Artykuły

Co najmniej trzy prawdy

- W naszym środowisku w wielu wypadkach zapomniano, do czego powołany jest teatr. Że to laboratorium sztuki, a nie zwykły zakład pracy. Że tu inaczej pracuje się niż przy sitcomie w TVP - mówi Izabella Cywińska, dyrektor Teatru Ateneum w Warszawie w rozmowie z Krzysztofem Lubczyńskim z Trybuny.

Czy zdążyła już Pani rozpatrzyć się w swoim nowym gospodarstwie teatralnym? - Ledwie zdążyłam się rozpakować. Obejrzałam wszystkie przedstawienia, wszystkich aktorów teatru Holoubka i teraz próbuję zorientować się, czy będę umiała za pomocą tych ofiarowanych mi sił i środków zrobić teatr, pod którym będę mogła się podpisać. Każdy ma swoje ulubione barwy i jeśli chce być uczciwym jako artysta, to te barwy winny być dominantą. - Ateneum to tradycja Janusza Warmińskiego, Gustawa Holoubka, do tego dojdzie tradycja wypracowana przez Panią m.in. w Kaliszu i Poznaniu. Ponadto, jak sama Pani dodała, bliska jest Pani tradycja zaangażowanego społecznie i politycznie teatru Zygmunta Huebnera. Czy nowe Ateneum będzie syntezą tych nurtów? - Teatr Dramatyczny za czasów dyrekcji Holoubka mógłby stanowić wzór teatru zespołowego. Cóż to była za drużyna! Jacy wspaniali aktorzy, czas wielkich inscenizacji i świetnej literatury. Teatr Warmińskiego stał mocno na aktorze i dobrym repertuarze. Chciałabym bardzo tę tradycję kontynuować. Jednak najbliższy jest mi teatr Zygmunta Huebnera zaangażowany w sprawy publiczne, ostry, bezkompromisowy.

Zachowa Pani dotychczasowy zespół Ateneum?

- To jeden ze starszych zespołów w Polsce. Chcę go odmłodzić. Ale ci starsi to w większości mistrzowie sceny, wytrawni aktorzy, od których młodzi, mam nadzieję, będą się uczyć.

Czy w ogóle w polskim teatrze będą następcy tych wielkich - Holoubka, Wiśniewskiej, Opani, Mariana Kociniaka, Kamasa, Fronczewskiego - by pozostać tylko przy zespole Ateneum i oczywiście innych, bo ja za wielu następców nie widzę? Myślę oczywiście o całym polskim teatrze...

- Będą. Młodzież aktorska, z którą ostatnio pracowałam w Powszechnym, Współczesnym, w filmie, w telewizji, to wykształceni, pełni zapału ludzie. Niestety, często potem, gdy zetkną się z teatralną rzeczywistością, cynicznieją. Ale to nasza wina. W naszym środowisku w wielu wypadkach zapomniano, do czego powołany jest teatr. Że to laboratorium sztuki,a nie zwykły zakład pracy. Że tu inaczej pracuje się niż przy sitcomie w TVP.

Ateneum to świetna marka teatralna w Polsce...

- To prawda, ale tę markę trzeba trochę odkurzyć. Kiedyś jak szło się do Ateneum, wiedziało się dokładnie, co nas może spotkać. Ważny jest repertuar. W takim wieloteatralnym mieście jak Warszawa trzeba się samookreślić. Znaleźć własną publiczność. Początek już jest. I za ten początek błogosławię Holoubka, że zaangażował do Ateneum na kierownika literackiego małej sceny Andrzeja Poniedzielskiego. To dalszy ciąg tradycji działania Wojtka Młynarskiego. Jego propozycje to inteligentna, wrażliwa rozrywka dla ludzi myślących. Nie wszyscy przecież lubią rechotać z żartów w Teatrze Kwadrat. Ci, których to nie satysfakcjonuje, będą mogli przyjść do Ateneum i uśmiechać się na nadkabarecie Poniedzielskiego.

Czy będzie Pani kontynuowała psychologiczną kameralistykę, czy też zwróci się Pani ku kwestiom publicznym?

- Jedno drugiemu nie przeczy. A co do kameralistyki W tym teatrze nie można jej porzucić, bo Ateneum jest teatrem kameralnym już choćby tylko z uwagi na gabaryty. Nawet duża scena jest tu mała. Trzeba być nastawionym na minimalizm w scenografii i zapomnieć o wielkich scenach zbiorowych. Ale to nie determinuje sposobu myślenia o świecie i jego opisie poprzez sztukę.

Deklaruje Pani pasję do polityki zaznaczając jednocześnie, że nie lubi Pani publicystycznej dosłowności i doraźności, czyli "Ziobry na scenie", ale kiedy niedawno wystawiła Pani w Powszechnym "Czarownice z Salem", to trudno było uwolnić się od skojarzeń bieżących...

- Nie interesuje mnie w teatrze aktualny spór PO z PiS-em, ani to, czy lewica się już rozpadła. Interesują mnie ponadczasowe mechanizmy, którymi rządzi się władza. Bardziej Szekspir niż gazeta codzienna. Tylko raz zrobiłam spektakl tak naprawdę doraźny politycznie, w 1981 roku "Oskarżony Czerwiec '56". Postawiłam wtedy na scenie trybunę, a na niej aktualnie rządzących wtedy ludzi z KW PZPR. Także tych, którzy mnie później przesłuchiwali, gdy byłam internowana. Dziś mamy zagwarantowaną prawnie wolność słowa, dziennikarze robią za nas całą robotę polityczną.

Czy fascynuje Panią także dzisiejsza polityka, w której brakuje dawnych, charyzmatycznych osobowości?

- W prawdziwej demokracji, w której naród jest suwerenem i decydentem, nie ma zapotrzebowania na wielkie osobowości. Lud w wyborach składa zapotrzebowanie na równych sobie. Wszystko karleje. To smutne, ale tak widocznie musi już być. Może kiedyś wrócimy do oświeconego absolutu?

Teatr polityczny Jana Klaty czy Michała Zadary podoba się Pani?

- Nie, nie podoba mi się, bo jest hucpiarski, prymitywny i zły warsztatowo. Puste hasła i bałagan formalny. Szkoda, bo obaj reżyserzy są niewątpliwie zdolni. Klata ostatnio zaczyna zmieniać już swoją stylistykę, zaczyna szanować aktora i nawet tekstu już w ostatnich pracach nie traktuje tak po macoszemu jak w pierwszych swoich realizacjach. Młodzi szukają. Wolno im, ale nie wolno profesjonalnym krytykom uwierzyć, że młodość jest wartością samą w sobie.

Przez romantyzm nie chce Pani pokazywać współczesności?

- Ja osobiście nie, ale w niedalekiej przyszłości chciałabym pokazać naszym widzom współczesną interpretację któregoś z naszych Wielkich. Rozmawiałam wstępnie z Maciejem Prusem. On ich czuje. Ostatnio próbował w swoim bardzo ciekawym spektaklu telewizyjnym "przełożyć dzikusom" na współczesny język "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Czy zrozumieli??? Mnie osobiście jednak pasjonuje współczesność opisana przez współczesnych. Tyle się dookoła dzieje, tylu rzeczy nie rozumiemy Warto się im przyjrzeć.

Wspomniała Pani o demokracji i wolności. Czy będąc w 1981 roku artystyczną ikoną "Solidarności" pomyślała Pani choć przez chwilę, że koledzy wywodzący się z tego wolnościowego ruchu dadzą kiedyś powód do obaw o to, że mogą próbować złamać system demokratyczny i wziąć nas wszystkich za tzw. mordę?

- Jestem naiwna i łatwowierna. Przez myśl mi to nawet wtedy nie przeszło. Później tak. Później, kiedy objawił się nurt "solidarnościowego fundamentalizmu" Każdy fundamentalizm traktuję jak chorobę. Nie rozumiem ludzi, którzy uznają tylko jedną prawdę. Zgodnie z formułą nieodżałowanego księdza Tischnera prawd jest co najmniej trzy.

Pani sama sympatyzuje z Partią Demokratyczną. Wierzyła Pani w trwałość ich aliansu z SLD?

- Do pełnego aliansu nie mogło dojść. W większości spraw różnili się od siebie zasadniczo. Ale współpraca była możliwa.

Wróćmy do kwestii artystycznych. Czy spodziewała się Pani tak niechętnej reakcji środowisk kresowych na "Bożą podszewkę"? Takiej "połaniecczyzny" niechętnej spojrzeniu prawdzie w oczy, tolerującej tylko idealny obraz swej tradycji?

- Nie, nie spodziewałam się. Ten film był robiony z miłością do ludzi. Ludzi bez wad nie ma. A jeśli próbują takich udawać, to kłamią. Te ludzkie słabości właśnie były powodem największej krytyki. Niektórzy "wschodniacy" zbyt idealizowali kresy. Czesław Miłosz, nasz "Pierwszy wilniuk", był fanem i książki Teresy Lubkiewicz, i serialu. On znał prawdę kresów, kochał swoich ziemlaków takich, jakimi byli. Grzeszni, czasem śmieszni, czasem bohaterscy, a czasem tchórze. Normalni. Ja lubię Tuska za to, że w ramach ukochania i ciekawości życia zapalił w młodości trawkę i że się do tego przyznał. To świadczy o jego człowieczeństwie. Ja też paliłam w czasie swoich podróży po świecie. I nie żałuję. Trzeba się w życiu potknąć, napić wódki, zaciągnąć skrętem, żeby potem lepiej rozumieć innych. Ułomnych jak wszyscy.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji