Artykuły

Wielki smutek

- Nagram płytę, bo będę kontynuowała swoją drogę muzyczną. W moich planach było wydanie płyty w najbliższym czasie. Sama dobiorę repertuar, muzyków, autorów tekstów i sama pójdę w takim kierunku muzycznym, jaki mi będzie odpowiadał - mówi warszawska aktorka OLGA BOŃCZYK.

OLGA BOŃCZYK, lat 40, znak Koziorożca, magister sztuki wokalno-aktorskiej, absolwentka Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Ukończyła też szkołę muzyczną I i II stopnia. Śpiewająca aktorka teatralna i serialowa (nadal gra dr Edytę w serialu "Na dobre i na złe"). Kiedyś śpiewała z zespołem Spirituals Singers Band, obecnie ma dwa własne recitale "Trzeba marzyć" i "Piosenki z klasą". Aż trudno uwierzyć, że tę lubianą i popularną aktorkę otaczała kiedyś cisza (rodzice nie słyszeli), a dopiero potem wypełniła ją muzyka. Teraz przyszedł czas na większą sławę, którą dał bardzo udany występ w programie muzycznym Polsatu "Jak oni śpiewają". Była w nim główną kandydatką do Brylantowego Mikrofonu. Weszła do czwórki finalistów. Telewidzowie wybrali znacznie gorzej śpiewającą, ale młodszą i bardziej słodką aktorkę. Internauci piszą, że po tym incydencie przestali oglądać program. Mimo to Olga i tak nagra piątą płytę i będzie śpiewała i grała aż w 3 nowych spektaklach. Co tydzień spotykamy się z nią w kulinarnym programie Dwójki "Smaczne Go".

Podobno twoja droga do szczęścia była wyboista i tylko silny charakter nie pozwolił na poddanie się?

- To prawda, bo nic, co mogę zaliczyć na konto swoich sukcesów, nie przyszło mi łatwo. Na wszystko musiałam ciężko zapracować, cierpliwie poczekać. Ale opłacało się, bo wciąż niezmiennie powtarzam, że jestem osobą szczęśliwą. W życiu zawodowym robię to, co kocham najbardziej i to przynosi mi najwięcej satysfakcji.

Zdecydowałaś się wziąć udział w kontrowersyjnym show telewizyjnym "Jak oni śpiewają". Czym się kierowałaś?

- Długo nie chciałam przyjąć tej propozycji, która składana mi była od pierwszej edycji programu. Bałam się, że może mi przynieść więcej szkody niż pożytku, ale w końcu mój menedżer przedstawił wszystkie za i przeciw i pozwolił uwierzyć w to, że występem w tym programie mogę coś zyskać.

Miał rację?

- Tak, bo okazało się, że zysków jest więcej niż chwil goryczy, jakich doświadczyłam w pewien sobotni wieczór.

Czytałaś, co napisali o twoim udziale w tym programie internauci?

-...?

"Olga Bończyk (profesjonalna wokalistka z dyplomem wyższej uczelni muzycznej) nie powinna brać udziału w programie dla wokalistów - amatorów".

- W regulaminie nie jest zaznaczone, że to program dla amatorów. Jedynym kryterium udziału w nim jest założenie, że jest przeznaczony przede wszystkim dla aktorów serialowych. Ponieważ jestem również aktorką serialową, mogłam wziąć w nim udział.

Ty jedyna byłaś po wyższych studiach wokalnych. Twoja przewaga nad słabiutko śpiewającymi aktorami była bardzo widoczna. Czułaś to?

- Cieszę się, że znalazłam się w gronie faworytów i mogłam pokazać się z jak najlepszej strony. Pozostali uczestnicy odpowiadają za swój wizerunek aktorsko-wokalny, mnie nie wypada ich oceniać.

Gdy wykonałaś arcytrudną piosenkę "To nie ja byłam Ewą" z repertuaru Edyty Górniak, okrzyknięto cię niekwestionowaną triumfatorką show. Czułaś, że przybyło ci wiatru w żagle?

- Ta piosenka dowartościowała mnie i pozwoliła uwierzyć, że znalazłam się w czołówce kandydatów do Brylantowego Mikrofonu. Oceny jury też to umocniły, szczególnie ta od Edyty Górniak, która gratulowała mi osobiście wykonania, pomysłu, aranżacji. Parę innych piosenek w moim wykonaniu też było bardzo wysoko ocenionych i dlatego z odcinka na odcinek czułam się coraz lepiej i pewniej.

Ale nie wszystkie piosenki były trafnie dobrane do twoich możliwości wokalnych, osobowości i temperamentu scenicznego. Miałaś tego świadomość?

- Miałam, ale taki jest ten program, bo nie możemy w nim wykonywać wyłącznie ulubionych piosenek i takich, które jest nam najłatwiej zaśpiewać. Czasami jesteśmy stawiani pod murem i musimy wykonać piosenki, które zupełnie nam nie leżą bądź mijają się z wyobrażeniem o gustach muzycznych. Mnie przydarzyło się to dwukrotnie i poczułam chwile grozy. Najgorzej jest mi zaśpiewać piosenkę, na którą nie mam pomysłu i jest ona niespójna z moją wyobraźnią muzyczną, wtedy zaczynam śpiewać o niczym, posługując się wyłącznie technicznymi warunkami.

Kto dobierał repertuar dla was?

- Polsat, nie znam personalnie tych ludzi. Mogłam się nie zgodzić na zaśpiewanie wybranej dla mnie piosenki, były długie dyskusje, zdarzały się wzajemne kompromisy. Widz nie musiał o tym wiedzieć.

Czy miałaś wpływ na dobór sukien, dodatków, fryzur...

- Zdecydowanie tak. Stylistka Ania Jemen przynosiła olbrzymi wybór katalogów, z których mogłyśmy wybrać kreacje dla siebie. Nasze wyobraźnie zderzały się ze sobą, dochodziły zręczne palce krawcowych i powstawały piękne kreacje, z których zawsze byłam zadowolona.

Dzisiaj nie żałujesz decyzji o udziale w "Jak oni śpiewają"?

- Skądże! Jest mnóstwo zysków z udziału w tym programie. Poznałam Annę Serafińską, moją trenerkę wokalną, która bardzo mi pomogła przekroczyć kilka progów wokalno-warsztatowych. Miałam okazję współpracować z fantastycznymi muzykami, szczególnie z aranżerem i pianistą Jackiem Piskorzem. Co tydzień musiałam przygotować inną piosenkę, co jest znakomitym treningiem dla

pamięci muzycznej i tekstowej. Ale przede wszystkim przekroczyłam własną barierę w stosunku do piosenek pop, po które do tej pory w takim wymiarze nie sięgałam.

Znalazłaś się w ścisłym gronie finalistów. Jak się czułaś, gdy Krzysztof Ibisz oznajmił, że musisz odejść z programu?

- Ogarnął mnie wielki smutek. Wcześniej, gdy przeczytano, że jestem wraz z Joanną Jabłczyńską zagrożona, czułam intuicyjnie, że zbliża się dla mnie koniec obecności w programie. Czułam, że Joasia ma znacznie większe poparcie i polska młodzież nie pozwoli na jej odejście. Dlatego, gdy wyczytano moje nazwisko jako kandydatki do odejścia, nie zdziwiłam się. Mój smutek zaczął narastać, gdy zobaczyłam, ilu ludzi w przerwach reklamowych przychodziło do mnie, żeby mnie pocieszyć i wyrazić ubolewanie nad tym, co się stało.

Płakałaś?

- Tak, gdy zobaczyłam załzawione oczy ekipy telewizyjnej realizującej ten program. Patrzyli na mnie w sposób, jakby to oni byli winni, że tak się stało. Przychodzili do mnie i mówili, że dla nich ten program skończył się w momencie, gdy ja odchodzę, że dalsze wyniki nie mają już żadnego znaczenia, bo od początku wierzyli, że ja go wygram.

Poczułaś, że ich zawiodłaś?

- W pierwszym momencie wzruszenia tak to odebrałam, bo zrozumiałam, że oni na mnie liczyli. Ale potem uświadomiłam sobie, że to tylko show telewizyjny, który rządzi się swoimi prawami, a ja nie mam takiego poparcia jak młodziutka Joasia Jabłczyńska i pozostali dwaj koledzy. Świat mi się jednak nie zawalił, dalej będę śpiewać.

Tym bardziej że mówi się i pisze o tobie jako moralnej zwyciężczyni tej edycji. To chyba dodatkowo satysfakcjonuje?

- O tak! Zauważyłam, że wśród widzów są nie tylko tacy, którzy oceniają śpiewających aktorów poprzez pryzmat serialowej sympatii, lecz także poprzez ich umiejętności, warsztat, dostarczane wzruszenia. Do dzisiaj dostaję e-maile ze słowami poparcia.

Ty jedyna w duecie z fantastycznym, a wciąż u nas niedocenianym Andrzejem Lampertem, udźwignęłaś wokalnie słynny duet operowy z "Traviaty". Bałaś się tego zadania?

- Oczywiście, tym bardziej że śpiewanie operowe wymaga zupełnie innej techniki wokalnej i nie każdy potrafi wydobywać z siebie tzw. głowową emisję. To wymaga ogromnego warsztatu wokalnego. Nie podjęłabym się tego zadania, gdybym nie czuła, że mu sprostam.

Nie dostałaś wymarzonego Brylantowego Mikrofonu i nie nagrasz płyty w nagrodę za zwycięstwo. Ale ten, kto go dostanie i nagra płytę kolportowaną przez RUCH, i tak nie zostanie zawodowym piosenkarzem i nie będzie śpiewał poza tym programem. Gdzie więc jest sens udziału w programie "Jak oni śpiewają?

- Poprzednie edycje są dowodem na to, że wygrana w tym programie nie otworzyła kariery laureatom. Wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie, że wokół nich wszystko nagle ucichło. Szkoda, bo ten program może wypromować prawdziwe talenty, ale cóż, nie rządzi się prawdziwymi regułami konkursowymi. Nie wygrywa w nim ten, kto jest najlepszy, lecz ten, kto jest najbardziej popularny w danym momencie.

Na szczęście ty i bez Brylantowego Mikrofonu nagrasz swoją czwartą płytę, wszakże jesteś artystką dawno wypromowaną.

- Nagram płytę, bo będę kontynuowała swoją drogę muzyczną. W moich planach było wydanie płyty w najbliższym czasie. Sama dobiorę repertuar, muzyków, autorów tekstów i sama pójdę w takim kierunku muzycznym, jaki mi będzie odpowiadał.

Na razie wracasz do teatru śpiewanego?

- Obecnie ćwiczę do spektaklu "Same Girls", który jest przygotowywany dla Teatru Kamienica Emiliana Kamińskiego w Warszawie. Sztuka dramatyczna, w czterech odsłonach, z udziałem czterech kobiet, które spotykają się ze swoim byłym mężczyzną. W tej roli Robert Kudelski. W listopadzie, w tym samym teatrze, w duecie z Robertem Kudelskim zaprosimy na premierę sztuki "George Gershwin", którą przenosimy z Wrocławia.

Nadal śpiewasz w spektaklu "Nie ma jak swing"?

- Wracam do niego w nowym sezonie na scenę Teatru Capitol do Wrocławia. Z przyjemnością zamienię się w nim w femme fatale. Lubię piosenki swingowe, które są mi chyba najbliższe.

Byłaś w teatrach muzycznych Rampa i Roma w Warszawie. Co dały ci te lata?

- Wydaje mi się, że wszystko, co najlepsze. Poszerzyłam warsztat aktorski i wokalny. Wspominam je z łezką w oku.

"Trzeba marzyć" to tytuł twojego recitalu estradowego. Jakim repertuarem jest wypełniony?

- Piosenkami polskimi, starymi przebojami lat 60. i 70., tymi, które kształtowały mój gust muzyczny. Słuchałam ich na adapterze Bambino 2, który dostałam jako sześciolatka od mamy w prezencie, bo zdałam do szkoły muzycznej. Miałam być pianistką.

O czym marzysz w realu?

- O tym, żeby być zawsze tak szczęśliwa jak teraz.

Nadal jesteś ambasadorem projektu "Dźwięki marzeń"?

- Zostałam zaproszona przez Fundację Grupy TP do wsparcia tego projektu, obejmującego pomocą medyczną i rehabilitacją dzieci, które urodziły się jako niesłyszące. Po wykryciu u nich wady słuchu do piątego roku życia, mają opiekę, wychodzą ze świata ciszy i mogą się normalnie rozwijać, a potem funkcjonować w świecie ludzi słyszących. Ja sama wychowywałam się w rodzinie ludzi niesłyszących i dobrze wiem, czym jest świat ciszy. Nie wahałam się nawet przez chwilę, żeby rozpocząć tam pracę.

Miałaś dwa nieudane małżeństwa, a trzeci wolny związek z żonatym pastorem zielonoświątkowym też ci się nie udał. Co było przyczyną nieudanego życia osobistego?

- Nie było żadnego związku z pastorem! To kompletna bzdura wymyślona przez plotkarskie pisemka. Samotną osobę publiczną natychmiast próbuje się wiązać z różnymi ludźmi, z którymi łączą ją czysto zawodowe układy. Brałam udział w koncertach organizowanych przez pastora Remigiusza Trawińskiego. Dzisiaj jest on menedżerem Justyny Steczkowskiej. Lubimy się, ale łączenie mnie z nim jest mocnym nadużyciem.

Czytam, że porzucił cię i odszedł do Agaty Konarskiej.

- Przestań, na litość boską! Jego prywatne życie kompletnie mnie nie interesuje. Remigiusz nigdy nie był w kręgu moich zainteresowań osobistych. Napisz to, bo autorzy tych sensacji nigdy mnie o to nie zapytali. Zresztą ja nie wiedziałam, że on kiedyś był pastorem.

Jakie są twoje obecne relacje z pierwszym mężem, aktorem Jackiem Bończykiem?

- Z Jackiem zawsze miałam doskonały kontakt i to się do dzisiaj nie zmieniło.

A z drugim mężem, dziennikarzem radiowym Tomaszem Gorazdowskim?

- Rozstaliśmy się jak dorośli ludzie, nie widząc możliwości wspólnego życia. Dzisiaj jestem z nim również w bardzo dobrych stosunkach.

Podobno masz teraz romans ze swoim menedżerem Maciejem Mizgalskim, ale przecież on jest żonaty?

- Taką sensację podają plotkarskie tabloidy. Być może ktoś nas razem zobaczył na jakiejś imprezie, na której ja śpiewałam, a on mi towarzyszył zawodowo. Maciek musi dbać, żeby mi niczego nie brakowało w sytuacjach stresowych. Ale muszę wnieść sprostowanie. To nie Maciej Mizgalski jest moim życiowym partnerem, tylko zupełnie ktoś inny. Maciek ma swoją rodzinę i dzieci. Jednocześnie jest menedżerem Joasi Liszowskiej i Roberta Rozmusa. Czy z nimi też ma romanse? Na Boga!

Czujesz na sobie oddech paparazzich?

- Tak, bo wiem, że mnie śledzą. Staram się ich sprytnie zgubić, ale jest to dla mnie przykre, bo należę do ludzi, którzy bardzo chronią swoją prywatność. Do domu wpuszczam tylko przyjaciół, mediów nigdy. Chcę zachować coś dla siebie.

Ciekaw jestem, jak długo uda ci się ukryć obecnego ukochanego?

- Już mija pół roku i jakoś się udaje.

Po co ta konspiracja i tak się to kiedyś wyda?

- Trudno, ale ja pierwsza nie zamierzam pokazywać go światu.

Dla niego osobiście gotujesz obiady?

- Ja dla niego, on dla mnie.

Zapytałem, bo jesteś wyśmienitą znawczynią kuchni i z dużym powodzeniem co tydzień prowadzisz w "Dwójce" kulinarny program "Smacznego GO".

- Uwielbiam gotować, zawsze była to dla mnie wielka frajda i jeśli ktoś ze smakoszy mnie za to pochwali, to nic dodać, nic ująć. Kuchnia mnie relaksuje.

Czy ujawniłaś wszystkie swoje talenty, czy coś trzymasz w ukryciu?

- Nie powiem. To musi być niespodzianka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji