Artykuły

Sieroty po imperium

Jak zachować narodową tożsamość w ponowoczesnym świecie? Tego tematu nie mogło zabraknąć na festiwalu Nowe Sztuki z Europy w Wiesbaden - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Kiedy w 1992 r. dramaturg Tankred Dorst i dyrektor Manfred Beilharz powołali do życia festiwal europejskich sztuk współczesnych Bonner Biennale, Europa świętowała koniec zimnej wojny i otwarcie granic. Festiwal był jedną z wielu imprez kulturalnych, które miały zatrzeć dawne geopolityczne podziały i zbliżyć do siebie twórców oddzielonych przez lata żelazną kurtyną. Minęło 16 lat, upadł ZSRR, kraje postsowieckie weszły do UE, festiwal przeniósł się z Bonn do Wiesbaden k. Frankfurtu, ale niewidzialna granica pomiędzy Wschodem a Zachodem pozostała. My ze Wschodu na festiwalu nadal trzymamy się razem. Marius z Wilna, Mara i Karlis z Rygi, Oksana i Aleksander z Kijowa, Christo z Sofii i ja z Warszawy. Siedzimy przy osobnym stole w klubie festiwalowym i rozmawiamy po rosyjsku - jak żartuje Sasza, ukraiński dramaturg - w mowie Stalina i Berii, Putina i Miedwiediewa. W języku byłego okupanta opowiadamy sobie dowcipy i wznosimy toasty, dyskutujemy o literaturze, teatrze i życiu. Naszych dowcipów nie rozumieją inni goście festiwalu: Norwegowie, Brytyjczycy, Francuzi. Oprócz języka łączą nas wspomnienia.

Lęk przed rosyjską dominacją jest tematem estońskiego przedstawienia "Gorące estońskie chłopaki" Tiita Ojasoo, zabawnego, a zarazem na swój sposób tragicznego portretu bałtyckiej republiki, która stoi w obliczu demograficznej katastrofy. Przyrost naturalny w Estonii jest ujemny, jeśli to się nie zmieni, w ciągu 30 lat liczba Estończyków zmniejszy się o połowę z miliona do 500 tys. Grupa młodych patriotów - w obawie przed zniknięciem kultury, języka, obyczajów, gdy wszystko wchłonie Rosja ze swoimi 140 mln mieszkańców - postanawia ratować sytuację: zawiązują klub "Gorących estońskich chłopaków", którego celem jest poprawienie wskaźników demograficznych. A mówiąc wprost - zapłodnienie tylu kobiet, ile się da.

Sztuka przypomina początkowo farsę skrzyżowaną z występem chippendale: bohaterowie ćwiczą na sucho swoją misję, trenują rozbudzanie namiętności w partnerkach i demonstracyjnie wyrzucają na widownię prezerwatywy - największego wroga Estończyków. Niepostrzeżenie farsa zmienia się w poważną dyskusję o tożsamości narodowej. Uciekając od rosyjskiej dominacji, jurni patrioci wpadają w inną pułapkę - nacjonalizmu. Poprzebierani w ludowe stroje estońskie śpiewają gromkim głosem narodowe pieśni, demonstrując tężyznę fizyczną i duchową jedność. Są reliktem XIX-wiecznego państwa narodowego budowanego na szowinizmie i wykluczaniu innych. - Ci okropni Rosjanie hałasują, śmierdzą potem, ich samochody hamują zbyt gwałtownie. Najchętniej wziąłbym i ich powystrzelał - mówi jeden z bohaterów. - Lepiej róbmy dzieci, a staną się mniejszością - uspokaja go przyjaciel.

To, co wydawało się pokojowym i raczej przyjemnym planem odrodzenia narodowego, zamienia się w obsesję reprodukcji. Ofiarą stają się kobiety traktowane jak fabryki do rodzenia. Grzecznie czekają w kolejce na poczęcie, podczas gdy mężczyźni dyskutują o pojęciu narodu, cytują Eliasa Canettiego i Ortegę y Gasseta. Podział ról w tym świecie jest jasny: kobiety są od rodzenia, mężczyźni od myślenia.

Estończycy rysują groteskowy obraz współczesnego nacjonalizmu, który nie tylko w ich kraju odradza się dzisiaj w karykaturalnej, anachronicznej formie. Jednocześnie w ich spektaklu jest wiele autentycznej miłości do ojczystego języka, kultury, historii. Trudno się nie wzruszyć, kiedy w finale zapraszają na scenę publiczność i głośno wyliczają estońskie nazwy ptaków, skał, jezior i rzek, jakby chcieli, aby przetrwały w naszej pamięci, kiedy Estonii już nie będzie.

Dylemat: jak zachować narodową spójność w ponowoczesnym świecie, w którym rozpuszczają się narody, zanikają granice, a tożsamość można kupić na wolnym rynku, jest jednym z centralnych problemów dzisiejszej Europy, nie mogło go także zabraknąć w Wiesbaden. Estońskie przedstawienie pokazuje, jaki to problem w krajach postsowieckich, które niedawno odzyskały niepodległość. Wypuszczone z klatki internacjonalizmu wpadają do drugiej z napisem "globalny świat". Z jednej strony mają Rosję z odradzającym się nacjonalizmem, który uosabia putinowska organizacja młodzieżowa Nasi. Z drugiej Europę z konceptem wspólnej tożsamości. Pozbawione wyjścia łatwo mogą wpaść w pułapkę rasizmu i szowinizmu.

Dlatego my - postkolonialne sieroty po dawnym imperium - co wieczór zbieramy się w swoim kręgu, by wspominać dawne czasy. Sowiecka przeszłość wydaje się bezpiecznym schronieniem przed dzisiejszym światem.

Na zdjęciu: "Gorące estońskie chłopaki" Teatru NO99 z Tallina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji