Artykuły

Bliscy wciąż Nieznajomi

I Europejskie Spotkania Teatralne "Bliscy Nieznajomi" w Poznaniu. Pisze Krzysztof Cicheński w Teatrze.

Festiwal Bliscy Nieznajomi związany jest z pewną linią repertuarową, którą prowadzi Paweł Szkotak, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu. Trochę dziwi uogólnienie jego tematyki, która skupiona ma być wokół problemów "jednoczącej się Europy". Zaproszenie teatrów z Polski, Niemiec, Węgier, Rumunii i Turcji wciąż jednak pozwala na zarysowanie granic tej Europy, którą od jakiegoś czasu interesuje się poznańska scena.

Pierwszą edycję zatytułowano "Blizny historii". W drukach festiwalowych organizatorzy zwracają uwagę na to, że najtrudniej radzić sobie z bliznami na twarzy. Nie można ich zakryć ubraniem, przykuwają uwagę, czasem z konsternacją próbuje się ich nie dostrzegać albo odwrotnie - zadaje się niewygodne pytania. Spektakle "Germania. Stücke" [na zdjęciu] Dimitera Gotscheffa i "Transfer!" Jana Klaty pokazały, że stosunki polsko-niemieckie pokryte są właśnie takimi bliznami. "Transfer!", mimo że już dobrze znany publiczności, wciąż, jak można było zaobserwować, odbierany jest bardzo emocjonalnie. Nadal kontrowersyjnie brzmią subiektywne wersje i oceny historii, niepostrzeżenie wyłaniające się z osobistych opowieści bohaterów. Był to oczywisty i bardzo istotny punkt programu festiwalowego. Jednak zdecydowanie najważniejszy okazał się pokaz Deutsches Theater z Berlina - "Germania. Stücke".

Antyteatralność niemieckiego przedstawienia tylko dla niektórych widzów była zaskoczeniem. W "Germania. Stücke" teksty są skandowane albo śpiewane z pustej, pochyłej sceny wprost do widza, zrezygnowano z dramaturgii i dialogów, a aktorzy zajęli miejsca w rzędzie, na krzesłach. Można było odnieść wrażenie, że krzykiem wprost do ucha oraz intensywnością toczącej się opowieści zamierzano zmęczyć publiczność. Dodatkową trudność w odbiorze spektaklu stanowiło tłumaczenie - nawet doskonale zsynchronizowane, stwarza barierę, która nie pozwala w pełni podążać za tekstem. A właśnie tekst był tu kluczowy. Łącząc ze sobą fragmenty utworów Heinera Müllera, Dimiter Gotscheff opowiedział historię Niemiec - od baśniowych czasów Germanii Tacyta aż po zburzenie muru berlińskiego.

Wielkim atutem "Germanii. Stücke" był profesjonalizm całego zespołu. Rzadko spotyka się aktorów, którzy potrafią samym głosem stworzyć światy, o których opowiadają. Monologi często zamieniały się w dramatyczne dialogi rozdwojonej jaźni, przeplatano je grami słownymi oraz przejęzyczeniami, z których wyłania się głęboko ukrywana "prawda" o Niemcach - Lacanow-ski "Inny" narodu niemieckiego. Doskonale zagrane były sceny zbiorowe. Ale o sile spektaklu decydowały piosenki - groteskowe, przerysowane, pokazujące utratę indywidualnej tożsamości w grupie. Energię potęgowały muzyczne przerywniki - automatycznymi ruchami i nieznośnym jazgotem instrumentów (saksofonu oraz elektrycznego kontrabasu) muzycy, niczym oprawcy, wypędzali aktorów ze sceny.

Dimiter Gotscheff (za Müllerem) pokazuje w swoim spektaklu, jak złożony jest stosunek Niemców do ich własnej historii, jak trudno jest im z dumą powiedzieć: "jestem Niemcem". Kontrowersyjne zderzenie traumy z brutalną ironią oraz dziwny, być może wymuszony, cyniczny dystans do przeszłości wywołują emocje, o które z pewnością chodziło organizatorom festiwalu. Ta "eksplozja pamięci", jak o swoich tekstach mówił Müller, jest jakby spowiedzią, domagającą się bardziej zrozumienia niż usprawiedliwienia. Poziomem artystycznym i głębią refleksji historycznej żadne z przedstawień zaproszonych do Poznania - za wyjątkiem wspomnianego "Transferu!" - nie zdołało dorównać Niemcom.

"Odwet" Murata Uyurkulaka (w reżyserii Mahira Günşiraya), w którym losy bohaterów są ściśle związane z najnowszą historią Turcji, był niezrozumiały dla zmęczonych nieudolnym artystycznie przedstawieniem widzów. Podczas projekcji rumuńskiego spektaklu "Jeden dzień z życia Nicolae Ceauşescu" Denisa Dinulescu (w reżyserii Alexandru Tocilescu) publiczność masowo opuszczała widownię, znużona powtarzalnością farsowych gagów, zbudowanych wokół komunistycznych absurdów. "Czerwony rower" Agnes Bálazs (reżyseria Gyula Radó) z Węgier to opowieść o dziecięcej wrażliwości próbującej tłumaczyć holokaust - historia, którą można było po prostu opowiedzieć, została w banalny sposób uteatralizowana. Z kolei "Norymberga" w reżyserii Agnieszki Glińskiej w zasadzie nie rozgrywała się na scenie, ale przy małym stoliku - aktorzy grali jak przed kamerą. Tekst Wojciecha Tomczyka sprawdził się w Teatrze telewizji, tutaj jednak - w skrajnie realistycznej inscenizacji - raził zbyt oczywistymi chwytami dramatopisarskimi.

W "Zuckerfrei"/"Fuck you, Eu.Ro.Pa!" Nicolety Esinencu (reżyseria Alexandru Berceanu) z perspektywy nastoletniej dziewczyny pokazano najnowszą historię Rumunii, kraju kiedyś zależnego od ZSRR, a dziś od Europy. I wreszcie ostatni spektakl festiwalu - węgierski "Castel Felice" Kornéla Hamvaia w reżyserii Pétera Valló - przedstawiał wpływ historii na relacje międzyludzkie. Podobnie jak w "Norymberdze", przeszłość bohatera nie pozwala mu żyć w "nowym, zmienionym świecie", wśród tych, których kiedyś prześladował. Role z łatwością się odwracają - zdaje się mówić reżyser - ludzie z poczuciem krzywdy, osobistymi kompleksami i skłonnością do naginania faktów tylko czekają na pretekst, by stać się prześladowcami. Niepotrzebnie scenę zamieniono w statek - zbyt dużo w tym przedstawieniu było dosłowności i teatralnej przewidywalności.

Szkoda, że Teatr Polski poprzestał na prezentacji spektakli. Brakowało przede wszystkim dyskusji, spotkań publiczności z artystami - ujętych w program festiwalu i prowadzonych przez merytorycznie przygotowanych moderatorów. Jedyne takie wydarzenie miało miejsce po "Transferze!". Jego energia zainicjowana była jednak przez zespół - to twórcy spektaklu zaczęli pytać widzów o wrażenia i wątpliwości. Dobrze byłoby wykorzystać okazję i porozmawiać o bliznach historii, za które wini się "Bliskich Nieznajomych". Myśl zawarta w nazwie festiwalu nie została dostatecznie rozwinięta - pozostała zmyślną grą słowną, złośliwie wykorzystywaną, kiedy po pokazach okazywało się, że geograficznie Bliscy wciąż pozostawali Nieznajomi.

Krzysztof Cicheński - doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji