Artykuły

"Plebania" i "Kryminalni

"Klątwa" w reż. Barbary Wysockiej i "Sędziowie" w reż. Marii Spiss w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Michał Mizera w Teatrze.

W stulecie śmierci Stanisława Wyspiańskiego Kraków fetował swojego największego twórcę drugą edycją festiwalu "Dramaty Narodów". Na marginesie rocznicowych wydarzeń, w cieniu konkursowych prezentacji, na Nowej Scenie i w dawnym Muzeum Starego Teatru odbyła się premiera "Klątwy" [na zdjęciu] i "Sędziów" w reżyserii studentek Wydziału Reżyserii Dramatu PWST: Barbary Wysockiej i Marii Spiss. I choć są to ledwie przedstawienia godne piątki na egzaminie semestralnym (u łagodnego wykładowcy), to za podjęcie artystycznego ryzyka i rzeczywistą, a nie li tylko deklarowaną próbę "ożywienia twórczości Stanisława Wyspiańskiego" - punkt dla Starego.

Połączenie obu tytułów w jeden teatralny wieczór - i to w tym teatrze - przywołuje koncept Konrada Swinarskiego, który w 1968 roku zestawił oba teksty. W powtórzeniu tego gestu nie byłoby nic godnego uwagi (w końcu "Klątwę" grywano razem z "Warszawianką", a "Sędziów" z wstawkami z "Wesela"), gdyby nie ustawiczne odwoływanie się do legendy Swinarskiego, co najczęściej wywołuje skutek odwrotny od zamierzonego. Zamiast budować "międzypokoleniowy dialog" czy nawiązywać (przez przywołanie lub polemikę) do konkretnych wizji artystycznych, wzmaga poczucie irytacji związanej ze sztucznością takiego zestawienia i to arbitralnie narzuconą. Podkreślano symbolikę daty premiery "Wyzwolenia" z Jerzym Trelą w roli Starego Aktora i w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, która odbyła się równo trzydzieści lat po Swinarskim. Wiadomo, co wyszło z tego rocznicowego zadęcia (choć kolejne wersje tego spektaklu były coraz lepsze i dzisiejsze "Wyzwolenie" jest doprawdy niedocenionym i nieopisanym należycie przedstawieniem).

Podobnie sprawa się ma z oboma spektaklami młodych adeptek reżyserii. U Swinarskiego, jeśli wierzyć Joannie Walaszek, "całość [...] stawia w różnym ujęciu to samo pytanie i daje na nie wykluczające się wzajemnie odpowiedzi". Dodatkowo pomysł sprzed czterdziestu bez mała lat miał uzasadnienie obsadowe - w obu spektaklach grali ci sami aktorzy. Łatwiej było uwierzyć, że stawiane jest "to samo pytanie". Tu mamy do czynienia z dwoma osobnymi etiudami, zrealizowanymi w różnej manierze (za wcześnie, by mówić o "stylu", choć reżyserki nie są debiutantkami i mają na swoich kontach pewne osiągnięcia).

Legenda Swinarskiego była błogosławieństwem, ale bywa i przekleństw cm Starego Teatru. Tak, jak w tym przypadku - wszelkie zestawienia są niepotrzebne i krzywdzące dla inscenizatorek. Ich spektakle mają charakter szkicu do większego spektaklu, studium, próby i przymiarki, po części improwizowanego co wieczór "poszukiwania" (bardziej w "Klątwie"). Pojedyncze sceny, które wybijają się oryginalnością pomysłu i siłą aktorskiej ekspresji (a są takie) i pozwalają wyobrazić sobie kształt pełnowartościowego spektaklu, jeszcze wzmagają to wrażenie. Jak na razie to dobry, interesujący egzamin, zbiór mniej lub bardziej frapujących pomysłów, zazwyczaj nanizanych wokół jednego, generalnego konceptu, organizującego całość adaptacji.

Owszem, łatwo wskazać dwa elementy spajające te dwie części w jedną całość. To charakter "wizji lokalnej" oraz serialowość ujęcia. Wizji lokalnej rozumianej jak najbardziej dosłownie: w "Klątwie" przestrzenią działania jest w dużej mierze autentyczny i współczesny Gręboszów, w "Sędziach" - plac z ponumerowanymi rekwizytami zbrodni i obrysowanym kredą śladem trupa, otoczony biało-czerwona taśmą ostrzegawczą. Wizja lokalna ma charakter rekonstrukcji zdarzeń, sceny są odgrywane (czasem kilka razy powtarzane) z perspektywy wspominania czy przywoływania przeszłości. Ta koncepcja, w obu przypadkach odmiennie realizowana i nieco innym celom służąca, buduje pewien dystans postaci do świata przedstawionego - to się już zdarzyło, może nawet przed laty, może to nie my byliśmy bezpośrednimi uczestnikami. My tylko odtwarzamy, odgrywamy, przypominamy, powielamy. Tym samym niejasne stają się przyczyny powrotu do tych wydarzeń, a te powody, które są prezentowane bezpośrednio (w "Klątwie" chęć pokazania polskiej prowincji, "Sędziach" proces śledczy prowadzony przed sądem), sprowadzają tragiczny konflikt do dosłownych, codziennych, oswojonych doświadczeń, które dobrze znamy, za przeproszeniem, z telewizji. Serialowość zaś dotyczy zarówno głównych pomysłów interpretacyjnych (w tym powyższych), jak i sposobu konstruowania ról aktorskich. Postaci zarysowane są zaledwie ułamkowo, często prowadzone na jednym pomyśle - i to nie najwyższych lotów (rozedrgana, potrząsająca dziecięcym wózkiem Młoda, podpity i śmiejący się z byle powodu Pustelnik, skulony, zastraszony Joas, mocząca głowę w wiadrze z wodą Jewdocha w depresji). Porażająca jest lekkość (mimo szlachetnych wyjątków), z jaką aktorzy mierzą się z tekstami, które z obu dramatów Wyspiańskiego wybrały im adaptatorki. Lekkość la jest oczywiście związana z banalnością zadań aktorskich, ale przede wszystkim jednak z odrzuceniem poetyckiej siły tekstu, jego metaforyzacji, głębi i wieloznaczności. Nie jest to lekkość

kreacji, a właśnie lekkość serialu, niechby i z ambicjami, niechby i z tytułem "Zycie nasze", ale jednak serialu. Lekkość wyklucza tragedię.

Wystawa-instalacja według "Klątwy" jest ciekawa i przejmująca. Opustoszała po eksponatach przestrzeń dawnego Muzeum Starego Teatru została ciekawie zagospodarowana, słupy zostały oblepione gazetami, na ekranach wyświetlane są zdjęcia z Gręboszewa, teksty biblijnych przestróg, zdjęcia aktorów w rolach... Aktorzy w kostiumach z popegeerowskiej wsi, senna droga z ławkami, na których siedzą pijany grajek weselny, Dziewczyna, Sołtys... Polska prowincja A.D. 2007. Ta próba pokazania miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, udała się rodzimemu kinu, i to zarówno w przejmującym, kameralnym "Żurku", jak i w komedii "Pieniądze to nie wszystko". Podobne dekoracje, niemal identyczne kostiumy. Bez aktorów, jako nowoczesna, multimedialna instalacja, taka "Klątwa" broniłaby się znakomicie. Niestety wprowadzenie na scenę (właśnie: na scenę) wykonawców, katalogu żywych, choć jednowymiarowych, postaci, rozbija nastrój, jaki wytwarza napięcie między tak zorganizowaną przestrzenią a tekstem Wyspiańskiego. Intrygujący początek, z powoli narastającą ekspozycją, okazuje się być początkiem równi pochyłej - im dalej, tym bardziej swojsko, tvm nudniej. Poranny krzyk przerażonej Młodej, która budzi się obok Księdza, pospieszne ubieranie się ich obojga, nerwowe chowanie materaca-to wszystko zapowiadało ostre i niewygodne postawienie pytania o współczesność Wyspiańskiego. Niestety przeraźliwy, długo brzmiący w uszach krzyk okazał się jedynie tanim aktorskim grepsem, jednym z wielu, niepowiązanych ze sobą, reżyserskich pomysłów. Dalej już tylko pojedyncze sceny przykuwają uwagę. Wizyta Matki jest opowiadana niemal symultanicznie przez Młodą i Księdza. Choć postać rodzicielki nie pojawia się fizycznie na scenie, to właśnie ten moment należy do najciekawszych w przedstawieniu. Przekazana bardzo naturalnie, prostymi środkami, relacja ze spotkania Młodej z Matką odsłoniła siłę tekstu. Spojrzenie na len moment z perspektywy Młodej uzmysławia wagę tragicznego węzła, w jakim znaleźli się bohaterowie "Klątwy". Szkoda, że tak ciekawy pomysł nie został osadzony w szerszym kontekście całego tekstu. Siłą rzeczy, finał pomyślany na podobnej zasadzie - relacjonowania przez postać przebiegu akcji i działań pozostałych osób-już nie wybrzmiewa tak mocno. Efekt został sprzedany wcześniej i nie było co liczyć na prawdziwe przeżycie i teatralne odkrycia.

Jeszcze jeden element przestrzeni wskazywał na ogromny potencjał, jaki tkwił w koncepcji Wysockiej - odsłonięte okna, wciśnięte gdzieś w rogu scenicznych działań. Widać przez nic zimowy plac Szczepański, opustoszały zresztą o każdej porze roku, przechodniów, z których czasem ktoś się zatrzyma i zajrzy do

środka. Prosty, ale mocny, niemal zawsze przejmujący efekt teatralny nabiera w przypadku "Klątwy" szczególnego znaczenia. Unaocznia zamknięcie widowni w gręboszowskiej enklawie, wtłacza ją w rolę chóru, obserwującego akcję i zmuszonego do zajęcia stanowiska.

W trudnej sytuacji postawieni zostali aktorzy. Roman Gancarczyk gra studenckie etiudy Pustelnika z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy. Takie zadania dla takiego aktora to betka. Nieźle poradziła sobie z rolą Młodej Katarzyna Krzanowska, ale i tu poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko. Podobnie Marcin Kalisz jako Ksiądz - ogromna i widoczna chęć zaistnienia na scenie nie trafia niestety na żaden ciekawy materiał od reżysera. Wszyscy wykonawcy toną w zadanych improwizacjach, sprowadzając swoją obecność na scenie do paru typowych wyobrażeń na temat nudnych popołudni na wsi. Doprawdy, brakowało tylko, żeby Bogdan Brzyski zagrał Księdza i już skojarzenie z serialowym hitem Jedynki byłoby w pełni uzasadnione.

Maria Spiss także zobaczyła jakiś walor w ułamkach, skrawkach, szkicach i ledwie zarysowanych pomysłach. Miejsce gry wyznacza taśma okalająca "miejsce zbrodni". To w tej przestrzeni (naznaczonej zbrodnią?, przeklętej? - chyba jednak tylko przygotowanej do czynności śledczych) odbywają się działania sceniczne. Sędziowie w- kolorowych krawatkach siedzą w pierwszym rzędzie, tuż przed widownią, bezsłownie przyglądają się rekonstrukcji wydarzeń, ogrywając czasem etiudę "mecz tenisowy". W pewnym momencie wychodzą, pozostawiając sceniczne postaci, żeby wyjaśniły sobie swoje wzajemne żale.

W najbardziej poruszającej scenie Natan (Błażej Peszek) i Urlopnik (Jacek Romanowski) mocują się z pistoletem w dłoniach, zastygając w końcu tak, że nie wiadomo, kto trzyma pistolet i kto pociąga za spust. Powtarzają tę scenę jeszcze dwa razy, coraz szybciej, za każdym razem patrząc w zakończeniu na sędziów. Jednak scena ta, zamiast poruszać, wywołuje reakcje śmiechu na widowni. Właśnie w tym momencie powinien wkroczyć komisarz Adam Zawada w asyście wiernych podkomisarzy i odpowiedzieć Marii Spiss na odwieczne pytanie literatury kryminalnej: "kto zabił?"

Sprowadzenie całości do powyższego pytania zaciążyło także nad silnie wyeksponowanym sporem Dziada (Ryszard Łukowski) i Samuela (Zbigniew- Ruciński) o sprawiedliwość sądu. Obaj aktorzy zostali znakomicie obsadzeni (Samuel mógłby być wielką rolą Rucińskiego), nie dostali jednak wyzwań na miarę swoich oczekiwań i możliwości. Przy takim ustawieniu spektakli umieszczenie Jewdochy (Aldona Grochal) na przedzie sceny miało znaczenie nie tylko symboliczne. Obsadzenie - trochę wbrew tekstowi i tradycji - doświadczonej aktorki okazało się strzałem w dziesiątkę. Ból po stracie dziecka, chęć śmierci, niejasne, ale silne emocje względem Natana - Grochal wygrywała każdy niuans, jaki dał jej skromny tekst. Ale przecież nie ma wątpliwości, że ta rola to jedynie szkic, preludium, namiastka kreacji, jaką mogłaby stworzyć. Podobnie marginalnie potraktowana postać Joasa (Piotr Cyrwus) nie wspiera wybranej przez reżyserkę koncepcji, aż dziw, że nie została wycięta. Joas powtarza jak mantrę kwestię: "Patrzę ja w oczy rodzica", po czym rzuca oskarżenie: "on zabił!". To trochę mało, by skomplikowane przecież relacje postaci, wobec siebie samych, siebie nawzajem i wobec Boga, mogły zostać ukazane. To nawet za mało, by uwierzyć w śmierć Joasa jako karę dla Samuela czy "wyrównanie krzywd". Wygląda, jakby umarł, bo za dużo krzyczał.

To zresztą ogólna konstatacja: we wszystkich przypadkach aktorzy pokazują ogromny potencjał i głód wielkich ról. Reżyserki może i chciały z tych chęci skorzystać, ale bez dogłębnych wskazówek nie da się zbudować pełnokrwistych ról. To prawda, że Wyspiański zaczerpnął inspirację z opisywanych w gazetach wydarzeń. Ale na impulsie rola tych gazetowych kronik policyjnych się skończyła. Młode reżyserki wykonały drogę odwrotną: z literackich i teatralnych arcydzieł, metafizycznych tragedii, wróciły do historii z gazet. Nie można się oprzeć wrażeniu, że obie wprawki zostały młodym reżyserkom zadane przez profesora Rudolfa Ziołę i studentki trochę na siłę realizowały nie do końca swoje przekonania. Pomysły są, talent jest. Trza, by w nie wstąpił duch.

***

Michał Mizera - absolwent teatrologii i doktorant w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego; animator programów edukacyjnych dla młodzieży, współpracownik Centrum Myśli Jana Pawła II, Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci oraz Stowarzyszenia Międzynarodowe Sezony Teatralne i Baletowe w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji