Artykuły

Strona Tymona

Gdy umierają prawdziwi mistrzowie, pojawia się w mojej głowie gorzkie pytanie: kto ich zastąpi? Kto przejmie ich charyzmatyczną rolę w świecie, w którym coraz mniej ludzi kieruje się szlachetnymi ideałami, rycerskim kodeksem, artystyczną bezkompromisowością czy zawodową rzetelnością, a coraz więcej idzie drogą łatwizny? - po śmierci Gustawa Holoubka zastanawia się muzyk Tymon Tymański w swoim felietonie na łamach Gazety Wyborczej - Trójmiasto.

W wieku 85 lat zmarł polski wybitny aktor, reżyser filmowy i pedagog Gustaw Holoubek [na zdjęciu]. Miałem przyjemność poznać go trzy lata temu na promocji książki Janusza Głowackiego, podczas której zamieniłem również kilka kurtuazyjnych zdań z Adamem Michnikiem (dedykowałem mu słowa pełne szacunku i sympatii, natomiast pan Adam odpłacił mi się zaskakującą znajomością mojej płyty "P.O.L.O.V.I.R.U.S."). Choć Gustaw Holoubek nie był bohaterem kina mojego dzieciństwa (zdecydowanie był nim Janusz Gajos, pamiętny Janek Kos z "Czterech pancernych"), nie sposób nie zaliczyć go do pokolenia starych mistrzów, które odchodzi do historii. Holoubek nie tylko stworzył pamiętne kreacje w filmach takich jak "Pętla", "Rękopis znaleziony w Saragossie" czy "Sanatorium pod klepsydrą".

Był również ochotnikiem w kampanii wrześniowej 1939 r., więźniem obozów w Magdeburgu i Toruniu, człowiekiem o niezłomnym charakterze i wysokiej godności. Zdjęcie spektaklu "Dziadów" z afisza w warszawskim Teatrze Narodowym, w którym zagrał rolę Gustawa-Konrada, było przyczyną studenckich protestów i zapoczątkowało wydarzenia marcowe roku 1968. W roku 1982, niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego, Holoubek zrzekł się poselskiego mandatu PZPR. W latach 90. był senatorem Komitetu Obywatelskiego i Unii Demokratycznej, doradcą w radzie ds. kultury w rządzie Lecha Wałęsy; został dwukrotnie nagrodzony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Gdy umierają prawdziwi mistrzowie, pojawia się w mojej głowie gorzkie pytanie: kto ich zastąpi? Kto przejmie ich charyzmatyczną rolę w świecie, w którym coraz mniej ludzi kieruje się szlachetnymi ideałami, rycerskim kodeksem, artystyczną bezkompromisowością czy zawodową rzetelnością, a coraz więcej idzie drogą łatwizny - układów, szybko zarabianych pieniędzy, tandetnych i powierzchownych wyborów?

Gdy myślę sobie o paru pokoleniach kapitalnych artystów kina, na których aktorstwie się wychowałem - Cybulskiego, Kobieli, Gajosa, Pieczki, Olbrychskiego, Braunek, Wilhelmiego czy Seniukowej - niełatwo jest się pogodzić z myślą, że owo mistrzostwo bezpowrotnie przepadnie. Przejdzie do lamusa, wyblaknie jak stare zdjęcia, ustępując miejsca miałkości i bezhołowiu - jak w świecie bluesa, w którym straciliśmy Johnny'ego Lee Hookera i Muddy Watersa, a pewnie niebawem przyjdzie się nam pożegnać z B.B. Kingiem.

Jak w świecie jazzu, w którym po odejściu Coltrane'a i Davisa nastał czas ich uczniów, Tynera, Shortera i Hancocka, ale niebawem i on się skończy. Po nich przyjdą uczniowie uczniów, u których charyzmy nie znajdziesz nawet ze świecą. Co zostanie z dobrej, starej tradycji mistrzostwa? No właśnie. Obawiam się, że siódma woda po kisielu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji