Artykuły

Remanent

Chcę kupić w kiosku "Perspektywy" i czytam wypisane odręcz­nie słowo: remanent. Poszukuję ważnej dla siebie książki: wzbra­nia mi wstępu do najbliższej księgarni magiczna formuła: rema­nent. Remanent tu, remanent ówdzie. Co u licha: inni mogą, a kry­tyk nie?! Więc i ja zrobię remanent. Z ubiegłego sezonu pozostały różne premiery, których nie zdążyłem omówić. Niektóre lepiej po­żegnać milczeniem, ale inne uaktualniły się i wróciły obecnie na scenę. Więc warto.

Szeroki rozgłos zdobyła prapremiera "Rzeźni", nowej (względ­nie nowej) sztuki Sławomira Mrożka - Teatr Dramatyczny w War­szawie, reżyser Jerzy Jarocki. Mrożek jest znowu gęsto obecny w teatrach polskich, nawet Różewicz jakby mu ustępował. Wznawia się dość często dawniejsze sztuki Mrożka, sięga po nowe. Szyku­je się premiera znakomitych "Emigrantów". "Rzeźnia" zdobyła so­bie oceny salonowe. Po długim okresie jakby rozczarowań do Mroż­ka - po dłuższym okresie spotkań z jego sztukami nie tylko słab­szymi, ale jakby wtórnymi wobec własnych, wcześniejszych osiąg­nięć pisarza, dał znowu Mrożek utwór, który pozostanie w litera­turze i w teatrze. Jan Błoński ogłosił wszem wobec, że uważa "Rzeźnię" za najlepszy utwór Mrożka po "Tangu". Istotnie Mrożek odsłonił w "Rzeźni" nowe pole widzenia i przekroczył granice, które wydały się go więzić w remanentach "Szczęśliwego wydarzenia". Dialog ze współczesnością wzbogacił o nowy akcent.

"Tango" wystawione po raz pierwszy w Warszawie - było pre­mierą historyczną. Premiera "Rzeźni" nie mogła oczywiście pow­tórzyć triumfu "Tanga"; sytuacja dziś pod każdym względem inna. Ale choć nie triumf, był to wybitny sukces. Porównanie różnic mię­dzy popękanym tekstem "Rzeźni", ogłoszonym w 1973 roku, a zwartym tekstem w spektaklu Teatru Dramatycznego ukazuje, że au­tor pracował sumiennie nad bardziej precyzyjnym wyrażeniem swo­ich myśli. Autor, bądź reżyser, Jerzy Jarocki, każdym nerwem czu­je sztukę awangardową. "Rzeźnia" kpi potężnie z awangardy. To znaczy: z jej wynaturzeń. "Rzeźnia" wróciła do nurtu, który od po­czątku (od prekursorskich sztuk Witkacego i naiwnych sztuk Peipera) dotyczył tragedii współczesnego artysty, samoniszczenia się współczesnej sztuki. Znalazł w tym temacie Mrożek tony nowe, przejmujące. Pozostając jednocześnie Mrożkiem prześmiewcą i szy­dercą.

Docenili tę drwinę Mrożka Andrzej Szczepkowski i Zbigniew Zapasiewicz, natomiast zlekceważył ją Gustaw Holoubek, toteż jego skrzypek jest bardzo serio, za to mało z Mrożka. Holoubek porusza się ze wspaniałą swobodą po wielkich obszarach sztuki wczoraj­szej i dzisiejszej. Rolą Skrzypka pokazał, że wyłącza Mrożka z te­go obszaru. Przez brak dystansu do postaci, czyli przez zbyt wielki dystans.

Mrożek to as, łatwo nim grać. Ale karty nieatutowe? Klub Dramatopisarzy Polskich uparcie skarży się na lekceważenie współczesnej dramaturgii, i pewnie ma rację, skoro wciąż wałkuje dyskusje na ten temat. Ale bywa rozmaicie. Teren nieraz lansuje swoich au­torów i niepowodzeniami się nie zraża. A ostatnie przykłady z War­szawy świadczą, że i w stolicy nie tylko Mrożek figuruje wśród gra­nych polskich autorów współczesnych.

"Misję" Henryka Bardijewskiego najpierw czytali aktorzy na Sce­nie Propozycji, którą założył sobie warszawski Teatr Nowy dla sprawdzania pewnych sztuk, jakich teatr "i chciałby i boi się". Ostrożność trochę przykra dla delikwentów, ale praktyczna, bo za nieudane ryzyko trzeba słono bulić. W przypadku "Misji" inicjaty­wę Teatru Nowego wszyscy pochwalili, więc sztuka, nie zwlekając, weszła na normalną scenę, do normalnego repertuaru. Wówczas humory nieco skwaśniały i entuzjazm przycichł. Bardijewski jest rze­telnym autorem i ma sporo do powiedzenia. Jednakowoż materia dramaturgiczna trochę mu się w rękach rozłazi. I "Misja" nawraca na krótko, rwie się w skeczowe strzępy. Ale grając ją, teatr podjął jedną z najważniejszych swoich misji.

A Teatr Współczesny, wystawiając "Grę" Wojsława Brydaka pod­dał swoich świetnych aktorów próbie wybitnie studenckiego kabare­tu. Między zjadliwym humorem studenckiej satyry a nie przetrawio­nymi wpływami Kafki skonstruował Brydak krótki, jednoaktowy ut­wór, który i tak wydaje się miejscami przydługi. Czy taki utwór, dobry na kameralną scenkę o stu miejscach (lub mniej), powinien był dyrektor tak doświadczony jak Erwin Axer brać na scenę jakby nie było dużą? Za wysokie progi, zbyt dobrzy aktorzy, nadto serio reżyseria - "okropna klapa dobrego teatru" powiedział zadowolony zawistnik. A jednak - dobrze się stało, że obejrzeliśmy tę "Grę". Bo tkwią w niej niepokojące zalążki dobrej sztuki, bo jej autor ma ów nieuchwytny a niezbędny zmysł dramaturgiczny, który pozwala w nim widzieć nie tylko kandydata, ale już rzeczywistego adepta sztuki dramatycznej.

A że Kazimierz Rudzki, król konferansjerów, mógł zagrać Kon­feransjera - to mało? A że aktorzy zwiększali format swoich ról i że Maciej Englert okazał się obiecującym, zręcznym aranżerem "Gry" - to nie wystarcza?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji