Artykuły

Uroki Archangielska

"Bliżej" w reż. Redbada Klijnstry w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

O czym ksiądz infułat Bryła, duszpasterz środowisk twórczych, dumał, gdy patrzył, jak Anna Cieślak (Alice), na stole w pokoju hotelowym odtańcowuje przed Radkiem Krzyżowskim (Larry), taniec dam wynajmowanych na godzinkę - to, rzecz jasna, pozostanie tajemnicą spowiedzi świętej. Nam niech wystarczy, że na scenie Alice pląsa, a na widowni mężczyzna o smaku w lwiej części wyhodowanym na biblijnych obrazach - patrzy. Patrzy na pląs, jak patrzył na wszystko przed pląsem i jak do finału patrzył będzie na całą resztę. Widzi marność.

To pewne. I raczej pewne, że nie myśli o marnościach u Eklezjasty. Żadnych boskich perspektyw. Owszem, Biblia i tym razem nie opuszcza duchownego, lecz tym razem nie jako Pismo Święte, lecz jako pismo genialne - opowieść bezbłędnie opowiedziana. Tak myślę.

Alice tańczy w portkach, które każą myśleć o łomotach wyłącznie frontowych. Tak jak obuwie (iście syberyjska finezja) każe dumać o milicjantce, co w środku styczniowej nocy panicznie szuka publicznej toalety w Archangielsku. Widzi więc ksiądz infułat marność, taką zwyczajną, usypiającą marność sceny wyreżyserowanej przez twórcę, który raczej nie dostrzega marności, bo w ogóle mało dostrzega. Z drugiej strony - śmiem twierdzić, że jednak cieszy się ksiądz infułat. Marność marnością, ale pląsająca milicjantka to i tak jedyny w miarę żywy element stworzonego przed Redbada Klijnstrę seansu "Bliżej" Patricka Marbera. Co jest poza tym?

Świat o ścianach z surowego paździerza. Reżyser mało widzi, więc nie widzi niezręczności w umiejscowieniu kilku banałów Marbera - banałów tyczących, proszę ja was, uwiądu miłości w świecie współczesnym - między paździerzami. Bohaterowie - Larry i Alice, oraz Anna (Dominika Bednarczyk) i Dan (Marcin Sianko) - bez ustanku zajmują się króliczym seksem, dokumentnie bezdusznym "łomotem", w przerwach zaś - myśleniem o "łomotach" kolejnych. Więc co? O to idzie, że paździerz źle wpływa na "człowieczość", za to nieźle na "króliczość"? Jaki morał? Że lepiej budować z cegły? Czy może ten, że viagrę należy robić z paździerza? Lećmy dalej. Semantyka...

"Mięcho" ściele się gęsto, jakże by inaczej. Ksiądz infułat przez dwie godziny z hakiem i bez przerwy - słyszy marność. Wszystkie d..., ch..., oraz inne p... dzielnie fruwają wokół jego uszu, i chyba nawet nie chce mu się nikomu tłumaczyć, że od d..., ch... oraz p... człek zdycha, ale nie z oburzenia, jeno z mogilnych nudów. Na dokładkę Klijnstra, który widzi mało - słyszy jak widzi. Czyli nie słyszy, że aktorzy brawurowe frazy Marbera klepią tak, jak na niektórych amerykańskich filmach aktorki grające obsługę sekstelefonu klepią do słuchawki pieprzne brednie, zarazem przewijając dziecko i doglądając rosołu dla męża. Wreszcie - rytm.

Rytm, albo może lepiej powiedzieć- Oddech? Intonacja? Pulsowanie, co wiedzie na poziom trochę wyższy, niż rodzajowy obrazek z życia wielbicieli niepoczytalnego kierdaszenia się w podgrupach? Ksiądz infułat widzi marność pulsowania. To jest chyba najprzykrzejsze - tu jest sedno fiaska. W "Bliżej" świat tkwi w miejscu. Jak Szymon na słupie. D..., ch..., p..., paździerze, lodówka, krzesła, stół, film o wizycie na pogotowiu wyświetlany na ścianie, aktorzy - wszystko to u Klijnstry zwyczajnie marnieje, w żadną wędrówkę sensu, smaku, metafory się nie obraca. Opowieść nie idzie ani w górę, ani w dół, ani w żadną z czterech stron świata. Opowieść donikąd nie zmierza, bo opowieści tutaj zwyczajnie - nie ma.

Tak, nie ma co dalej wyliczać smutnych marności dzieła "Bliżej". Wystarczy powiedzieć, że przez dwie godziny z hakiem i bez przerwy ksiądz Bryła w istocie kontemplował - pustkę po opowieści, a raczej pustkę bez cienia opowieści. Stąd doskonała obojętność na jego obliczu. Gdy czegoś nie ma - to coś nie może dotknąć, nakłonić do zadumy, przerazić, uradować. Jeśli więc o czymś duchowny pomyślał, to - mam tę potężną nadzieję - o niedalekiej przyszłości swego duszpasterskiego fachu. Otóż, że trzeba podopiecznych wziąć do ostrego biblijnego galopu.

Tak jest - z powrotem, szanowne, zwłaszcza młode elementy środowisk twórczych, z powrotem do Pisma! Z powrotem do Starego i Nowego Testamentu, lecz nie po to, by świętości się uczyć. W co i czy w ogóle w cokolwiek elementy środowisk twórczych .wierzą, to, prawdę rzekłszy, dynda światu. Natomiast nie dynda, czy elementy środowisk twórczych umieją, czy też nie umieją opowiadać. Z powrotem do Biblii, lecz nie dla chwały Boga, a dla genialności snutych tam historii, dla maestrii napisanych obrazów, dla bezbłędności znaków, co od konkretnych zdarzeń wiodą w sfery spoza doraźności. Anna, Alice, Dan i Larry ożyją, gdy przestaną być Anną, Alice, Danem i Larrym, a staną się twarzami metafory. Póki co - nie ma się czego lękać.

Owszem, tajemnica spowiedzi świętej obowiązuje, lecz tym razem jest to obowiązek zbędny. Oto milicjantka, chcąc się trochę ogrzać w drodze przez zaspy ku szaletom, pląsa na stole w pokoju hotelu siedemnastej kategorii w skutym lodem Archangielsku - więc ksiądz infułat po prostu nie będzie miał z czego się spowiadać. Amen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji