Hamlet w Krakowie
HAMLETOLOGIA jest już dziś tak samo jak dantologia osobną nauką. Co więcej, rozpada się na dwa działy: na badania nad postacią tytułową i na dzieje "Hamleta" na scenie. Nas w danej chwili interesowałby ten ostatni dział, ale i to wymagałoby studiów osobnych, bo literaturra na ten temat jest obfita.
Aktualność historyczna utajona pod fabułą dramatu jest wprawdzie rzeczą bardzo ciekawą, ale dziś już utraciła znaczenie. To, co widzów współczesnych najbardziej zajmowało w kwestiach dialogu scenicznego, przebrzmiało od niepamiętnych czasów. Pozostało jednak głębsze jeszcze znaczenie tych kwestii, a to dzięki geniuszowi autora, posiada treść niezniszczalną, jednako żywotną dla wszystkich epok i czasów. I to treść tak bogatą, że nie przesłania jej bynajmniej dramatyczny przebieg akcji. Stąd jednak trudność podwójna dla realizatorów scenicznych.
Reżyseria i kierownictwo literackie obecnego przedstawienia krakowskiego postąpiły słusznie, odsuwając za pomocą licznie dokonanych skrótów tę treść myślową na plan dalszy, a największy nacisk kładąc na rozegranie samego dramatu. To umożliwiło osiągnięcie pewnej jednolitości, niemożliwej w gruncie rzeczy tam, gdzie panuje taki nawał motywów różnorodnych. Idąc przy tym za panującym obecnie kierunkiem, unikano scen zbiorowych, ograniczając je da minimum i zrezygnowano z efektów teatralnych, nasuwających się same przez się. To ostatnie wyszło zdaniem moim na niekorzyść przedstawieniu.
O ile można usnąć za racjonalne pominięcie okazji do przedstawienia dworu elżbietańskiego - bo te tak kosztowne i tak dawniej ulubione inscenizacje stylowe wyszły już zupełnie z mody - o tyle trudniej'się pogodzić z usunięciem lub potraktowaniem w sposób nie dość efektowny momentów, które wiążą się z samą istotą dramatu. Idzie tu mianowicie o rolę ducha.
Wprowadzenie go na scenę przy obecnych pojęciach i w obecnych warunkach scenicznych jest rzeczą bardzo trudną bo odstęp trzech z górą wieków pod tymi względami stał się olbrzymi. Nie mniej sam fakt ukazywania się ducha i wpływ jego na rozwój akcji stanowi tu element pierwszorzędnej wagi, a wiążących się z tym efektów scenicznych nie należy lekceważyć.
Niepokój straży nocnej wobec powtarzającego się zjawiska, obawa ich o Hamleta, wreszcie wędrówka Hamleta w ślad za wzywającym go ojcem, to momenty, z których każdy domaga się pełni uzewnętrznienia nie tylko całej treści emocjonalnej, ale też i formy pełnej grozy, działającej bezpośrednio na nerwy widza. Naturalnie, że niezbędne było usunięcie groteskowych partii tekstu, zupełnie już dziś niemożliwych do zniesienia, ale konieczne jest jednak uplastycznienie tej rozmowy przez drogę, jaka do niej prowadzi. Nie wiem czemu tutaj właśnie nie posłużono się schodami, które tak niefortunnie tamują swobodny tok akcji w innych miejscach, w tym zaś wypadku okazują się niezbędne. O ile sobie przypominam, to w filmie Oliviera zainscenizowano ten fragment o wiele lepiej.
Zupełnie zaś niezrozumiałe jest usunięcie sceny z duchem w rozmowie z matką. Przecież to moment jeden z najbardziej dramatycznych, a tym ważniejszy, że stanowi ewolucję w duszy bohatera, bo podczas kiedy przedtem ducha widzieli wszyscy, tym razem widzi go tylko on sam. Cała zaś rozmowa bez ingerencji ducha zupełnie traci znaczenie, a co więcej stanowi w roli królowej rażącą lukę, nie dającą się niczym zastąpić.
Tu jeszcze muszę dodać, że żadne z przedstawień tej sceny, jakie widziałam, nie zadowoliło mnie. Uważam za konieczne alby w chwili, w której Hamlet widzi ducha, ten ukazał mu się rzeczywiście, to znaczy, żeby w ramach portretu pojawił się aktor ucharakteryzowany tak samo jak przed chwilą obraz. Dziwię się, że nikt dotąd nie wpadł na ten pomysł.
Rolę tytułową objął młody nasz literat, Leszek Herdegen. Nareszcie pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy Hamleta młodego! To wynagrodziło wszelkie braki, jakich mógł się kto dopatrzyć w tej roli. Dla mnie osobiście, najwyższą oceną gry aktorskiej jest - jeżeli zapominam, że ten człowiek gra, i to wrażenie dał mi wykonawca. On nie grał Hamleta, on był Hamletem.
Inna rzecz, że z tej postaci wielowarstwowej dobył tylko warstwę jedną i w tę się wżył całkowicie. Resztę pozostawił nietkniętą. Nie uwydatnił na przykład wcale obłędu Hamleta. Obłęd ten, chociaż udany, ale zatrącający chwilami o istotne pomieszanie zmysłów, jest niezmiennie trudny do uchwycenia i różni aktorzy czynili to rozmaicie, w każdym jednak razie wiele ustępów tekstu niezbicie nań wskazuje. Stronę erotyczną również usunął artysta raczej na plan drugi.
Obsada przedstawienia jest na ogół bardzo staranna. Użyto najlepszych sił aktorskich teatru. Nie tylko król, królowa i Poloniusz, również i trupa aktorów przybyłych do dworu, także i grabarze, wszyscy stanęli na wysokości zadania. Po części posłużono się siłami młodymi, co dało pomyślny rezultat. Oprócz Hamleta - Laertes z trafnym i dalekim od schematyzmu ujęciem roli, Ofelia, najlepsza podobno z absolwentek Szkoły Dramatycznej, bardzo dobrze odtwarzająca główną dla tej postaci scenę obłędu (w innych cokolwiek blada). Zupełnie tylko bez wyrazu wypadli przyjaciele Hamleta, omal że komparsi, co się zwłaszcza dawało uczuć w roli Horacego, zubożając także inne epizody, na przykład scenę z piszczałką.
Do zmodernizowania utworu przyczynił się walnie przekład Brandstaettera, wierny a swobodny. W nielicznych tylko miejscach zastąpiono go starym tekstem Paszkowskiego.
A plastyczna oprawa sztuki? Jak wiadomo, Szekspir w zasadzie obchodzi się bez dekoracji, scenograf więc ma zupełną swobodę zastąpienia napisów objaśniających, jak mu się żywnie podoba. Wyspiański widział Hamleta na Wawelu, i gdyby tę swoją fantazję urzeczywistnił, wynikłoby z tego niewątpliwie coś nadzwyczajnego. Ale na to trzeba było... być Wyspiańskim. Zasadniczo zaś sądzę, że potrzeba w tym wypadku jak najdalej idącej dyskrecji. Doskonale temu służyło oznaczanie nieustannych zmian miejsca za pomocą zasłon bardzo trafnie i subtelnie dobranych pud względem kolorystycznym. Natomiast użycie jako głównego motywu schodów... Ale nad tymi schodami tak się już pastwili nasi recenzenci, że nie jestem zdolna dodać tu nic od siebie.
W każdym razie, ze schodami czy bez, całość przedstawiania można uważać za osiągniecie bardzo poważne.