Artykuły

Klasyka Polska. Dzień szósty

Wielkie ideologie grzęzną na "Scenie na Świebodzkim" w brudzie, śmieciach i chmurach kurzu unoszących się z kostiumów, w których chodzą aktorzy. Duch historii zderza się ze współczesnością - rewolucja zawsze jest podobnym procesem - o "Sprawie Dantona" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu prezentowanej w ramach Opolskich Konfrontacji Teatralnych pisze Aleksandra Konopko z Nowej Siły Krytycznej.

"Sprawa Dantona" w reżyserii Jana Klaty to znakomicie poprowadzona inscenizacja. Z rozmachem, dobrym rytmem, ciekawymi rozwiązaniami i efektownymi scenami. Niby nic zaskakującego w przypadku tego reżysera? A jednak. Wszystkie wymienione elementy zdają się być w tym przypadku jeszcze lepiej dopracowane, a przede wszystkim podane w nieco inny sposób i umieszczone w nowych kontekstach. Klata próbuje zaskoczyć widza. Najpierw decyduje się na ubranie postaci w historyczne kostiumy i peruki stylizowane na epokę Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Mimo tego zabiegu nie zamyka swojego spektaklu w ramach sztywnego i zastałego widowiska kostiumowego. XVIII-wieczny strój zderza z niejednoznaczną scenografią (baraki-slumsy zbudowane z przypadkowych kartonów i dykty, ziemia pokryta drewnianymi odpadami) i nowoczesnym, dynamicznym teatrem.

Reżyser proponuje tym razem teatr zbudowany w oparciu o farsowe środki. Farsę wprowadza jednak z wielką uwagą i zachowaniem odpowiednich proporcji. Sprawnie prowadzi aktorów, by nie popadli w przerysowaną parodię. Zespołowi Teatru Polskiego udaje się to znakomicie, dzięki czemu "Sparawa Dantona" zagrana jest na bardzo wysokim poziomie zarówno na etapie głównych ról (Wiesław Cichy jako Danton i Marcin Czarnik jako Robespierre), jak i drugoplanowych (łącznie z kobiecymi kreacjami Katarzyny Strączek w roli Lucile Desmoulins i Anny Ilczuk jako Louise Danton), aż po mistrzowski epizod w wykonaniu Kingi Preis wcielającej się w Eleonore (Mariannę) - alegorię wolności i rewolucji przywodzącą na myśl obraz Delacroix. W czerwonym stroju przypominającym płaszcz kata (z nieco groteskowo potraktowanym kapturem) przechadza się miedzy bohaterami wybijając na bębenku nieuchronny dźwięk nadchodzącej klęski. Podsyca też stopniowo w Robespierze chęć walki, karmiąc go zarówno pompatyczną ideą rewolucji jak i przyniesioną na talerzu kaszką. Aż w końcu spija z kubeczków krew rzekomych zwycięzców, by z ironicznym uśmiechem podsumować całość zdarzeń jednym słowem: "Rewolucja".

Odniesień do malarstwa i epoki jest w tym spektaklu więcej. W pierwszej scenie, podczas gdy publiczność odnajduje swoje miejsca na widowni, Robespierre leży w wannie. Wokół niego krzątają się towarzysze z obozu jakobinów - poprawiają odchylenie głowy i bezwładnie zwisającą rękę młodzieńca. Po czym sprawdzają zbieżność ułożonej formy z kopią dzieła Jacques'a-Louisa Davida, którą trzymają w dłoniach. Klata cytując tu "Śmierć Marata" każe przyjrzeć się nam przez chwilę wzniosłej atmosferze ówczesnej epoki, by zaraz potem odciąć się od takich nawiązań i opowiedzieć o rewolucji, jako o uniwersalnym problemie i modelu zdarzeń powtarzającym się w momentach nagłych społecznych zmian. Uniwersalizm rewolucyjnego doświadczenia podkreślony zostaje również tłem muzycznym, na które zdecydował się reżyser. Wydarzenia komentowane są utworami-symbolami kontrkultury jak: "Children of the Revolution" T.Rex, "Talkin'bout a Revolution" Tracy Champan, "Standing in the Way of Control" The Gossip, czy "Marsylianka" Serge Gainsbourg. A jedną z najbardziej poruszających scen jest ta, w której zagubieni w swych ideologiach i działaniach bohaterowie biegają w popłochu po scenie, mechanicznie powtarzając czynności przy dźwiękach "Revolution 9" Beatlesów.

Klata zaskakuje tym razem również tym, że do tekstu Przybyszewskiej nie dodaje żadnych bezpośrednich nawiązań ściśle związanych z polską polityczno-społeczną rzeczywistością. Pozostawiając z boku publicystykę, mimo wszystko kreśli uniwersalny obraz mechanizmów politycznych, którym bez wątpienia najbliżej do kabaretu. Politykom, jak wiadomo nie od dziś, niezbędna jest estrada, na której mogą migotliwymi chwytami przekonywać lud do swoich racji. Stąd we wrocławskiej "Sprawie Dantona" Robespierre wraz ze swoim obozem wygrywa "Marsyliankę" na piłach tarczowych, którymi za chwilę pokona rywali, a grupa Dantona tuż przed śmiercią odtańczy groteskowy balecik do "Do You Really Want to Hurt Me" Culture Club. Niemniej istotne jest w tym przedstawieniu podejście reżysera do obu głównych postaci. Żadnej z nich nie prowadzi jednoznacznie. Przygląda się im z każdej strony, nie ulegając powszechnie przyjętym opiniom utożsamiającym Robespierre'a z krwawym dyktatorem i fanatykiem, a Dantona z rewolucyjnym patriotyzmem. Klata nie opowiada się też po żadnej ze stron, nie ocenia. Tworzy jedynie obraz ducha rewolucji i każe pamiętać o tym, byśmy przyglądali się z różnej perspektywy politycznym przywódcom. Pokazuje jednocześnie jak rodzi się współczesny populizm polityczny i jak funkcjonują nowoczesne manipulacje, którym ulega społeczeństwo mas.

Wielkie ideologie grzęzną na "Scenie na Świebodzkim" w brudzie, śmieciach i chmurach kurzu unoszących się z kostiumów, w których chodzą aktorzy. Duch historii zderza się ze współczesnością - rewolucja zawsze jest podobnym procesem. Nic się nie zmienia, bez względu na epokę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji