Artykuły

Z Szekspirem dzień szósty

Silviu Purcarete uznał za stosowne zagrać szekspirowską komedię na w pełni dramatycznej nucie. Wzbogacił też utwór o dodatkowe znaczenie - o Festiwalu Szekspirowskim pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Nie ma dobrej władzy. Nie ma władcy bez skazy. Silviu Purcarete, reżyser "Miarki za miarkę", uznał za stosowne zagrać szekspirowską komedię na w pełni dramatycznej nucie. Wzbogacił też utwór o dodatkowe znaczenia. W centrum intrygi ustawił nie tylko Izabellę i Angela. Książę Vincentio dylematów moralnych nie przeżywa. Jest zepsuty do szpiku kości.

W scenografii do przedstawienia wykorzystano prosty zabieg. Całą scenę wyłożono szarymi dyktami, które stanowiły również granice scenicznego świata. Wykreowano w ten sposób zamkniętą, nieco klaustrofobiczną przestrzeń. Wszelkie zmiany dekoracji oraz wejścia i wyjścia aktorów odbywają się poza zasięgiem wzroku widza, ponieważ takie same dykty "wyłaniają się" spomiędzy łączeń ścian i przesuwane z jednej strony sceny na drugą zasłaniają to, co się dzieje za nimi. Wywołuje to wrażenie filmowych klapsów, ponieważ kolejne odsłony zaskakują widzów zmianą miejsca akcji, odgrywanej w różnych punktach sceny. Każdorazowej zmianie scenografii towarzyszy odgłos przejeżdżającego pociągu.

Wiedeń z dramatu Szekspira w wizji Purcarete jest przeżarty moralną zgnilizną. To prawdziwa Sodoma i Gomora. Już w prologu sztuki kłębowisko wynaturzonych, brudnych postaci uczestniczy w zbiorowej orgii. Dopiero później Vincentio (Ilie Gheorghe) ubrany w garnitur biznesmana przekazuje władzę swojej kopii - Angelowi (Valentin Mihali). Po oddaniu władzy Książę całuje Angela w usta - zapowiedź innych jego wybryków? Gorliwy zastępca od razu rzuca się w wir pracy - zaczyna od starcia obscenicznych napisów i rysunków, które zdążyli pozostawić po sobie sodomici.

Symboliczne, czytelne znaki, które wykorzystuje reżyser do budowania szekspirowskiej intrygi, bawią tylko przez chwilę. Zaskakuje klasztor zasygnalizowany przez dwie dykty i cztery wystające zza nich drabiny, na których siedzą siostry zakonne. Tam Lucio (Sorin Leoveanu) znajduje piękną Izabellę (Valentina Popa) i wyprasza na niej wstawiennictwo za bratem. Zaczyna się grany bardzo serio traktat moralny. Nieco ekscentryczna Izabella z pasją przedstawia zastępcy Vincentia swoje racje - gdy uzna za stosowne, nie waha się skoczyć Angelowi na plecy, aby uzyskać odroczenie wykonania wyroku na Claudiu. Niedoszła mniszka świadoma swojej urody zalotnie przymila się do Angela. Silviu Purcarete nikomu nie stawia pomników, więc ani Izabella, ani Angelo, ani ostoja sprawiedliwości, Vincentio, nie są upersonifikowanymi postawami moralnymi. To ludzie ze zwykłymi słabościami i nawykami (Angelo pokazany w codziennej sytuacji, półnagi podczas pobudki we własnym łóżku, zostaje odarty z majestatu).

W tym towarzystwie jedynym bohaterem, który nie pasuje do pozostałych jest Lucio. Porusza się po innej przestrzeni - przeważnie siada za którymś z biurek umieszczonych po bokach z przodu sceny. Gra inaczej - raczej komentuje ze swojej perspektywy to, co widzi, niż współuczestniczy w wydarzeniach. Uwagę zwraca na siebie Książę, który w przebraniu ojca zakonnego z równą zachłannością obmacuje Julię, Mariannę i Izabellę. Jest przy tym wyjątkowo obleśny. W finale przedstawienia ciągnie za sobą Izabellę, która wcale nie chce by Książę "swoje jej, a jej swoim mógł nazwać". W cieniu tych postaci pozostaje Claudio i jego narzeczona. Najwyraźniej zostali przyłapani na gorącym uczynku, gdyż wspólnie skrępowano ich w łożu, w którym dopuścili się sądzonego występku. Później całkowicie pasywny Claudio siedzi gdzieś z boku na słomie i właściwie nie rzuca się w oczy.

Przeestetyzowane widowisko szybko zaczyna nużyć. Odświeżenie dzieła Szekspira okazuje się powierzchowne. Epatowanie ekspresywnymi, kolorowymi obrazkami do niczego nie prowadzi. Taplający się w sztucznej krwi mieszczanie poddawani są wymyślnym torturom. Nieśmiało zarysowuje się portret Angela - tyrana. Jednak zbyt wiele ze swoich pomysłów reżyser utopił w kiczu (obcinanie głowy więźnia na oczach widzów, co raz powtarzane te same motywy muzyczne i denerwujące odgłosy pociągu, czy gong symbolizujący napięcie dramaturgiczne).

Teatr Narodowy w Craiovej zaprezentował spektakl, w którym zabrakło przede wszystkim umiaru. Rozbuchane, ciekawe pomysły inscenizacyjne tracą swoją moc przez nieudolne wykonanie. W rezultacie nawet to, co wydaje się mocną stroną przedstawienia (m.in. filmowy montaż scen) męczy powtarzalnością i wtórnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji