Makabra finansowa
SYTUACJA jest jak u Brechta. W "Operze za trzy grosze" gangsterzy dochodzą do przekonania, że swą działalność mogliby najowocniej dalej rozwijać, jeżeli założą legalny bank. W "Powieści za trzy grosze" taki bank prowadzą. We "FRANKU V" DURRENMATTA jest także bank gangsterski, kwitnący na oszustwach, złodziejstwach i morderstwach. Można od razu powiedzieć, że to wszystko fantazja, że takich banków nie ma. Ale Durrenmatt ani nie próbuje twierdzić, że jest inaczej, ani nie ukrywa, że opowiada tylko fantastyczną przypowieść teatralną. Jednakże zasady, którymi się kieruje gangsterski bank Franków, kubek w kubek są te same, co w wielkich potęgach bankowych i finansowych tam, gdzie potęgi te mają władzę. Łącznie z morderstwami. Naturalnie nie w ten sposób, jak to jest w sztuce, gdzie kulą w łeb lub zabójczym zastrzykiem gładko, z czarującym uśmiechem lub ze współczującym westchnieniem wykańcza się wspólników, przyjaciół, konkurentów, w ogóle wszystkich, którzy stają się z jakichkolwiek względów niebezpieczni lub niewygodni dla gangsterskiej roboty. O takich bowiem metodach prezydent państwa we "Franku V" śpiewa, że to "zbyt radykalny styl, a fe!". Morduje się raczej pośrednio w wojnach, rewoltach, zamachach, poza którymi zawsze miga błysk brzęczącego złota. Ta bezwzględność walki w imię pieniądza wszystkich przeciw wszystkim, doprowadzona do absurdu, pokazana jest w kapitalnej, może najlepszej w całej sztuce scenie, kiedy w podziemiach przy kasie pancernej schodzą się niedobitki banku. Opanowani strachem i żądzą uratowania resztek, uzbrojeni po zęby i z bronią zwróconą w pogotowiu - każdy przeciw wszystkim pozostałym - rozmawiają i śpiewają o dobroci ludzkiej.
Potęgi finansowe w tej nowoczesnej tragedii zastępują dawne szekspirowskie siły napędowe historii. Zamiast królów są bankierzy, w miejsce Ryszarda II czy Ryszarda III - Frank V czy Frank VI. I tu i tam dynastie rządzące. I jak u Szekspira, kiedy zbrodniarz na piedestale zostaje zlikwidowany, przychodzi następca, który go utrącił i który postępuje dalej tak samo albo i gorzej. Koło historii toczy się bez zmiany. Te aluzje do Szekspira są zresztą we "Franku V" świadome i można powiedzieć, że sztuka ta jest jakimś skrzyżowaniem nowoczesnego Szekspira z Brechtom. Do Brechta nawiązują też liczne pieśni, choć tylko niektóre z nich spełniają rolę brechtowskich, komentujących songów, inne łączą się z akcją dramatyczną, jak w komedii czy raczej tragedii muzycznej - gdyby ten ostatni termin istniał. Zresztą podtytuł brzmi: opera banku prywatnego. Jest w tym więc też coś z opery. A znakomita muzyka PAULA BUKHARDA przez swój różnorodny charakter w każdej sytuacji jest świetnym elementem nastrojowym czy ironicznym komentarzem.
MOŻNA sobie wyobrazić, jakim wstrząsem musiał być dla widzów "Frank V" w ojczyźnie autora, Szwajcarii lub w innych krajach kapitalistycznych o dużym dobrobycie. Odsłania niejako drugą stronę i siłę sprawczą tego dobrobytu. Na widowni Teatru Dramatycznego w Warszawie nie zauważyłem bankierów, toteż sztuka ta nikogo pod tym względem nie szokowała. jeżeli szokowała, to raczej swą makabrą. Morduje się tu bowiem z pogodnym uśmiechem, tańczy na cmentarzu i czule śpiewa przy morderczym zastrzyku trucizny już i tak konającemu choremu. W ogóle połączenie wszystkich niemal postaci z jakimiś chorobami i demonstrowanie ich na scenie nie należy do najlepszych elementów sztuki. Makabryczne szoki zaś stępione są przez wielokrotne powtarzanie. Morderstw dokonanych na tej samej zasadzie jest tu z pół tuzina, przeciągają one sztukę i nie wnoszą do niej niczego. W ogóle pomysłowość autora w ukazywaniu różnorodnych działań gangsterskich banku jest dość uboga. Także pomysłowość samej akcji - a jak wiadomo u Durrenmatta wszystko wyraża się w akcji - jest znacznie słabsza niż w "Wizycie starszej pani" czy innych jgo sztukach.
Słabe strony "Franka V" zostały stuszowane przez reżyserię KONRADA SWINARSKIEGO. Nie często ogląda się tak sensownie zmontowane, czysto utrzymane w jednym stylu i stonowane przedstawienie. Reżyser uczynił strawnymi nawet sceny, które w samej sztuce odznaczają się nie najlepszym smakiem. Konrad Swinarski był również twórcą - wraz z EWĄ STAROWIEYSKĄ - znakomitych dekoracji i kostiumów. Miały one konkretność i realizm przeniesiony do jakiejś nierealnej rzeczywistości, a przy tym coś trupiego i pogrzebowego - nie tylko w scenach na cmentarzu.
DUŻA wdzięczność należy się TEATROWI DRAMATYCZNEMU za zaangażowanie na gościnny występ IDY KAMIŃSKIEJ, którą wreszcie zobaczyliśmy na polskiej scenie. Ta wielka aktorka w roli matki rodu bankierskiego okazała swój wspaniały kunszt. Byta przerażająca zarówno z uśmiechu i łagodności, jak i w każdym zmarszczeniu brwi czy bolesnym grymasie. Była prawdziwą potęgą. Doskonały kontrast z nią stanowił słaby i dobrotliwy - na niby - Frank V - CZESŁAW KALINOWSKI. Bardzo dobry WIESŁAW GOŁAS jako wchodzący w klan gangstersko-bankierski parweniusz. Znakomity - ohydny szef personalny zbrodniarzy EDMUND FETTING. Ponętną przynętę dla grubych potentatów finansowych z dużym talentem zagrała HALINA DOBBOWOLSKA. Kapitalny epizod prezydenta państwa wraz ze znakomitym songiem dał JAN ŚWIDERSKI. Natomiast za mało drapieżności miało młode pokolenie bankierskie - BARBARA KLIMKIEWICZ i IGNACY GOGOLEWSKI.
Dobrze brzmiał przekład prozy IRENY KRZYWICKIEJ i wierszy JOANNY KULMOWEJ.