Artykuły

Na scenie. Tylko

"Ifigenia w Aulidzie" w reż. Włodzimierza Staniewskiego z Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice, gościnnie na Scenie Kameralnej Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Na koniec Agamemnon mówi: "Koniec". Z szat udających samurajskie kimono (albo każdy inny kostium teatralny świata) strzepuje niewidzialny pył i drugi, góra trzeci raz w minionych czterdziestu minutach - nie skowycze, nie śpiewa na krawędzi wrzasku, nie jęczy, nie. Mówi. Tylko to. Żyły nie rozsadzają szyi, pot schnie, głos - spokojny już. "Koniec". Ale - czego właściwie?

Lata długie świrknący pod Troją, do krawędzi wytrzymałości rozdygotany zwłoką w odzyskaniu Heleny - Menelaus przekonał chwiejnego Agamemnona do wieszczeń Kalchasa? Ten wyszeptał konieczność złożenia ofiary z Ifigenii, córki Agamemnona? Ojciec nie odrzucił szeptu? Klitaimestra i Ifigenia przyjechały pod Troję? I co? Stało się? Nóż opadł na gardło ofiarne i - stało się? Ruszyły lody - ruszyły greckie wojska? Troja w poniewierce? W teatrze stało się, co wieki temu się stało? Znów dokonał się mit? Znów skończyło się tak, jak przy każdym nawrocie się kończy?... Nie. Tak i nie.

W finale wyreżyserowanej przez Włodzimierza Staniewskiego "Ifigenii w Aulidzie" Eurypidesa, Mariusz Gołaj - po zamilknięciu Gustawa Holoubka najlepszy polski aktor sepleniący - z szat udających samurajskie kimono pył strząsa, głosem uśpionego mówi: "Koniec", i po mikrej pauzie, po kropli ciszy oleistej, dodaje: "Koniec spektaklu". Podwójny seplen c i s zawisa nad sceną. To nie jest koniec prawdy mitu. To jest koniec fenomenalnego fałszu teatru.

Dziwne. Jeśli się nie mylę - pierwszy raz Staniewski nie udaje Greka, Greka scenicznej prawdy najprawdziwszej. Jakby się w epilogu czterdzieści minut rozkręcanego rytuału - naraz przyznawał do sztuczności rytuału. Lata całe z wszelkich waz omszałych, nocników, garów i innych łupin odcyfrowywał gesty aktorów teatru antycznego. Z przepastnych magazynów muzykologicznych bibliotek świata całego i wprost z pień pasterzy, co do dziś kozy pasą, dajmy na to na Krecie, wyłuskiwał rytmy i nuty dalekich opowieści Sofoklesa, Ajschylosa i Eurypidesa. Zbierał, gromadził, katalogował, po czym mrowie to całe obracał - najpierw w aktorski system, a później w przyswajanie systemu, w naukę bycia aktorem udającym Greka starożytnego.

Wolno puchła pretensjonalność cichych sugestii, że oto, świecie głuchawy i ślepawy, oto do słyszenia i do oglądania ci dajemy, cośmy z mozołem w pastusich grdykach złowili i z nocników odcyfrowali, dajemy ci mianowicie najprawdziwszą prawdę antycznego teatru, amen... I trwał sobie ten patos w najlepsze, trwał w Gardzienicach Staniewskiego, a zwłaszcza w "kornasiowatych" atramentach krytyki głoszącej konieczność zmycia fałszu teatru prawdą źródeł teatru... I wreszcie - ulga! Ulga finału "Ifigenii w Aulidzie". Koniec bredni.

Koniec. Grający Agamemnona Gołaj sepleni: "Koniec spektaklu" - i to jest prawdziwsze od chwiejności Agamemnona. Oto seplen dzieje się tu, w Starym Teatrze, Roku Pańskim 2008 - nie tysiąclecia wstecz na piasku pod Troją. Gołaj seplenił zawsze, lecz dopiero teraz, dzięki frazie: "Koniec... koniec spektaklu" - seplen przestał być nieusuwalnym błędem fikcji uparcie udającej prawdę najprawdziwszą, a stał się kawałkiem realności sceny. Tylko sceny. Jak wszystko w "Ifigenii w Aulidzie" Staniewskiego. Wszystko i od początku.

Niewidzialny pył, co go Agamemnon-Gołaj, jeśli kto woli Gołaj-Agamemnon, z szat strzepuje, jest niewidzialny, bo go naprawdę nie ma - jest tylko gest insynuujący pył na szatach grających samurajskie kimono. Tylko grających. Ot, kostium, jeden z miliarda teatralnych kostiumów świata całego. Muzyka to nie sekret skrytych za kotarami głośników. Przy pianinie muzyk, jak najbardziej prywatnie, w ciemnym garniturze. Możesz podejść i kartki nutowe pomóc obracać. Wokół - aktorzy. Lekcja śpiewu? Jeśli nawet - to co w tym złego? Co złego, że nikt nie skrywa grania? Co z tego, że ani pianin, ani garniturów ciemnych pod Troją raczej nie było?

Zostawiam wyliczanki. W końcu to, co jest na scenie - niewidzialne pyły, wciąż przestawiane podesty różnej wielkości, białe piersi kobiet błyskające spod jedwabnych materii, Karolina Cicha, dojmująca Cicha jako krucha Ifigenia na połamanym krześle owiniętym szarymi bandażami czekająca na cięcie, ostrza rytualnych sztyletów, w dłoniach Agamemnona-Gołaja wydające jazgot nie do zapomnienia - wszystko to jest pajęczyną dla sedna. Wściekłość!

Dokładnie. To Staniewski wyczuł na dnie ostatniej opowieści Eurypidesa. Wściekłość pęczniejącą i już nie do zatrzymania. Chwil, kiedy na scenie ktoś mówi, tylko mówi - jest mało, potwornie mało. Cała reszta to śpiew narastający, śpiew przepoczwarzający się w skowyt. Tyle da się uczynić z bólem nie do zdławienia: przykryć go dźwiękami... Bo co więcej? Liczyć na chrześcijańskie nagrody w szczęśliwości wiekuistej?

Tak, sypie się wszystko na świecie - bogowie nie są na ludzką miarę. Ifigenię trzeba zarżnąć dla nich, bo ileż można stać pod Troją? Jak długo można być bezradnym? Trzeba zarżnąć Ifigenię, trzeba zebrać ciepłą krew do misek, trzeba wytrzeć nóż. Nie wolno odwracać głowy. Nie można płakać. I nie wolno ci się łudzić, że tu idzie tylko o Ifigenię, o Troję, o powtórzenie mitu. Wszystko, co wolno, to ból nie do zdławienia - dławić wściekłością śpiewu nie do ogarnięcia. Tak długo, jak się da. Choćby 40 minut. Tyle tylko.

Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice. "Ifigenia w Aulidzie" Eurypidesa. Reżyseria, adaptacja tekstu, dramaturgia muzyczna Włodzimierz Staniewski. Muzyka Zygmunt Konieczny. Występy na Scenie Kameralnej Narodowego Starego Teatru. 17 - 20 kwietnia 2008.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji