"Tango"
Dawno nie było tak rozgrzanej widowni w krakowskim Teatrze Kameralnym, tak licznych i tak żywiołowych oklasków, kiedy zapada kurtyna po ostatniej odsłonie. O "Tangu" pisaliśmy już z okazji inscenizacji bydgoskiej i warszawskiej ("TP" nr 30/861); w związku z realizacją krakowską odnotować chcemy trochę inne rzeczy. Teatr, który wkracza w jakieś istotne problemy współczesności, może liczyć na publiczność. Nie grożą mu kryzysy. Zwycięży w konkurencji z filmem, telewizją. Casus z "Tangiem" jest wymowny. Bilety w Kameralnym wyprzedano na kilka tygodni naprzód. Podobnie było w Warszawie, Bydgoszczy, Poznaniu. Nie uwierzę, że ludzie garną się na "Tango" tylko z jakichś racji snobistycznych lub dlatego, że chwalą je jednogłośnie tak diametralnie różni krytycy jak Kott i Jaszcz. Przychodzą z innych powodów. Prostszych. Mrożek odkrywa ich niepokoje i złudzenia, ich troski i rozpacze, niewiarygodne, a jednak prawdziwe biografie. Teatr wielkich problemów nie przestaje być równocześnie teatrem gry, zabawy, czynnością oczyszczającą i wyzwalającą.
Krakowska inscenizacja "Tanga" ujmuje skromnością. Reżyseria Jerzego Jarockiego ogranicza się właściwie do dokładnego i rozumnego odczytania tekstu, bez przerostu inscenizacji. Scenografia Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego zadziwia powściągliwością raczej obcą naturze tych artystów. Wystrój salonu nie osiągnął tej kondensacji brzydoty, jakiej można się było po nich spodziewać. Robota aktorska - bez zarzutu. Świetny jak zawsze Tadeusz Wesołowski w roli wuja Eugeniusza. Wzruszający i pobudzający do śmiechu charakterystycznym dla siebie stylem gry. Precyzyjny w rysunku psychologicznym Kazimierz Fabisiak jako Stomil. Jowialny i liryczny. Zabawny zwłaszcza w scenach gniewu. Jan Nowicki stworzył niebanalny portret Artura, utrzymując równowagę między tym co było w nim szałem budowania, a szałem niszczenia, trzeźwością a obłąkaniem.
Mając w pamięci finał "Tanga" u Axera, w warszawskim Teatrze Współczesnym (lipiec 1965), kiedy Edek (Mieczysław Czechowicz) i wuj Eugeniusz (Tadeusz Fijewski) tańczą nad trupem Artura przy muzyce głośnego szarpiącego tanga, tanga, które nie milknie po opadnięciu kurtyny, zapaleniu świateł na widowni, odprowadzając widza aż na ulicę, urastając w wielką metaforę, nie mogłem się przekonać do ujęcia tej sceny u Jarockiego wyraźnie stonowanej, nie tak brutalnej i dużo mniej ekspresyjnej.