Artykuły

Forma utracona

"Ryszard II" w reż. Andrzeja Seweryna w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Piotr Gruszczyński w Tygodniku Powszechnym.

Ciągle nie ma jasności, czego oczekujemy od Teatru Narodowego. Wielu twierdzi, że powinien być twierdzą szlachetnych słów płynących ze sceny niczym potoki lawy zastygającej w wiekopomne znaczenia. Koncepcja dobra, choć nie wiem, czy lepsza od innych. Po premierze "Ryszarda II" rodzi się jednak pytanie, czy taki teatr jest jeszcze w Polsce możliwy.

"Ryszarda II" okrzyknięto wydarzeniem, zgodnie z telewizyjną modą, na długo przed premierą. Powodów było kilka: rzadko grywana sztuka Szekspira, nowy przekład Piotra Kamińskiego, gwiazdorska obsada z powracającym do teatru idolem polskiego kina Michałem Żebrowskim, a przede wszystkim osoba reżysera -Andrzeja Seweryna, który jako aktor, reżyser i socjetariusz Comédie Française miał pokazać, jak należy obchodzić się z tekstem klasycznym. "Ryszarda II" od razu wprzęgnięto też w wojnę z Teatrem Rozmaitości i Szekspirowskim kanonem tworzonym przez reżysera tej sceny Krzysztofa Warlikowskiego. Wojnę niepojętą, bo Teatr Narodowy nie musi się chyba ścigać ze sceną eksperymentalną.

Światła gwałtownie gasną, mocno rozbrzmiewa muzyka. Kurtyna wznosi się w krótkiej ciemności odsłaniając monumentalną scenę, w której tronujący Ryszard (Michał Żebrowski) ma wysłuchać skarg i rozstrzygnąć spór swoich poddanych: Bolingbroke'a (Artur Żmijewski) i Mowbraya (Mariusz Bonaszewski). Scenę w niedużej odległości od widzów przecinają widziane z profilu schody, za nimi nieco w głębi złota płycina zachowująca fakturę otoczaków, z jakich zbudowano zamek. Około dwóch metrów wyżej biegną drugie schody. Król otoczony złotym blaskiem siedzi w rodzaju szczeliny. Ryszard II odziany w purpurowe szaty, z pobieloną twarzą, z purpurową chustką w miękkiej dłoni wygląda jak figura z ludowego misterium.

Świetne wrażenie pierwszej odsłony psują natychmiast aktorzy, którzy grają chyba w zgodzie z zaleceniami Bogusławskiego, przesadnie podkreślając gestami swoje nieistniejące emocje. Od razu słychać też, że dykcja i umiejętność mówienia wiersza nie są mocną stroną tego zespołu. Sensy gubią się w mowie wiązanej, która okazuje się utrudnieniem nie do pokonania. Punktuje bezpardonowo niechlujność wymowy.

Prędko też orientujemy się, że scenografia autorstwa wypożyczonego z opery Borisa Kudlički jest pułapką. Niezmiernie rozbudowana, wymaga długich wyciemnień po każdej scenie, rujnujących dynamikę spektaklu. Nie pomaga świetnie skądinąd dobrana przez Piotra Kamińskiego muzyka ani rozpoczynanie scen jeszcze w ciemności głosami aktorów dobiegającymi z megafonów. W dodatku to, co świetnie sprawdza się w operze, sztuce stale balansującej na granicy kiczu, w teatrze dramatycznym zostaje kiczem jedynie. Schody, lustra, cela ze świetlistym krucyfiksem wybłyskującym ze ściany, monumentalne formy architektoniczne ciągną przedstawienie na manowce niefunkcjonalności i żałosnego patosu. Widzowie coraz częściej przyłapują się na tym, że obcują z operą bez muzyki, a złe aktorstwo sprawia, że to opera, w której nie śpiewa ani chór, ani soliści.

Postać Ryszarda II pomyślana jest jako postać Chrystusowa. Taka interpretacja ma uzasadnienie w tekście i stanowi najmocniejszy punkt przedstawienia. Tyle że prowadzona tak od początku, nie pozwala zrozumieć złożoności konfliktu "Ryszarda II". Nie załatwia sprawy scena dworska w duchu malarstwa pompierskiego, ukazująca rozpasanie dworu królewskiego. Inne role, niestety, nie są prowadzone zbyt finezyjnie. Żmijewski w roli Bolingbroke'a od pierwszej sceny gra takiego, co obali króla. Królowa Izabela (Karolina Gruszka) gra królewnę Śnieżkę. Księżna Yorku (Gabriela Kownacka) z niewiadomych przyczyn zagrała Fredrowską "Zemstę" w tekście Szekspira. Właściwie każda rola jest, brzydko mówiąc, z innej bajki, co jeszcze bardziej rozbija spektakl. Tu widać już braki w reżyserii. Ciągłe wyciemnienia to pierwsza poważna nieporadność, druga to nieumiejętność poprowadzenia zespołu (najlepiej broni się Michał Żebrowski, który niewątpliwie posiada talent, ale samo naśladowanie sposobu mówienia Seweryna nie buduje jeszcze roli). Trzecią jest niezdolność do budowania dramaturgii spektaklu. W tym Szekspirze brakuje napięcia!

Nie wiem, dlaczego Andrzej Seweryn postanowił wystartować w Narodowym jako reżyser, zamiast ujawnić najpierw swoją najmocniejszą stronę, czyli umiejętności aktorskie. Żebrowski w jakimś wywiadzie powiedział, że Seweryn umiałby zagrać nawet klamkę. Może. Ale wyreżyserować wszystkiego nie potrafi, zwłaszcza Szekspira z klamkami w obsadzie.

Jest jedna scena, która pozwala pomyśleć, jaka mogłaby być rola Żebrowskiego. To scena, w której Ryszard II oddaje koronę. Tu w pełni ujawnia się dawny żar, który miał w sobie Żebrowski, kiedy wyszedł ze szkoły teatralnej, i powstaje nadzieja, że jeszcze nie wszystko w nim stracone.

O warszawskim "Ryszardzie II" napisano już wiele złego, cóż - rozczarowanie jest cechą nowego stulecia. Zamiast pastwić się nad nieudanym spektaklem, warto zapytać, czy to przypadkowa klapa, czy też symptom zmiany, jaka dokonała się w teatrze i mentalności widzów? Robert Wilson w wykładzie, który odbył się ostatniego dnia Festiwalu Festiwali Teatralnych, mówił dużo o złym dwudziestowiecznym aktorstwie psychologicznym. Ten urodzony showman (i znakomity aktor) dotknął czoła tłumacza i sitka mikrofonu. Stwierdził, że czoło tłumacza jest ciepłe, a mikrofon chłodny. Czy to odkrycie trzeba odegrać? Można, co zostało zademonstrowane z groteskową przesadą. Tak grają właśnie aktorzy w "Ryszardzie II". Ten pozorny psychologizm jest powierzchowny.

Może gdyby Seweryn spróbował dojść z aktorami od ciała do słowa, albo nawet od słowa do ciała, uzyskałby teatralną prawdę i znaczenie. Gardząc jednak głęboko nowym językiem teatralnym, który w Polsce tworzy na przykład Krystian Lupa, wyszedł od słowa i na słowie poprzestał, skreślając zresztą fragmenty tekstu, a część każąc odegrać po francusku, co nie wzbudziło żadnych protestów strażników wierności autorowi na scenach polskich. Doprawione operowym gestem i brakiem dykcji przedsięwzięcie padło. A znaczenia, cóż, nie ma ich, nie były widać najważniejsze.

Może rzeczywiście Rozmaitości potrzebują "klasycznej" przeciwwagi. Obawiam się jednak, że nie ma nikogo, kto mógłby ją dziś w Polsce stworzyć. Chyba że Andrzej Seweryn wróci na nasze sceny jako aktor w dobrze reżyserowanym teatrze.

William Szekspir, "Ryszard II". Tłumaczenie: Piotr Kamiński, reżyseria: Andrzej Seweryn, scenografia: Boris Kudlička, kostiumy: Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk, opracowanie muzyczne: Piotr Kamiński, światło: Felice Ross, premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie 16 października 2004.

Na zdjęciu Karolina Gruszka i Michał Żebrowski w jednej ze scen "Ryszarda II".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji