Artykuły

Szarlatani i misjonarze sprawy żydowskiej

W związku z obchodami rocznicy Marca fala antyantysemityzmu przetacza się przez polskie teatry. Przepracowanie polskiej historii dla niektórych stało się mądrze realizowaną misją, dla innych - ledwie sposobem na zwrócenie uwagi mediów - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Oficjalnie "sprawa żydowska" ruszyła w tym roku 11 stycznia, w dniu pojawienia się w księgarniach "Strachu" Jana Tomasza Grossa. Był to zarazem dzień premiery inspirowanego książką spektaklu "Nic co ludzkie" lubelskiej sceny In Vitro [na zdjęciu scena ze spektaklu]. Zaraz później na deski Teatru Polskiego w Bielsku-Białej wszedł "Żyd" Artura Pałygi, w warszawskiej Rampie wystawiono "Jak stać się żydowską matką w 10 praktycznych lekcji", a w Teatrze na Woli - "Ostatniego Żyda w Europie" Tuvii Tenenboma. Zaklinanie polskiego antysemityzmu miało niewinny prolog ("Opowiadania dla dzieci" Singera w Teatrze Narodowym) oraz liczne wątki poboczne (np. "Bitwa pod Grunwaldem" wg Tadeusza Borowskiego w warszawskim Teatrze Studio, gdzie pojawia się postać młodej, odważnej Żydówki, czy szekspirowski "Kupiec wenecki" w Teatrze Ludowym w Krakowie - klasyka tematu). Jak przebiegała ta kilkumiesięczna terapia?

Jak to zwykle z terapią bywa, nie obyło się bez komplikacji i nawrotów. Przeciwko baśniowym, mądrym, zrealizowanym z wielkim rozmachem "Opowiadaniom dla dzieci" w reżyserii Piotra Cieplaka rozpętała się na internetowych forach teatralnych akcja "żydowskie teksty przecz z narodowego teatru". Na spotkaniu po bielskiej premierze "Żyda" (reż. Robert Talarczyk) padały słowa zatrważające: autora oskarżano o upodlanie Polaków i wyciąganie "tematów odgrzewanych". O co chodzi?

Wszystkie polskie fobie

Sztuka Pałygi zaczyna się niewinnie, niczym telewizyjne "Spotkanie z balladą" lub serial komediowy. Do podupadającej szkoły przychodzi list od byłego ucznia, obecnie mieszkańca Izraela. Dyrektor (Kazimierz Czapla) wzywa pracowników na naradę, jak wyciągnąć od bogatego absolwenta (bo skoro Żyd, to na pewno bogaty) pieniądze na ratowanie placówki. Seria rubasznych scenek prowadzi widzów niepostrzeżenie w niebezpieczne rejony. Zebranie nauczycieli w sali gimnastycznej staje się sytuacją laboratoryjną, w której ujawniają się wszystkie polskie fobie.

Wuefista (Grzegorz Sikora) w mocnym, naiwnie szczerym monologu, wyrzuca z siebie najbardziej bzdurne oskarżenia wobec narodu wybranego. "Ja nie wiem, ale ludzie mówią, że przecież ". Że Żydzi bogaci, na władzę pazerni, że to przez nich bezrobocie, komuna, narodu alkoholizm, młodzieży demoralizacja, autostrad deficyt. Dwuznaczna okazuje się postawa księdza katechety, który o Żydach wie mniej więcej tyle, że ukrzyżowali Jezusa. Bies wychodzi nawet z młodziutkiej anglistki - jej niechęć wobec tematu to nie efekt zblazowania, ale czystej, zabobonnej nienawiści.

Czy więc na pewno antysemityzm to problem polskiego zaścianka, wiejskich porzekadeł, audycji Radia Maryja? Czy młodzi kosmopolici są wolni od uprzedzeń? Dramat świetnie pokazuje nie tylko złożoność relacji polsko-żydowskich. Rzuca też światło na wiele wydarzeń z końca lat 40. i 60., kiedy to bohaterstwo i uczciwość nie były wcale tak powszechne i oczywiste, jak "pragmatyzm" wyrażający się w przejmowaniu żydowskich posad i majątków. Siłą "Żyda" jest jednak przede wszystkim silne umocowanie w lokalnym kontekście historycznym - mowa w nim o autentycznych wydarzeniach z wojennego Bielska, o przejmowaniu opuszczonych kamienic przez tych samych Polaków, którzy kibicowali wywózkom i morderstwom na żydowskich sąsiadach.

Aura dzieła prześladowanego

Schorzała polska pamięć i tożsamość trafiała jednak nie tylko w ręce sprawnych chirurgów. Wydana była także szarlatanom. "Ostatni Żyd w Europie" (reż. Olga Chajdas) jest tego najlepszym przykładem. Już przed premierą rozgłos przedstawieniu przyniosła decyzja dyrektora Zarządu Transportu Miejskiego. Leszek Ruta odmówił umieszczenia na warszawskich autobusach plakatu, na którym chłopak w jarmułce gryzmoli na murze gwiazdę Dawida. Kuriozalne wyjaśnienia, jakoby tytuł mógł "wzbudzić kontrowersje oraz wywołać negatywne emocje wśród odbiorców", sprawiły, że "Ostatni..." wszedł na deski w aurze dzieła prześladowanego.

Tymczasem szuka Tenenboma, twórcy pierwszego anglojęzycznego teatru żydowskiego w Nowym Jorku, to teatralny tombak, pseudoprowokacyjna farsa z elementami historical fiction. Opowiada o młodym mormonie z Utah, Johnie Jayu Smisie (Rafał Mohr), przybywającym do Łodzi z misją. Zamierza "ochrzcić wstecz" wszystkich Żydów zamordowanych tam podczas Holocaustu. Wcześniej jednak trafia do dyskoteki, gdzie poznaje Marię (Magdalena Czerwińska), narzeczoną Józefa Kreczkego (Piotr Ligęza). Zawierają układ - jeśli John odkryje u chłopaka żydowskie korzenie, Maria zerwie zaręczyny i wyjdzie za przybysza z Utah.

Co jednak znaczy być Żydem? Czy wystarczy należeć do gminy żydowskiej? Nie mieć napletka? Odwiedzać groby przodków na cmentarzu żydowskim? Ciekawe pytanie traci znaczenie wobec narastającego w sztuce ładunku grafomaństwa. Żydzi okazują się nazistami, antysemici Żydami, migają światła, mnożą się krzyże, błyskają rzeźnickie noże, słychać krzyki i tupot rozpędzonych stóp. Cały dowcip, który dałoby się wydobyć z dramatu, przepada, gdyż reżyserka postanowiła stworzyć na jego kanwie nowych "Oczyszczonych" Warlikowskiego. Okrucieństwo jest tu jednak egzaltacją, a antysemityzm okazuje się czymś w rodzaju choroby psychicznej, objawiającej się wrzaskiem i rzucaniem wulgaryzmami.

Piętno strachu

W niektórych spektaklach wątek żydowski był jedynie stylizacją ("Jak stać się żydowską matką" to raczej portret typowej matki Polki zarządzającej rodziną w ramach menedżerskiego matriarchatu) lub sam ulegał stylizacji (w "Kupcu weneckim" Tomasa Svobody zamiast Żydów mamy homoseksualistów).

Na tle tych wszystkich prób stworzenia artystycznej alternatywy dla wykładów Jerzego Roberta Nowaka najważniejszy okazuje się spektakl "Nic, co ludzkie" triumwiratu reżyserskiego Paweł Passini, Piotr Ratajczak, Łukasz Witt-Michałowski. Choć pojawiają się w nim bezpośrednie cytaty z Grossa, kwestia Polacy - Żydzi ustępuje filozoficznym pytaniom o sytuację ofiary, świadka i kata. Jak to się dzieje, że w sercu cywilizowanej Europy można poczuć strach z powodu odkrytego nagle pochodzenia? Co może popchnąć spokojnych obserwatorów do udziału w zbrodni? Twórcy nie budują opozycji "pokrzywdzeni Żydzi" - "obciążeni winami Polacy", ale próbują zbadać, czym jest to piętno, które przenosi się na kolejne pokolenia. Nie tylko piętno antysemityzmu, ale przede wszystkim piętno strachu przed obcością i byciem obcym.

Zarówno "Żyd", jak i "Nic, co ludzkie" to efekt ubiegłorocznych warsztatów letnich "Sztuka Dialogu", które Tadeusz Słobodzianek zorganizował dla młodych reżyserów, aktorów i dramaturgów. Wizyta w obozie na Majdanku, rozmowy z Grossem, psychologami, historykami, Anną Bikont (autorką książki "My z Jedwabnego") pozwoliły artystom przede wszystkim spojrzeć na siebie. Nie rozliczać, nie oceniać, ale sprawdzać, co z tragicznych wydarzeń polskiej historii wynika dla nich samych. To, że wchodzący w zawód twórcy wolą być współuczestnikami historii niż jej sędziami, pozwala mieć nadzieję, że temat antysemityzmu rzeczywiście okaże się kiedyś nieaktualny, anachroniczny, odgrzewany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji