Artykuły

Droga do Ubu króla

Ubu wydaje się postacią idealną dla jubilata, bo to postać wieloznaczna, a widzowie kochają ADAMA BAUMANNA, aktora Teatru Śląskiego, obchodzącego 40-lecie pracy artystycznej, przede wszystkim za sceniczną nieprzewidywalność. Innymi słowy nigdy nie mamy pewności, jak zagra kolejną rolę. Wiadomo tylko, że będzie w niej szukał nowych znaczeń, nowych tonów, może nawet polemiki ze sceniczną tradycją.

Urodzić się 27 marca, w Dniu Teatru? Cóż za piękna przepowiednia dla przyszłego aktora... Rzecz w tym, że gdy urodził się Adam Baumann, to Dnia Teatru jeszcze nie ustanowiono, a gdy osiągnął wiek młodzieńczy, to bliżej mu było w marzeniach na pobliskie lotnisko niż na sceniczne deski.

Co komu jednak pisane, to go nie minie. Z powodów zdrowotnych Adam Baumann pilotem nie został, miłość do latających maszyn zamieniając na sukcesy w budowie i eksploatacji modeli latających. Jeden z nich odegra zresztą rolę "znaku", zapowiadającego długoletni związek znakomitego aktora z Katowicami i Teatrem Śląskim. Bo Adam Baumann - świętujący właśnie 40 lat pracy scenicznej, z których trzy czwarte spędził w "Wyspiańskim" - wcale Ślązakiem nie jest. Co prawda nie wierzą w to ani sąsiedzi pana Adama, ani wielu wiernych fanów, bo włada naszą gwarą wręcz koncertowo, ale metryka pozostaje metryką. Adama Baumann urodził się w Grudziądzu, 60 lat temu, a do Katowic przybył z Olsztyna za namową dyrektora Krzysztofa Rościszewskiego, obejmującego w 1977 r. szefostwo Teatru Śląskiego.

- No się zostałem - żartuje aktor, choć przedpremierowe napięcie sprawia, że śmieje się dziś rzadziej niż każdego innego dnia. W poczuciu odpowiedzialności za nowy spektakl nawet 40-letnie doświadczenie sceniczne niczego u niego nie zmienia. W sobotę zagra króla Ubu w sztuce Alfreda Jarry'ego "Ubu, słowem Polacy". Chwali nowy przekład Jana Polewki; łatwiejszy do grania, bo korespondujący ze współczesną polszczyzną w doborze słów i melodyjny w dramatycznej frazie.

Ubu wydaje się postacią idealną dla jubilata, bo to postać wieloznaczna, a widzowie kochają Adama Baumanna przede wszystkim za sceniczną nieprzewidywalność. Innymi słowy nigdy nie mamy pewności, jak zagra kolejną rolę. Wiadomo tylko, że będzie w niej szukał nowych znaczeń, nowych tonów, może nawet polemiki ze sceniczną tradycją. To bogactwo płynie z aktorskiego instynktu i doświadczenia, z drugiej strony jest jednak aktorem zdyscyplinowanym, szanującym wizję reżysera i relacje ze scenicznymi partnerami, więc bez potrzeby nigdy nie eksperymentuje.

Sprzyjało mu teatralne szczęście; stworzył wiele wyrazistych kreacji i posmakował najróżniejszych konwencji. Z sentymentem wspomina swojego Sajetana w "Szewcach" Witkacego. Spektakl wystawiany był w trudnych czasach; czepiała się go cenzura, upatrująca w Sajetanie karykatury znanego wówczas sekretarza partyjnego, ale uwielbiali widzowie. Każde przedstawienie było jak bieg po rozżarzonych węglach, czymże jednak karmi się prawdziwy aktor, jeśli nie taką właśnie temperaturą emocjonalną? Albo Salieri w "Amadeuszu" - wielkim przeboju katowickiej sceny. Adam Baumann nie oszczędzał słynnego zawistnika, ale były też takie chwile, gdy Salieri wydawał się nam człowiekiem godnym już tylko litości. Zmęczony starzec, dokonujący gorzkiego bilansu utraconych szans i zawiedzionych nadziei - te sceny zawsze szły na brawach. Wspaniale zagrał Sganarela w Molierowskim "Don Juanie", w niczym nie odbierając wiernemu słudze przaśnego wdzięku, dyskretnie dopełnił rolę rysem opiekuńczej czułości. Mądry prostaczek próbujący chronić swego pana budził śmiech, ale też podziw i sympatię. Podobnie jak jego uroczy Caramanchel w "Zielonym Gilu". Z kolei jako Ojciec w "Pułapce" Tadeusza Różewicza stworzył portret mężczyzny zastrzaśniętego we własnym świecie, do którego nikt nie może wejść, choć wszyscy się starają...

Sofokles, Molier, Szekspir, Tabori, Beccket, Fredro - jak w kalejdoskopie. Reżyserzy lubią obsadzać Baumanna, lubią go także filmowcy, choć na dużym ekranie chyba nie końca wykorzystano jego możliwości. Rolą ojca Ryśka Riedla w "Skazanym na bluesa" zapisał się jednak mocno w pamięci kinomanów.

- To była nietypowa robota - mówi aktor. - Na planie poznałem całą rodzinę Ryśka i z jej przekazów budowałem postać. Gośka wspominała teścia jako człowieka apodyktycznego i lubiącego imponować otoczeniu. Wnuki dziadka uwielbiały. Dobra nasza, pomyślałem, sprzeczne opinie to wymarzony materiał dla aktora.

Przez pięć lat uczył się w szkole muzycznej ("proszę napisać: był do szkoły posyłany!"). Nie garnął się do tego, fakt, ale nauka gry na skrzypcach wyrobiła w nim zdolność do natychmiastowego podchwytywania nowych brzmień i uczuliła na melodię słowa. Stąd ta jego idealna gwara śląska, ale i zamiłowanie do śpiewania. Ciepły, niski głos plus talent interpretacyjny to kolejne zalety jego warsztatu.

Gdy zaczynał pracę w teatrze w Grudziądzu, nie wybierał się nigdy poza rodzinne miasto. Raz tylko, gdy przyjechał do Katowic na zawody modeli latających, uciekł mu na Muchowcu malutki, zdalnie sterowany samolocik. Gdy po latach zaangażował się do Teatru Śląskiego przypomniał sobie tę historię i uznał, że to był omen. Dwa razy próbował zresztą opuścić Śląsk - bez podtekstów, tak dla higieny zawodowej - ale projekty też nie wypaliły. Więcej się do wyjazdu nie przymierzał. Szybko i wiernie zaprzyjaźnia się z ludźmi, a tych wokół niego nie brakuje. Lubią Adama Baumanna widzowie i lubią koledzy. Kiedyś ułożyli nawet o Adasiu piosenkę, której refren brzmiał: "Cieszcie się ludzie, cieszcie, bo Adam Baumann jest w naszym mieście". No pewnie, że się cieszymy!

Na zdjęciu: Adam Baumann podczas próby "Ubu...", Teatr Śląski, Katowice, maj 2008 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji