejszą propozycją wobec Słowackiego. Jest tym cenniejsze, że wzięło na warsztat jego dramat, na pozór "mistyczny", mogłoby się wydawać stracony i martwy dla współczesności. Nie odkryło w nim chyba treści nowych. Ale pokazano, że te, które tam są, rozumiemy dziś doskonale, z bliska, jakby od początku adresowane były do naszej wrażliwości. W roku Słowackiego dobrze jest bądź co bądź, taką rzecz o poecie usłyszeć.