Artykuły

Dobre czasy dla "świętoszków"

"Tartuffe albo Szalbierz" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Bożena Szal-Truszkowska w Ziemi Kaliskiej.

Zdaje się, że nastały dobre czasy dla "świętoszków". Czasy totalnego przemeblowania świata, głębokich transformacji ustrojowych, szybkich przemian społecznych i obyczajowych, dewaluacji wszelkich wartości, upadku ostatnich autorytetów, a jednocześnie kreowania nowych tandetnych bożków czy pseudo-idoli. W tak mętnej wodzie któż może czuć się lepiej, niż człowiek pozbawionych wszelkich skrupułów, obłudny i fałszywy, wyrachowany gracz, posługujący się najpodlejszymi metodami, który każdą sytuację potrafi obrócić na swą korzyść?

Twarz Tarfuffa naszych czasów

Molierowski "Świętoszek" to postać, która w każdej epoce ma inną twarz. Jaki jest więc Tartuffe naszych czasów? W kaliskiej inscenizacji, która weszła na afisz w ostatnich dniach kwietnia, należy on do gatunku (niestety mocno dziś rozpowszechnionego) tych młodych i ambitnych chłopców, którzy jak najszybciej i za wszelką cenę chcą zrobić karierę. Może to być polityk, który wraz ze zmianą koniunktury z wdziękiem przeskakuje z partii do partii, motywując swoje wolty oczywiście ideowymi pryncypiami Albo biznesmen, który sprawnie posługuje się gangsterskimi metodami, pozując na dobroczyńcę, społecznika czy mecenasa. Albo też medialna super-gwiazda, w służbie społecznej walcząca o wolność słowa, prawdę i sprawiedliwość, ale de facto zainteresowana wyłącznie wysokością własnej gaży. Podobnych typów można by dziś zebrać całą galerię...

Molier wiecznie żywy

Kaliski spektakl, jakkolwiek niewątpliwie odnosi się do czasów nam współczesnych, pozostaje jednocześnie zdumiewająco wierny Molierowi. Jego twórcom udało się chyba odnaleźć ów złoty środek, gwarantujący równowagę tych dwóch elementów i ich harmonijne współistnienie.

Na pewno przyczynił się do tego stosunkowo nowy przekład tekstu komedii (autorstwa znanego krakowskiego aktora Jerzego Radziwiłłowicza), który brzmi może mniej płynnie, ale znacznie współcześniej i przystępniej niż już lekko archaiczne wcześniejsze tłumaczenia. Tekst, jak się wydaje, został nieco skrócony, ale zachował całą urodę i humor molierowskiej komedii. (No, może żal tylko, że w znakomitym dialogu Orgona z Doryną na temat Tartuffa autor zrezygnował z określenia go wdzięcznym epitetem "Biedaczek" ma rzecz mniej urodziwego "Nieboraka").

Tę dwoistość akcentuje także cała oprawa plastyczna widowiska. Aktorzy wchodzą na scenę w kostiumach stylizowanych na historyczne, a potem w stosownych momentach zrzucają je z siebie, pozostając już w zupełnie współczesnych strojach. Ta metamorfoza odbywa się niemal niezauważalnie, niejako poza świadomością bohaterów, kontynuujących bez zakłóceń sceniczne dialogi Na podobnej zasadzie zbudowana jest też cała scenografia, która jest tyleż umowna co symboliczna. Mamy więc tu jakieś metalowe konstrukcje (chyba grały wcześniej w "Moralności"?), proste podesty, schody, zwykły stolik i krzesła o nowoczesnej linii Ale w tle sceny za jakąś poszarpaną czy zetlałą tiulową zasłoną (a może wiekową pajęczyną?) kryje się gigantyczny krucyfiks, a właściwie to tylko jego dolna połowa...

Chrystus bez głowy i serca

Ów Chrystus bez głowy i serca, którego zresztą nikt ze scenicznych postaci nie zauważa, to dość przewrotny komentarz do tej ludzkiej komedii która toczy się na pierwszym planie. Bo choć wiele mówi się tu o Bogu i religii - zarówno w wersji bigotów, jak Tartuffe, Orgon czy pani Pernelle, czy też ich adwersarzy, wśród których jest m.in. wymowny filozof Kleant - są to tylko retoryczne argumenty w sporze o władzę w domu Orgona, a nie wyznania prawdziwej wiary. Istotą dramatu Moliera nie jest jednak religijny dyskurs, lecz raczej traktat o manipulacji ludźmi o zniewoleniu umysłów i kompletnym oderwaniu od rzeczywistości co oczywiście musi się źle skończyć.

Wprawdzie - zgodnie z wolą autora - w finale spektaklu pojawia się posłaniec królewski aby obwieścić wszystkim dobroć i łaskę władcy, ale jego ironiczny śmiech wyraźnie przeczy pięknym słowom. Tutaj happy endu raczej nie będzie, bo dla głupich i naiwnych nigdy nie ma dobrych czasów...

Bezbarwny młodzieniec otoczony gorylami

I jeszcze parę słów o aktorach, którym praca z reżyserem-pedagogiem wyraźnie wyszła na dobre. Z dużym wyczuciem i wrażliwością zagrła rolę Elmiry Izabella Piątkowska, wyraźnie znów odzyskał formę Lech Wierzbowski (Orgon), jak zawsze świetnie wypadli Krystyna Horodyńska (Pernelle) i Jacek Jackowicz (komornik Godzić). Cały wulkan energii wniosła na scenę Agnieszka Dulęba-Kasza (Doryną), a Wojciech Masacz odkrył sporo komizmu w dość papierowej postaci Walerego.

Sam Tartuffe, tu wykreowany na powściągliwego młodzieńca w garniturku od pierwszej komunii, ale za to otoczonego "gorylami", okazał się w sumie postacią raczej bezbarwną. Jeśli o to reżyserowi chodziło, to Szymon Mysłakowski wywiązał się z tej roli poprawnie, nie ulegając swym skłonnościom do nadmiernej ekspresji

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji