Nie jest mądrze
"Tajemnica wesołego miasteczka" w reż. Stanisława Ochmańskiego w Teatrze Arlekin w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Akcja? Dwie kudłate, fioletowe pacynki uprowadzone przez magika starają się wrócić na chałupę. Nawet ta pretekstowa fabułka się nie klei: i misie, i mistrz magii Mateo Pampiliano mieszkają w wesołym miasteczku i wcale go nie opuszczają. O co chodziło autorowi, pozostaje tytułową "Tajemnicą wesołego miasteczka".
Najgrubszą nicią, którą zszyto pseudo-intrygę, jest finałowa podróż w kosmos. Misie nagle znajdują się na kosmodromie i porywają rakietę, co rejestruje telewizja. Otóż, jak donosi sprawozdawca, "profesor-muzyk Walery Nutka wybrał się na spacer w rakiecie dookoła księżyca" (to cytat), podczas którego przez otwarte okienko rakiety wyfrunęły mu skrzypce. Misie przywożą instrument na Ziemię, by spektakl trwał jeszcze kwadrans.
Dzieci, które w zamierzchłych, przedkomputerowych czasach ostrzegałyby może Misie Ptysie przed czarnym charakterem, dziś z radością je denuncjują, wskazują ich kryjówki i w ogóle krzyczą do Pampiliano "Zabij je!" (serio, sam słyszałem). Dzieciom dziwić się nie można. Wyobraźnię wytrenowały na grach, które od dawna nie są słodkopierdzące, bo i dzieci takie nie są. Słodkopierdzenie ostało się już wyłącznie w spektaklach dla dzieci. Sam chętnie wyeliminowałbym Misie Ptysie, bo to stworzenia, których z powodu ich głupoty nie da się darzyć sympatią. Ani całego spektaklu, z tej samej przyczyny.
"Tajemnice wesołego miasteczka" to przykład na to, jak że twórcy teatru dla "dzieci w ogóle" są impregnowani na realne dzieci. A wystarczy usiąść na widowni. Ale jak tu się dziwić, skoro impregnowane są także przedszkolanki. Aktorzy z widowni wyraźnie kontaktują się widownią, zadają pytania - a przedszkolanki uciszają podopiecznych "Ćśśś, ćśśś!". Jak tu się dziwić, skoro autor w usta głównych bohaterów wkłada przewodnią piosenkę z refrenem "Jeśli jest dobrze, nie jest źle". Cóż, jeśli jest głupio, nie jest mądrze.