Artykuły

Garb

W "Małych listach", drukowanych na łamach "Dialogu", Sławomir Mro­żek przestrzega przed mierzeniem kolejnych utworów dramaturga miarą jego wcześniejszych osiągnięć. Każdy pi­szący, w szczególności zaś piszący dla sceny, ma prawo do permanentnej nie­dojrzałości, a więc do zmiany gatunku i stylu tego, co tworzy, choćby było to dla obserwatorów nie wiem jak za­skakujące. Z takim właśnie zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku "Gar­busa", lecz - w zgodzie z tym, co wy­żej powiedziano - trzeba na tę sztukę spojrzeć nie poprzez pryzmat "Tanga" czy "Emigrantów" owych punktów kulmina­cyjnych "pierwszego" i "drugiego" ok­resu twórczości Mrożka - lecz całkowicie obiektywnie, jakbyśmy dawnego Mrożka nie znali, nie czytali, nie oglą­dali na scenie. Czy "Garbus" zyskuje, czy traci na tej obiektywności spojrzenia, zasugerowanej przez swego autora?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Podobnie, jak trudno na temat "Garbu­sa" sformułować jakąkolwiek opinię w sposób jednoznaczny, bez obawy pomi­nięcia jakichś ważnych aspektów utwo­ru. Bo "Garbus" to bodaj najmniej jed­noznaczna ze sztuk Mrożka, utwór, któ­ry albo roi się od znaczeń, albo ma ich znacznie mniej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać - przy czym trudno jest udowodnić zarówno jedno, jak drugie twierdzenie.

Na pozór jest to sztuka prosta: oto w bajkowym - może lepiej byłoby po­wiedzieć - "kiczowatym" krajobrazie, w scenerii, jak z oleodruku, przesłodzonej i landrynkowo pastelowej, w ja­kimś wiejskim pensjonacie (czas i miej­sce nieokreślone, dowolne) spędza wa­kacje pięć osób: wytworni Baron i Ba­ronowa, pretensjonalni Onek i Onka, oraz Student, postać tajemnicza. Jeszcze bardziej tajemniczy jest pojawiający się na chwilę Nieznajomy, który przybywa tylko po to, by zasiać zamęt zwątpienia w umysłach i sercach pozostałych osób i niebawem umrzeć. Między tymi po­staciami toczy się niejasna, dwuzna­czna gra: zaczyna się niewinnie, kończy tragicznie - wszyscy wychodzą z niej przegrani, przy czym miara prze­granej jest różna: Onek i Ona zostają wytrąceni ze swej mieszczańskiej, bez­myślnej i zadowolonej z siebie egzystecji, Baronowa przegrywa grę o mi­łość, która prowadziła przy pomocy wy-rafinowanych metod, Student traci ra­cje swej nienawiści będącej jedynym motorem jego życia, a Baron? Baron, manipulator tego świata, igrający ludź­mi jak marionetkami - Baron przegry­wa bodaj najbardziej. Wprawdzie on je­den zda się wracać do świata spokojny i niezachwiany w swym wytwornym cynizmie, tyle że... ten świat już nie ist­nieje. Tajemniczy kataklizm wstrząsnął jego podstawami, wytworzył pustkę, próżnię w której nie ma już nic, co stanowiło otoczkę i pożywkę, gry Ba­rona.

Ale przecież w "Garbusie" jest jeszcze jedna postać - ów tytułowy Garbus, stojący na uboczu, usłużny i obojętny, nie biorący udziału w żadnej grze. On jeden ocaleje. W finale sztuki Garbus zamyka swój pensjonat, lecz tak, jak­by czeekał na następnych gości... Nie darmo przecież zajazd ten mieści się u stóp góry, noszącej nazwę Garbusowa Perć, na której - według legendy - odbywały się niegdyś sabaty czarow­nic. Dzieje jednego takiego sabatu opo­wiada Mrożek w Garbusie, przy czym czarownicami, igrającymi wokół garbatego diabła, są wszystkie postacie sztu­ki. To on, niepozorny, niepokojący Gar­bus, był demiurgiem tego świata, nie zaś Nieznajomy, przedstawiciel zew­nętrznej siły, ani Baron, tak bardzo pewny siebie, który okazuje się niczym więcej niż intrygantem...

To, co piszę, to jedna tylko z mozliwych interpretacji tej sztuki, wynika­jąca z krakowskiej inscenizacji Jerzego Jarockiego. Możliwe są jeszcze inne, wiele innych, może za wiele? General­nie rzecz biorąc, można "Garbusa" ro­zumieć dwojako: albo jest to Sztuka fi­lozoficzno - (jednak!) polityczna, albo tzw. utwór "o życiu", o małych ludzkich sprawach. Jarocki nie opowiada się wy­raźnie po żadnej stronie tej alternaty­wy, pozostawia ją otwartą, tym samym jednak mnoży pytania. Jeśli bowiem prawdziwsze jest pierwsze rozumienie, to konstatacje "Garbusa" są mało odkrywcze, jeśli drugie - po co styliza­cja i niedomówienia, bez których "ży­ciowa", a więc psychologiczna gra cha­rakterów nie uległaby przecież osła­bieniu, może przeciwnie?

Trudna sprawa. Przedstawienie krakowskie, tak czyste, klarowne, tak świetnie przez Jareckiego wypunktowa­ne, podobnie jak sztuka Mrożka nie daje jasnych odpowiedzi. Jest niejednoznaczne. Źle to czy dobrze? Osobiście nie mogę się oprzeć przeświadczeniu, którego nabrałem po lekturze "Garbusa", że niejednoznaczność i niedomówienia tej sztuki są obosieczną bronią: niekie­dy, jak sądzę, i sam autor nie byłby w stanie powiedzieć, co w danym momen­cie, konkretnie chciałby powiedzieć. Czy ma do tego prawo? Oczywiście, że ma.

Przedstawienie w Teatrze Starym, w pięknej dekoracji Ewy Starowieyskiej (niemal w każdym szczególe zgodnej z didaskaliami Mrożka - chwalebna skromność scenografa!), zaleca się świetnym aktorstwem. Przede wszystkim więc finezyjny Baron Jerzego Bińczyckiego, pełen wdzięku i zmęczenia zarazem, postać tak bardzo osadzo­na w atmosferze sztuki; Ewa Lassek - wielkoświatowa Baronowa, umiejąca nawet w klęsce doszukać się zapowiedzi przyszłego odwetu (może nieco przeszkdza w tej roli to, że zbyt często dźwięczą w niej tony znane z wcześniejszych kreacji aktorki - zresz­tą to samo da się powiedzieć o grają­cym Nieznajomego Wiktorze Sadeckim); świetny jest Garbus - Józef Onyszkiewicz - wbrew sugestiom Mrożka Jarocki zrobił z niego mężczyznę, duże­go i postawnego, zaś aktor przy mi­nimalnej ilości tekstu i działań scenicz­nych - potrafił zagrać postać, bez resz­ty przykuwającą uwagę widza; obsady dopełniają Renata Kretówna, Jerzy Święch i Andrzej Hudziak (student PWST), z których każde dobrze wy­pełnia swe zadanie aktorskie. A ten ogólnik właśnie w "Garbusie", sztuce tak bardzo trudnej z aktorskiego punktu widzenia, znaczy wiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji